Gospodarze zdecydowanie zbyt mocno wzięli sobie do serca słowo "indywidualne" zawarte w nazwie zawodów. Fogo Unia Leszno teoretycznie miała w stawce aż 4 reprezentantów. W rzeczywistości kibice widzieli w niej tylko jednego faworyta - ubiegłorocznego triumfatora, Piotra Pawlickiego.
Ulubieńcowi trybun "Smoczyka" przeszkodzić miał Bartosz Zmarzlik. Najlepszy polski żużlowiec wciąż nie miał na koncie czapki Kadyrowa. Kiedy jak nie teraz - podczas zwycięskiego sezonu w SGP?
Podekscytowani kibice czekali na 5. wyścig - bezpośrednie starcie największych rywali. Nikt nie spodziewał się jednak jego przebiegu. Po niebezpiecznej sytuacji na 2. łuku 2. okrążenia Zmarzlik niemal upadł. Po protestach gorzowianina sędzia zdecydował się przerwać bieg i wykluczyć młodszego z braci Pawlickich. Kapitan Fogo Unii był wściekły, a jego kibice nie mieli litości dla Zmarzlika. Każdemu wyjazdowi na tor przyszłego mistrza świata towarzyszyła mieszanina chamstwa, gwizdu i wyzwisk.
ZOBACZ WIDEO: Żużel. #MagazynBezHamulców. Prezes Włókniarza w ogniu pytań o Drabika, Cieślaka i Doyle’a
Ostatecznie faworytów pogodził Janusz Kołodziej, który już 4. raz zasmakował zwycięstwa w indywidualnym czempionacie. Mimo iż wychowanek tarnowskiej Unii reprezentuje na co dzień jej imienniczkę z Leszna, próżno było szukać w miejscowych kibicach radości. Na torze lądowały różne przedmioty, a trybuny zamiast oklaskiwać sensacyjnego mistrza wygwizdywały laureata drugiego miejsca. Niczym w słynnej kolędzie ogłoszono cud, jednak bydlęta - kibice "Byków" - nie klękły, by oddać hołd nowemu królowi.
Skutki tamtych wydarzeń są widoczne do dzisiaj. Wielu leszczynian - w tym sam Piotr Pawlicki - postanowiło ostentacyjnie zagłosować na przedstawicieli innych dyscyplin w plebiscycie na sportowca roku. Jedynym nominowanym żużlowcem okazał się bowiem Bartosz Zmarzlik. Kibice Unii nie ukrywali również, że w cyklu SGP kibicują Emilowi Sajfutdinowowi - głównemu rywalowi gorzowianina. Afera leszczyńska podzieliła środowisko żużlowe tak jak niegdyś katastrofa smoleńska światek polityczny.
A skoro już przy polityce jesteśmy, to właśnie kwestie światopoglądowe dzieliły kibiców w lipcu bieżącego roku niemal tak mocno jak afera dookoła IMP. Zaczęło się niewinnie - od apelu Fredrika Lindgrena o wsparcie dla osób LGBT+. Sprawa jest szczególnie bliska sercu szwedzkiego żużlowca, gdyż jego kuzyn należy do tej właśnie społeczności.
Jak powszechnie wiadomo, wielu Polaków wciąż nie toleruje odmienności takich osób, a akty homofobii są widoczne nad Wisłą często. Na Lindgrena spadła więc ogromna krytyka ze strony części kibiców. Na szczęście, przedstawiciele środowiska żużlowego, na czele z trenerem Włókniarza - Markiem Cieślakiem stanęli po stronie Szweda. Być może jasne i klarowne "Nie dla nietolerancji!" wypowiedziane z ust sportowych autorytetów pomoże zwalczyć jej problem szczególnie wśród - często nastawionych stereotypowo - kibiców.
Sprawdź także: Ze straganu pod stadionem na wykład noblowski!
W lipcu żyliśmy również telenowelą transferową wokół Frederika Jakobsena. Młody Duńczyk zaczął sezon jako zawodnik Startu Gniezno, ale szybko wypadł ze składu drużyny z pierwszej stolicy Polski. Rynek przypomniał sobie o nim na początku wakacji. Ach! Gdzie nie widziano jego busa? Krosno, Poznań, Opole, Bydgoszcz, Łódź, Lublin i tak dalej... Ostatecznie Jakobsen wylądował w Stali Gorzów, ale świata tam nie zawojował. Pojechał w 5 biegach i zdobył 4 punkty.