Dyrektor OSiR-u Włodzimierz Rój liczył, że sprawa zostanie załatwiona dyplomatycznie, zamierzał wysłać zdjęcia i wycenę uszkodzonego mienia. Zielonogórzanie nie zamierzają jednak płacić.
- Rozmawiamy o czymś, co jest faktem medialnym, bo dotąd żadne pismo z Gorzowa do nas nie wpłynęło. Nasz klub nie jest stroną w sprawie. Impreza jest ubezpieczona, organizator dysponuje monitoringiem i może ustalić, kto jest sprawcą zajścia czy aktu wandalizmu. Oczywiście odpowiemy na pismo gorzowskiego klubu, jeśli takowe wpłynie, ale zgodnie z regulaminem, za wszelkie naruszenia porządku na stadionie odpowiada organizator. Nie wiem, jakie są oczekiwania ze strony gorzowian? Mamy za to zapłacić? Dlaczego? Przecież to nie klub to zrobił. Zrobiła to konkretna osoba. Jest policja, ochrona i tam trzeba zgłaszać ewentualne pretensje - powiedział na łamach Gazety Lubuskiej Kamil Kawicki z zielonogórskiego klubu.
Do winy nie poczuwa się także Stowarzyszenie kibiców zielonogórskiego klubu, które organizowało wyjazd na to spotkanie, tłumacząc to zbyt dużą ilością kibiców w sektorach dla gości. - To nie była wina kibiców. Po prostu na 852 miejsca wpuszczono około 1.500 osób. Krzesełka w Gorzowie mają oparcia, na każdym powinien usiąść jeden człowiek, a na tej powierzchni musiało się zmieścić trzech, czterech ludzi. Pod ich naporem krzesełka zwyczajnie się łamały. Przypuszczam, że nikt nie robił tego celowo - powiedział przedstawiciel stowarzyszenia Kajetan Hozakowski.