Żużel. Lekarz Falubazu: Jak dobrze pójdzie, to sezon ruszy w lipcu. Teraz liga ma sporo kilogramów nadwagi (wywiad)

WP SportoweFakty / Archiwum prywatne. / Na zdjęciu: Piotr Protasiewicz, Robert Zapotoczny.
WP SportoweFakty / Archiwum prywatne. / Na zdjęciu: Piotr Protasiewicz, Robert Zapotoczny.

- Pogoda pomogła wyeliminować SARS. Jak przyjdzie 25 i więcej stopni, a do tego będzie sucho, to coś z tej ligi będzie. W wariancie optymistycznym od lipca moglibyśmy robić zawody z udziałem kibiców - mówi Robert Zapotoczny, lekarz Falubazu.

Dariusz Ostafiński, WP SportoweFakty: Myśli pan o Falubazie? Ma pan do tego głowę?

Robert Zapotoczny, lekarz Falubazu Zielona Góra, chirurg, specjalista medycyny sportowej: Teraz jestem z zawodnikami na dystans. Każdy z nich jest skoszarowany, trenuje indywidualnie. Wiele z nimi pracy nie mam, choć oczywiście bardzo się martwię. Inna sprawa, że czasu na rozmyślania nie ma. Jest epidemia i urwanie głowy w szpitalach.

Żużel poradzi sobie z koronawirusem?

Zawodowy sport da sobie radę. Czy to piłka, czy żużel, bez znaczenia. Wszystko przeżyje. Gorzej może być ze sportem młodzieżowym i tymi mniej nośnymi dyscyplinami, które były na pasku państwa. Jak mówi się o spadku PKB o 5 do 10 procent, to nie ma siły, będzie to rzutowało na ten sport. Tego się obawiam.

A sprawdza pan, jak zawodnicy Falubazu znoszą kwarantannę, czy stosują się do zaleceń?

Mogę tu powiedzieć coś więcej o Piotrze Protasiewiczu, bo z nim mam taki większy kontrakt. Choć w lubuskim mamy 36 osób z potwierdzonym koronawirusem i w sumie epidemia się jakoś nie rozprzestrzenia, to on trzyma się zaleceń. Trenuje i zachowuje wszystkie środki bezpieczeństwa.

ZOBACZ WIDEO: Koronawirus. Ministerstwo Zdrowia opublikowało specjalny film

W Zielonej Górze mieliśmy pierwszy przypadek, a teraz, jak rozumiem, jest dobrze.

Mieliśmy pacjenta zero, który wrócił z Niemiec rejsowym autobusem, ale już został wyleczony i jest w domu. Teraz faktycznie jest nieźle, choć przecież mamy w województwie wiele osób pracujących za zachodnią granicą, a przez to migrujących. Na szczęście landy przylegające nie są tak dotknięte wirusem, jak inne części Niemiec. To bierze się stąd, że tam głównie starsi ludzie mieszkają, którzy słuchają się nakazów i karnie siedzą w domach.

Pan z racji swojej specjalizacji nie jest na pierwszej linii frontu walki z wirusem?

Nie, ale też nie jest tak, że to przechodzi obok mnie. Nasz oddział w szpitalu został przemianowany i jest teraz dedykowany walce z koronawirusem dla dzieci i młodzieży do lat 18. Mnie przeniesiono na oddział pediatrii i pracujemy, bo jak ktoś skręci kostkę, sparzy się, albo zrobi sobie inną krzywdę, to nie może czekać. I muszę powiedzieć, że u nas sytuacja wygląda dobrze, bo realizujemy świadczenia na bieżąco, kolejek nie ma. Inna sprawa, że pacjentów jest mniej niż przy normalnej mobilności społeczeństwa.

A nie boi się pan, że jak liczba zakażeń zacznie się zwiększać, to szpitale zostaną zalane i sobie z tym nie poradzą.

Myślę, że odrobiliśmy lekcję z Włoch i Hiszpanii i nie sądzę, żeby u nas powtórzyło się to, co tam się wyprawia. U nas przyrost jest stały, ale niezbyt wysoki.

Wierzy pan w te dane? Przecież wszyscy mówią, że robimy za mało testów.

Dane dotyczą przypadków stwierdzonych i potwierdzonych badaniem testowym, a ile jest pacjentów bezobjawowych i skąpo-objawowych, to tego nie wie nikt. Wszystko, co o tym powiemy, będzie spekulacją, choć spotkałem się z opiniami, że u nas zakażonych jest dwa razy więcej, niż wynika to z danych. Co do liczby wykonywanych testów, to nie mnie się wypowiadać. Ustalmy, że jeśli statystyki są w miarę rzetelne, to mamy nad wirusem kontrolę.

