Wobec tego rodzi się pytanie, czy okres transferowy w żużlu w ogóle ma sens. "Sezon na busa", czyli dywagacje na temat kto, gdzie i za ile będzie jeździć w kolejnych rozgrywkach, rusza w połowie roku, z reguły podczas lipcowej przerwy. - Nie ma co tworzyć sztucznej rzeczywistości, że jest inaczej. Generalnie chyba wszystko jest już poukładane - mówi nam Piotr Świderski, były zawodnik, obecnie jeden z ekspertów.
- W tym roku wyszły brzydkie tematy z zawodnikami, którzy dogadywali się z nowymi klubami, a jeszcze jechali baraże w swoich dotychczasowych drużynach. W momencie jednak gdy zespół zakończy sezon to moim zdaniem te rozmowy są naturalne. Dobrych zawodników zaczepia się już w połowie sezonu - przekonuje Świderski.
Wskazuje on, że w zaczynającym się lada moment okresie transferowym może nas zaskoczyć tylko jakiś niespodziewany zwrot akcji. Tak jak w zeszłym roku, gdy Grigorij Łaguta ostatecznie związał się ze Speed Car Motorem Lublin, lub kilka lat wstecz, kiedy to Leon Madsen miał podpisany list intencyjny z grudziądzkim GKM-em, a wylądował w Unii Tarnów.
ZOBACZ WIDEO Cieślak o odejściu Miedzińskiego z Włókniarza. "Dużo do powiedzenia miał jego sponsor"
Czy w sytuacji, gdzie znamy już kluczowe rozwiązania, drużyny są zmontowane, to czekanie z oficjalnym ogłaszaniem składów do listopada nie wygląda na farsę? Przed szereg wyszedł przecież Przemysław Termiński, właściciel Apatora Toruń, który już kilka tygodni temu przekazał, jak będzie wyglądać kadra klubu (czytaj więcej >>).
- Ktoś z boku patrząc może zadawać sobie pytanie, czy rozgrywanie tego w takim trybie ma sens. Pamiętajmy jednak o kwestiach formalnych, takich jak rozliczenie z zawodnikiem, które musi nastąpić do końca października. Po sezonie jest też zawsze czas na dopieszczanie pewnych spraw. Dlatego myślę, że początek listopada to rzeczywiście pierwszy termin, w którym można realizować oficjalnie transfery. Pamiętajmy też, że każdorazowo wchodzą nowe formaty jeśli chodzi o kontrakt - twierdzi Jacek Frątczak, żużlowy menedżer. - Podsumujmy: sezon kończymy we wrześniu, październik to czas rozliczeń, a w listopadzie realizujemy kontrakty - wyjaśnia.
Czytaj również: Żyto wprowadził ROW do Ekstraligi i przeniósł się do Falubazu
- Rozmowy prowadzone są wcześniej, więc można mieć wrażenie, że tworzymy fikcję, jednak patrząc na to z punktu widzenia logiki, konsekwencji w faktach, to oficjalne potwierdzanie kontraktów w listopadzie jest dla mnie całkowicie uzasadnione - kontynuuje Jacek Frątczak.
W jego opinii w żużlu nie ma prawa bytu model z np. piłki ręcznej. Tam zawodnicy są ogłaszani jako nowe nabytki z kilkuletnim wyprzedzeniem i nikt z tego problemu nie robi. - Przede wszystkim to inna dyscyplina sportu. Żużel jest indywidualny, mamy mniejszą podaż zawodników. Są możliwości podpisywania kilkuletnich kontraktów, ale mało kto wychyla się poza dwa lata. Rzeczywistość w żużlu, regulaminy, zmieniają się dynamicznie. Są przecież dywagacje o powrocie KSM-u czy zawodniku zagranicznym na pozycji młodzieżowej, więc trudno byłoby oferować zawodnikom współpracę na dłuższy okres - przekonuje.