Limiter obrotów, zwany też przez tunerów elektronicznym kagańcem wchodzi do gry. Niektórzy wieszczą, że może narobić tyle zamieszania, co zatkane tłumiki. Przypomnijmy, że nie dali im rady tak wielcy mistrzowie, jak Tomasz Gollob i Jason Crump. Na limiterach ograniczających obroty na starcie do 13500 stracą zawodnicy startujący na pełny gaz. - Tych jest około 80 procent - mówi tuner Jacek Filip.
- Dla zawodników startujących z tzw. małego lub średniego gazu, zmiana ta nie będzie w żaden sposób zauważalna, natomiast zawodnicy startujący z pełnego gazu, będą musieli nieco zmienić swój styl startowania - wyjaśnia na swoim Facebooku Ryszard Kowalski, najlepszy obecnie mechanik na świecie.
Czytaj także: Budował sukcesy Falubazu, a dziś jest w klubie persona non grata
Marek Cieślak, trener kadry i forBET Włókniarz Częstochowa, wyraża jednak nadzieję, że większych problemów nie będzie. - Faktycznie wielu żużlowców startuje na pełen gaz, ale to wynika z ich niewiedzy technicznej. Będą musieli się przestawić. Wiem, że niektórzy już próbowali silnik z tym nowym limiterem i nie zauważali specjalnej różnicy - komentuje Cieślak.
ZOBACZ WIDEO Przepis na sukces Wiktora Lamparta. Junior Motoru przeszedł na wegetarianizm
Zdaniem Filipa limiter narobi jednak niezłego zamieszania. - Choćby z racji tego, że obecnie w żużlu ważny jest moment startowy. Jak ktoś rusza na full gaz i trafi na dół przerywającego silnika, to zostanie z tyłu i już nic nie zrobi. W przypadku silnika mamy tzw. zakres obrotów użytecznych. Widziałem taki przypadek, że ktoś wkręcił gaz na maksa i to przełożyło się na moc 20 koni, a taki Greg Hancock uzyskał 56 koni, choć delikatnie wkręcił gaz.
Greg Hancock, jeśli wróci na tor, na pewno opanuje jazdę z limiterem błyskawicznie. - Mówią, że żużel się zmienił tak, że, jak nie trzymasz gazu, to cię nie ma - komentuje Cieślak. - To ja się pytam, na czym ten Greg jeździ. Słuchałem silnika w jego motocyklu na starcie i tam praktycznie nie było go słychać. A na trasie jeździł jak dawniej. Operował gazem, wjeżdżając w odpowiednie ścieżki.
- Bo z gazem w żużlu jest jak z biegami w samochodzie - wyjaśnia Filip. - Jak próbujesz wjechać pod górę na trójce, to auto się dusi. Dopiero po zmianie na dwójkę jedzie tak, jak ma jechać. Żużlowiec te biegi ma w manetce i musi nią operować tak, żeby w danym momencie osiągać maksymalną moc - zauważa Filip, a Cieślak dodaje: - Sto procent obrotów silnika, to nie jest sto procent mocy. Nie trzeba jeździć na full gaz, żeby być najszybszym.
Nasi eksperci potwierdzają zgodnie, że od sezonu 2020 zawodnicy będą musieli więcej myśleć. - Teraz wszyscy zrozumieją, że tylko do pewnego momentu kręcenia gazem mamy zdrowe obroty. Jak się tego gazu doda za dużo, to silnik wchodzi w rezonans i to się od razu przekłada na gorszy start, czy też wolniejszą jazdę na trasie - kwituje Cieślak.
Wejście limiterów sprawi, że żużel stanie się intelektualną rozgrywką, ale tańszy nie będzie. Kowalski na Facebooku zaznacza, że zmianę wprowadzono z trzech powodów: zwiększenia żywotności sprzętu, wyeliminowania defektów i zmniejszenia kosztów eksploatacji. Filip i Cieślak uważają jednak, że liczba serwisów sprzętu nie spadnie.
Czytaj także: Możliwy powrót KSM. Będzie bolało. Prezesi już ruszyli na łowy
- Zwłaszcza dla kogoś, kto będzie jechał na trzecim lub czwartym miejscu - uważa Filip. - Silniki tych zawodników zbierają szprycę i chłoną tyle piachu, że co pięć meczów będą musiały trafić do serwisów. Tak jest i teraz. Serwisy mogą ograniczyć ewentualnie ci najlepsi. Jak ktoś jedzie pierwszy, to porusza się w tzw. zdrowej atmosferze.
- Koszty to byśmy obniżyli, zmieniając korbowód - twierdzi Cieślak. - Trzeba by wyjść z tych małych zabawek, bo to one kręcą te wysokie obroty. Kiedyś silniki kręciły nie więcej jak 10 tysięcy, ale tuning wszystko zmienił. Korbowody są za krótkie, a wał jest za lekki. Z jednej strony to napędza, ale z drugiej generuje koszty.