Miał pan styczność z chorym na koronawirusa w pańskiej praktyce?

Tego nie wiem, bo jak ktoś nie ma objawów, ciężko to stwierdzić. Noszę maskę, rękawiczki, myję ręce po każdym pacjencie, więc robię tyle, ile się da na wypadek, gdyby jednak trafił mi się zakażony pacjent. Mieliśmy jedno podejrzenie koronawirusa na oddziale i dwa dni kwarantanny dla osób, które miały kontakt bezpośredni lub pośredni z tą osobą. Kwarantanna trwała trzy dni, bo wynik testu był na szczęście ujemny.

Pan był na kwarantannie w domu?

Tak.

Czyli, gdyby wyszło inaczej, mógł pan zakazić swoich bliskich?

Miałem kontakt pośredni, bo ci z bezpośrednim byli poddani już takiej ścisłej kwarantannie, zostali wyizolowani. Co do reszty, to umówmy się, że nie da się tego zrobić inaczej. Nie wyizolujemy wszystkich, nie ma takich warunków.

Ile to jeszcze może potrwać?

W wersji optymistycznej od 6 do 8 tygodni. Oczywiście nie mówię tutaj o całkowitym wygaszeniu. A w wersji pesymistycznej 12 tygodni. To takie wyliczenia na podstawie różnych opracowań i tego, co działo się w innych krajach. Choć nie da się wszystkiego przełożyć wprost. W Chinach spawano ludziom drzwi, żeby nie mogli wychodzić. W warunkach europejskich taka ingerencja w prawa człowieka nie jest możliwa.

Filmy traktujące o epidemii w Chinach w ogóle są wstrząsające.

Ciała zmarłych leżące na SOR-ach, lekarze, którym puszczają nerwy z przemęczenia. U nas tak się nie dzieje, bo mamy to wszystko rozciągnięte w czasie, a tam cały wirus nagle spadł im na głowę i to w dużej liczbie przypadków.

To chyba dobrze, bo ludzie mówią, że polska służba zdrowia nie dałaby sobie rady.

Będę bronił naszej służby zdrowia. Nie doceniamy jej, choć w obliczu zagrożenia opinia się zmienia. Teraz jest więcej głosów przychylnych i to one zastąpiły te wieczne żale. Zresztą lekarz siedzący za biurkiem jest często Bogu ducha winny, bo jakieś tam błędy i niedociągnięcia mogą się brać z tego, że system w tym czy innym miejscu źle działa.

Wróćmy do żużla. Pana zdaniem, kiedy wróci liga? Taka prawdziwa, z kibicami na trybunach.

Jak patrzę na statystyki z Afryki, choć wiadomo, że tam wielu testów nie ma i często nie wiadomo, na co ktoś umarł, to jednak nie sposób nie zaważyć, że wirus ma kłopot z wysokimi temperaturami. Jak do tego dołożymy opracowania, a trochę ich przeczytałem, to wiemy, że wirus dobrze się czuje między minus dwa a plus dziesięć. Pogoda pomogła wyeliminować SARS. Jak przyjdzie 25 i więcej stopni, a do tego będzie sucho, to coś z tej ligi będzie.

Czyli?

Na przełomie kwietnia i maja może zacząć wszystko wygaszać, a pod koniec czerwca możemy mieć już względny spokój. Tak się jednak stanie w przypadku, o którym mówiłem. Bo jak będzie 15, 17 stopni plus wilgoć, to będziemy się dłużej męczyli. Zakładam jednak wariant optymistyczny, czyli od lipca moglibyśmy jechać z kibicami.

Przy takim oczekiwaniu zawodnikom przyda się psycholog.

No tak, bo jak nic nie wiadomo, to jest problem z motywacją. Niektórzy, ci bez takiej wielkiej samodyscypliny, mogą mieć problemy. W ciemno mogę założyć, że cała liga ma teraz sporo kilogramów nadwagi. Dlatego pewnie przydałby się jakiś komunikat, kiedy dokładnie pojedziemy. Taki deadline jest potrzebny, żeby zmienić cykl przygotowań i mieć jakąś perspektywę. Teraz nie wiadomo na co się szykować, a jak będzie wiadomo, to będzie łatwiej o mobilizację.

Czytaj także:
Nicki Pedersen zakażony koronawirusem. Pozytywny wynik testu Duńczyka
Zarząd PGE Ekstraligi napisał do zawodników. Cięcia nieuniknione

Źródło artykułu: