Żużel. Lista wstydu Unii Tarnów. Rozbiór gwiazdorskiego składu, konflikty i chaos finansowy

WP SportoweFakty / Tomasz Madejski / Na zdjęciu: Łukasz Sady, prezes Unii Tarnów
WP SportoweFakty / Tomasz Madejski / Na zdjęciu: Łukasz Sady, prezes Unii Tarnów

Czas na kolejną listę wstydu. Tym razem na tapet bierzemy Unię Tarnów. Jeden z najbardziej utytułowanych klubów ostatnich lat pogrążony jest w marazmie. Podstawowy problem to stadion. Lista grzechów jest jednak dłuższa.

W tym artykule dowiesz się o:

Kibice Unia Tarnów w ostatnich sezonach mogli przyzwyczaić się do sukcesów i medali. Te skończyły się jednak w 2015 roku, a po spadku z PGE Ekstraligi w 2018 roku, klub chyba na dłuższy czas wylądował w Nice 1.LŻ. Główny powód to brak remontu stadionu. Można zarzucać żużlowym władzom, że długo nie potrafiły znaleźć wspólnego języka z miastem, aby przebudowa obiektu mogła ruszyć. Pewnie dużo w tym racji jest, ale z drugiej strony Unia jako klub niewiele może. Piłeczka jest po stronie magistratu.

Przyczepić się można za to do innych kwestii. Pierwsza to sponsorzy. Tarnowianie od lat bazują na wsparciu jednego potężnego sponsora, jakim jest Grupa Azoty. Innych partnerów, którzy choć trochę byliby w stanie odciążyć chemicznego potentata brak. Prezes Łukasz Sady twierdzi, że jeździ, szuka i rozmawia, ale wszędzie odbija się od ściany. Ten temat był zresztą wałkowany już wiele razy. O tym, czy tłumaczenia włodarza są przekonujące niech ocenią już sami kibice.

Mówi się, że w Tarnowie nie ma klimatu na żużel. W tym coś musi być. Frekwencja na stadionie nie powala. Brakuje sportowych bodźców, jakim byłaby walka o coś więcej niż tylko spokojny sezon na zapleczu PGE Ekstraligi. Leży też marketing. Podczas gdy w innych klubach zima wykorzystywana jest do promocji żużla w regionie, spotkań zawodników z kibicami czy innych akcji, to w Unii prawdę mówiąc nie dzieje się zbyt wiele. Oczywiście są spotkania w szkołach, czy jakieś mikołajkowe akcje, ale to ciągle zbyt mało. W latach sportowej posuchy przydałoby się coś ekstra, co zmobilizowałoby kibiców do przybycia na stadion i zainteresowania się dyscypliną.

ZOBACZ WIDEO Żużel. #MagazynBezHamulców. Prezes Włókniarza w ogniu pytań o Drabika, Cieślaka i Doyle’a

Do kwestii wizerunkowych można by dorzucić bierność klubu względem informacji medialnych, które mniej lub bardziej uderzały w wiarygodność spółki. Władze z prezesem na czele niespecjalnie kwapiły się do tego, aby porozmawiać czy wyjaśnić trudne tematy. A może po prostu brakowało argumentów.

Wracając do bardziej sportowych klimatów, przypomnijmy konflikt, w jaki Unia Tarnów popadła z Januszem Kołodziejem. Zaczęło się od mało sympatycznego rozstania w 2016 roku, a nieporozumienia eskalowały do zamknięcia bram przed szkółką prowadzoną przez wychowanka. W tym sporze zapewne obie strony miały swoje racje, ale najbardziej stratny wyszedł na tym klub. Kołodziej w ostatnich latach wypuścił kilku juniorów, którzy mogliby okazać się wzmocnieniem tarnowskiej drużyny. Na pierwszy rzut wypływa przede wszystkim Bartłomiej Kowalski. Gdyby jeździł w Tarnowie, mógłby stworzyć eksportowy duet młodzieżowców wraz z Mateuszem Cierniakiem.

Jeśli mowa o personaliach, to boleć może również powolny rozbiór drużyny złożonej z zawodników, których obecnie śmiało można nazwać światowymi gwiazdami. Są nimi Martin Vaculik, Leon Madsen, Kenneth Bjerre czy wcześniej wspomniany Janusz Kołodziej. Ze świeżych nazwisk dorzućmy jeszcze Mikkela Michelsena. Przykład Duńczyka jest o tyle ciekawy, że w trakcie sezonu 2017 poróżnił się z trenerem Pawłem Baranem i został odsunięty od składu. Czas zweryfikował, kto się mylił, a kto nie.

Listę grzechów zakończmy długami. Po sezonie 2018 powstało zadłużenie. Prezes przekalkulował budżet i poniósł podwójną porażkę. Raz, że spadł z PGE Ekstraligi, a dwa po tamtym roku pozostała kasa do spłacenia. W konsekwencji klub otrzymał licencję nadzorowaną na kolejne rozgrywki. Ta co prawda została już zniesiona, co oznacza, że klubowe finanse mają się lepiej. Problem jednak wciąż istnieje. Nie można powiedzieć, że Unia nie jest pewnym płatnikiem, ale zawodnicy muszą wiedzieć na co się piszą. Czasami trzeba poczekać dłużej na kasę, aż wyjdzie przelew z Azotów.

Zresztą Jakub Jamróg po sezonie 2018 mówił na naszych łamach, że w trakcie rozgrywek musiał wziąć kredyt. Wiedział, że swoje dostanie, ale potrzebował środków na bieżące inwestycje. Tutaj jest sporo do poprawy. Nie wszystkim zawodnikom taki układ pasuje. Kibice denerwują się, że w połowie roku media piszą o zaległościach. A taki scenariusz powtarza się niemal co roku.

CZYTAJ WIĘCEJ: Żużel. Złote dzieci za młodu, a w dorosłym życiu klapa

CZYTAJ TAKŻE: Żużel. Armando Castagna znów w akcji. Będzie Grand Prix w Argentynie

Źródło artykułu: