Żużel. Mistrz Europy jeździ karetką, jest na pierwszej linii frontu: Kiedyś przywozili mnie, teraz ja wożę innych

- W czasie koronawirusa bezpieczniej byłoby jeździć na żużlu niż karetką. Odkąd mamy pandemię, to wieczorem biję się z myślami, czy może nie powinienem wyprowadzić się z domu, żeby moje dziewczyny były bezpieczne - mówi Łukasz Cyran.

Dariusz Ostafiński
Dariusz Ostafiński
Łukasz Cyran WP SportoweFakty / Jakub Janecki. / Łukasz Cyran
Dariusz Ostafiński, WP SportoweFakty: Jak to się stało, że żużlowy mistrz Europy juniorów został kierowcą karetki?

Łukasz Cyran, były żużlowiec Stali Gorzów: Sześć lat temu, po zakończeniu kariery, jeździłem jako mechanik z Mariuszem Staszewskim. On był dla mnie jak starszy brat. Wiele czasu spędziliśmy razem w busie i na zawodach, rozmawialiśmy, dał mi wiele rad. Powiedział, że powinienem dać sobie spokój z żużlem, zająć się życiem prywatnym, założyć rodzinę, zapomnieć, iść do przodu. Posłuchałem go. Kiedyś znalazłem ogłoszenie, że szpital szuka kierowcy do transportu medycznego. Zrobiłem kurs, przyjęli mnie. Od trzech lat jestem kierownikiem transportu, ale dalej też jeżdżę. To był mój warunek.

Nie żałuje pan?

Nie. Absolutnie. Mam to za sobą, potrafiłem to przetrawić. Kiedyś pędziłem 100 kilometrów na godzinę, narażając swoje życie, teraz zdarza się, że jeżdżę szybciej, żeby to życie ratować.

ZOBACZ WIDEO: Koronawirus. Piotr Małachowski był w Wuhan przed wybuchem epidemii! Opowiedział o swoich przeżyciach

W szpitalu pamiętają żużlowca Cyrana?

Tak. Kiedyś, jak zaczynałem, nawet podchodzili do mnie na oddziale ratunkowym, przypominając, że mnie przywozili. Teraz ja przywożę innych.

Pana często przywozili?

Trzy razy w Gorzowie, raz w Zielonej Górze. Ciężkich kontuzji nie miałem. Akurat najgroźniejsza przytrafiła mi się w Zielonej Górze, gdzie miałem problem z kostką i rozbitą wargę. 13 szwów musieli mi nałożyć. Jak po wypadku spojrzałem na rękawiczkę, to warga na nich leżała, usta mi praktycznie wypłynęły.

Teraz, jak mniemam, dalej pan musi znosić przykre widoki.

Jak jeździłem na żużlu, to miałem odruchy wymiotne na zapachy, nie potrafiłem też patrzeć na krwawiącego człowieka. Kiedy zostałem kierowcą karetki, poukładałem sobie wszystko w głowie tak, żeby radzić sobie z takimi rzeczami. Jest ciężko, ale trzeba wykonać swoją pracę. Psychika musi być twarda. Teraz jeszcze twardsza, bo człowiek nigdy nie wie, czy pacjent, którego wiezie, nie ma czasem koronawirusa.

No właśnie.

Przy czym ja nie o siebie się martwię, ale o moje dziewczyny, żonę i córkę. Chcę je chronić, izolować od tego wszystkiego. Nieraz dopada mnie myśl, czy wracać do domu, czy jednak wybrać hotelowy pokój. W każdej chwili mogę zostać nosicielem, bo jednak pracownik medyczny jest bardzo, ale to bardzo narażony. Na razie mam szczęście, bo w szpitalu w Gorzowie nie mieliśmy jeszcze żadnego pacjenta z wynikiem dodatnim. Same ujemne. I to mimo tego, że tych testów wozimy dziesiątki. Już od trzech tygodni. Jednak to nie tak, że nie ma u nas nikogo z koronawirusem. Ci pacjenci leżą na zakaźnym, na oddziale chorób płuc.

Zabezpiecza się pan?

Tak,  na sto procent. Kombinezon, maska, rękawiczki. W naszym szpitalu mamy wszystkiego pod dostatkiem. Słowa uznania dla zarządu szpitala, bo słyszę, że gdzie indziej są kłopoty, ale widać, że my jesteśmy dobrze zorganizowani. Poza tym dostajemy dużą pomoc od ludzi, z miasta. Maseczki i rękawiczki dostajemy w darach, wiele firm dostarcza nam posiłki.

To chyba dobrze.

Tak, a wracając do stroju, zapomniałbym dodać, że nie możemy w nim ot tak sobie paradować. Tylko stacja paliw i nic więcej. Ludzie się nas boją, bo ich zdaniem przenosimy wirusy.

Dają wam to jakoś do zrozumienia, uciekają przed wami?

Nie uciekają, ale dzwonią, jak widzą kogoś w stroju służbowym. Dlatego poruszamy się po cywilu, żeby nie robić paniki. Kombinezony i całą resztę zakładamy tam, gdzie trzeba.

W czasach koronawirusa żużel byłby chyba bezpieczniejszym zajęciem niż jazdą karetką?

Osobiście wolałbym pojeździć motorem, bo miałbym czystszą głowę. Jeśli już, to mógłbym zrobić krzywdę sobie, może jakiemuś koledze z toru. Tu, w razie zakażenia, mogę zaszkodzić wielu osobom, w tym najbliższym. Głowa, psychika, mocno dostaje. W pracy sobie radzę. W ogóle jak coś robię, mam zajęcie, to nie jest źle. Gorzej, gdy przychodzi wieczór, czas relaksu i odpoczynku. Wtedy nachodzą mnie różne myśli. Odganiam je.

Wspomniał pan, że w waszym szpitalu nie ma jeszcze osoby zakażonej, nikogo takiego nie wieźliście.

Na pewno jednak ten pierwszy pacjent będzie. A znając moje szczęście, to trafi na mnie, to ja będę go wiózł. Jak dotąd wieźliśmy jednego z podejrzeniem i oczywiście trafiło na mnie. Kiedy okazało się, że ta osoba ma wynik ujemny, odetchnąłem z ulgą. Inaczej żyłbym w strachu, mimo że zabezpieczamy się w kombinezony itd.

Co pan, jako osoba będąca na pierwszej linii frontu, powiedziałby ludziom?

Żeby się pilnowali, żeby zakupy robili raz w tygodniu i ograniczyli wyjścia do minimum. Wielu tak robi, ale nie wszyscy, a liczba zakażonych rośnie. Nie wolno tego bagatelizować, trzeba słuchać zaleceń ministra zdrowia. Po co żyć w jeszcze większym strachu? W każdym razie, jak to przejdzie, to może pójdę na studia. Chciałbym zdobyć wykształcenie, zostać ratownikiem medycznym. Z drugiej strony mam dylemat, bo córeczka ma 4 lata, więc chciałbym być jak najwięcej w domu, widzieć jak dorasta.

Myśli pan, że w tym roku pójdzie na żużel?

Chyba na taki wirtualny, ale zobaczę w telewizji. Na stadionie to może będzie jakaś skrócona wersja. Czwórmecze, najpewniej bez kibiców. W sumie trudno powiedzieć, bo prognozy się zmieniają. Miał być boom na święta, a teraz mówią o przełomie maja i czerwca. Zresztą ja i tak wolę oglądać mecze z kanapy. Za długo byłem w środku, przeżarłem się tym.

Trochę by było szkoda, jakby sezon nie ruszył. Stal, pana były klub, zbudowała mocny skład.

W sumie tak. Są nowe władze, coś się dzieje. Mnie tylko szkoda, że z grupy z mojego rocznika już nikt nie jeździ. Adrian Szewczykowski, Mateusz Mikorski, Paweł Zmarzlik, z nimi na młodzieżowym podwórku wygrywaliśmy wszystko. Nasi rywale z innych drużyn jeżdżą, nas już nie ma. Kiedyś był przepis, że jedno miejsce juniorskie było dla obcokrajowca. Na treningach się ścigaliśmy o meczowy skład, trzy razy po dwa kółka. Ogrywaliśmy ich czasem o pół prostej, ale to ich wystawiali. Potem zostawiono nas samym sobie i powiedziano, że nie poradziliśmy sobie w dorosłym żużlu.

Kiedyś ktoś powiedział mi, że Stal mając Bartka Zmarzlika, skupiła się na nim, a całą resztę zaniedbała.

Nie wiem. Dla mnie Bartek nigdy nie był problemem, wręcz przeciwnie. Do dziś pozostajemy w przyjacielskich stosunkach. My mu trochę zazdrościliśmy tego, jak wszystko ma wypolerowane i dopracowane. Korzystaliśmy też z nowinek, które wprowadzał jego tata. Teraz trzymamy za niego kciuki.

Czytaj także:
Bez Hamulców 2.0: Brawo panie Grzyb za ten lot na Bermudy
Rok temu jeździł na żużel, teraz zbiera wymazy





KUP BILET NA 2024 ORLEN FIM Speedway Grand Prix of Poland - Warsaw -->>

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×