Emilu, Emilu! Cóżeś ty synku narobił? Ja wiem - nerwy, ja wiem - młodzieńczy temperament, ja wiem - sportowa i zwykła ludzka ambicja, tym bardziej, że rywal, jak się wydawało, też nie był bez winy - nie święci garnki lepią. Ale.. ty Emilu? Miałeś przecież być wkrótce mistrzem świata! ??? Takie tytuły zawsze na wyrost były (i będą) wypowiadane w odniesieniu do utalentowanego żółtodzioba, ale jeśli do czegoś na przestrzeni wieków zobowiązywały, to przede wszystkim do ciągłej ciężkiej pracy nad sobą, no i.. niestety także, do tak niemodnej dziś wśród młodzieży pokory. Polecam, przy okazji, w sposób szczególny lekturę głębokiego merytorycznie i wzruszającego tekstu Na szczyt przez ciernie red. Bartłomieja Jejdy na najpopularniejszym portalu SportoweFakty.pl, przybliżającego sylwetkę genialnego Ivana Maugera - sześciokrotnego IMŚ, a tam słowa pełne prawdy: ... nie liczą się tylko zwycięstwa. Liczy się satysfakcja.
Tak niewiele trzeba. Po prostu, pochylić głowę po przegranej, podziękować za walkę też nie zaszkodzi, a nawet, co pewnie już zupełnie nie mieści się w gorącej młodej głowie, pogratulować. To są elementy dobrego wychowania. To wszystko tak niewiele trudu kosztuje. Tymczasem swoim skandalicznym zachowaniem na Millennium Stadium, który to obiekt przejął – po legendarnym Empire na Wembley - miano brytyjskiej świątyni speedway’a, nie pokazałeś, młody człowieku nic, żadnej siły, jak ci się może wydaje, ale wprost przeciwnie: żałosną słabość w dziedzinie, którą z takim powodzeniem dotąd uprawiałeś. Pokazałeś mianowicie, iż masz skłonności odchodzić daleko od swojej całkiem dobrze opanowanej specjalizacji, w twoim języku dawniej zwanej motogonki po goriewoj darożkie, które to wyścigi miały Cię wynieść niechybnie ku niebosiężnym szczytom wielkiej sławy i nie mniejszej fortuny. Zmierzasz natomiast najprostszą z dróg ku mało chwalebnej dyscyplinie zwanej po polsku damski boks (za to u nas nawet na więziennych spacerniakach obija się delikwenta). Pojedynki bokserskie na lodowej tafli toczone, tak popularne w hokeju, to jednak zupełnie co innego. To jest nie zalegalizowana rzecz jasna, ale przez dziesięciolecia zwyczajowo utrwalona tradycja, nieodłączny atrybut dyscypliny, zwłaszcza w lidze NHL. Nie dolewajmy może oliwy do ognia! Krzysztof Oliwa jest z całkiem innej bajki.
Speedway boxing (rys. autor)
Byli już tacy żużlowcy w przeszłości, co pięściami próbowali egzekwować prawo i sami wymierzali tak zwaną sprawiedliwość. Można odnieść wrażenie, iż z biegiem lat coraz bardziej opłacają się takie popisy. Pobłażliwość górą. To jest w tym wszystkim najbardziej niebezpieczne. Nie wytrzymał kiedyś nerwowo m.in. Stanisław Tkocz – jedna z gwiazd dawnego klubu ROW i na oczach sędziego wyprowadził klasyczny prawy sierpowy na szczękę Józefa Jarmuły, który słynął z jazdy na pograniczu faul. Były podobno ze strony najstarszego z żużlowego klanu Tkoczów wcześniejsze wielokrotne ostrzeżenia pod adresem Jarmuły. Nic nie dały. Skończyło się półroczną dyskwalifikacją rybnickiego żużlowca. To jest chyba najdotkliwsza kara dla sportowca – zakaz startów. Takim najbardziej spektakularnym w dziejach był słynny cios Craiga Boyce’a wymierzony w głowę siedzącego spokojnie na motocyklu Tomasza Golloba podczas Grand Prix IMŚ w Hackney. Polski żużlowiec został znokautowany jednym ciosem Australijczyka. Poszło o to, że kapitan narodowej drużyny, dzisiejszy jej opiekun, zwyczajnie nie wytrzymał brutalnej prawdy, iż gardzący brytyjską ligą Polak ośmielił się być od niego lepszy. Inna sprawa, że sam Gollob do aniołków też bynajmniej nie należał. Widowiskowy był tyleż sam celny cios, co i dramatyczny upadek oraz symulowana utrata przytomności Polaka. Było w tym dużo teatru, bo koń jaki jest każdy widzi – Boyce to taka sama chudzinka jak i nasz chudy idol. Obaj mieszczą się co najwyżej w lekkopółśmiesznej kategorii wagowej. Kara dla damskiego boksera z Antypodów była wówczas więcej niż symboliczna. Nie było ostracyzmu środowiskowego, czego można było oczekiwać, a polskie kluby dalej zabiegały o zakontraktowanie prymitywnego zabijaki. Tłumaczenie wszystkiego twardymi prawami rynku jest ucieczką od odpowiedzialności.
Emil Sayfutdinov zaczyna iść złą drogą. Dba o popularność, to prawda, w najbardziej skuteczny sposób. Gdy wygra, to się uśmiecha przymilnie, a jak się nie uda z pomocą szybkiego motocykla, to… po co Bozia dała pięści? - I znów o mnie mówią, jestem na ustach wszystkich. PR. Tylko bardzo ogólne pytanie: o co w końcu idzie gra? Czy chodzi bardziej o pozostawanie w światłach reflektorów, kreowanie się na gwiazdę mediów, na wzór choćby Davida Beckhama? Czy też o mozolne dźwiganie się do klasy arcymistrza owalnego toru? Bo to jednak do tej ostatniej profesji młody Emil ma papiery jak mało kto.
Szczere i wiarygodne przeprosiny oraz wykazana prawie natychmiast skrucha uratowały jeszcze tym razem mocno nadszarpnięty wizerunek żużlowca. Na jak długo?
Stefan Smołka