Rok temu jeździł na żużel, teraz zbiera wymazy: każde spotkanie z pacjentem wejściem na pole minowe

- Nie robię tego dla pieniędzy. Mam możliwości, grzechem byłoby nie pomóc. Każdy wyjazd do pobrania wymazu, to wejście na pole minowe. Trzeba też wyłączyć uczucia, być Robocopem, bo to są bliskie spotkania z ludzkim cierpieniem - mówi Jacek Bossy.

Dariusz Ostafiński
Dariusz Ostafiński
karetka na torze żużlowym WP SportoweFakty / Tomasz Jocz / karetka na torze żużlowym
Dariusz Ostafiński, WP SportoweFakty: Rok temu o tej porze zajmowałby się pan zabezpieczeniem meczów Stali Gorzów. Pana karetki stałyby na stadionie.

Jacek Bossy, szef firmy zajmującej się obsługą medyczną imprez masowych: A teraz jeżdżę i zbieram wymazy do przeprowadzenia testów na koronawirusa. I jak widzę, co się dzieje, to z ligą mogą być w tym roku kłopoty. Priorytetem dla służby zdrowia jest pandemia. Gdyby jednak PGE Ekstraliga ruszyła, to oczywiście będziemy działali na dwa fronty: wymazy i żużel.

Powiedział pan, że priorytetem dla służby zdrowia jest koronawirus. Nawet słyszałem taką historię, że pracownik z firmy sponsorującej Bartosza Zmarzlika stracił trzy palce i był problem z tym, żeby mu je zaszyć. Z drugiej strony mówi pan, że jakby co, wróci pan na stadion.

Jestem podmiotem leczniczym prywatnym, więc sam decyduję. Teraz, widząc, że do żużla nam daleko, podjąłem się pomocy przy zbieraniu wymazów. Jak żużel ruszy, to jestem do dyspozycji. Inna sprawa, że trochę boję się o to, czy starczy mi pracowników. Mam takich, którzy robią na dwa, trzy etaty, a jak wspomniałem, priorytetem jest koronawirus. Tymczasem na meczu muszą być trzy karetki minimum. W sumie pięć, bo każde pięć tysięcy na trybunach oznacza jeszcze dodatkową karetkę dla publiczności.

ZOBACZ WIDEO: Koronawirus. Sportowcy bez planu na najbliższe dni. "Pełen trening nie ma sensu"

Pan mówi o ludziach na stadionie i jakoś dziwnie mi to brzmi w czasach powszechnej izolacji.

I każdy kontakt może oznaczać problem. Miałem spotkanie z osobą, u której podejrzewano koronawirusa. Staliśmy na odległość dwóch metrów, ale i tak trafiłem na pół dnia na kwarantannę. Firma stała i czekałem. Stała, bo teraz jeżdżę sam. Mam tylko sekretarkę, która zbiera zamówienia przez telefon.

Jak wygląda to zbieranie wymazów?

Robię to zgodnie z wytycznymii otrzymanymi z sanepidu. Nie mogę ich szczegółowo opisać, bo obowiązuje mnie tajemnica.  W kazdym razie po pobraniu wymazu wykonuję całą procedurę związaną z odkażaniem, bo przecież nie wiem, czy badany nie ma koronawirusa, a jakąś tam styczność jednak mamy. Wystarczy, że ktoś kaszlnie i wirus może być pół godziny w powietrzu. Odkażam więc ręce, klamki, zmieniam rękawiczki i kombinezon. Ten wirus to partyzant, każdy jest potencjalnym dawcą korony, dlatego pobieram materiały z maksymalną ostrożnością.

Rozumiem, że pan to robi, bo musi utrzymać firmę na powierzchni?

Z jednej strony tak, ale nie do końca. Byłem zapobiegliwy. Kiedy zarabiałem, to nie szalałem. Dalej jeżdżę starym autem, choć kiedyś byłoby mnie stać na mercedesa lepszej klasy. Ludzie mają kredyty i zobowiązania, a ja, na szczęście, od strony finansowej mam czystą kartę. Pewnie, że dla firmy to zlecenie jest ważne, ale z drugiej strony na chleb mam. Więc robię to bardziej po to, żeby nie zwariować od siedzenia w domu. Zresztą siedząc bezczynnie, marnowałbym możliwości, a to byłoby grzechem. Mam karetki, mogę pomóc, robię to.

Powiedział pan, jeżdżę, żeby nie zwariować, ale spotyka się pan z ludźmi, którzy siedzą w domu i pewnie jakoś tam słucha ich historii.

No tak i wiele z tych osób pyta o wynik, kiedy będzie, bo nie mają co do gara włożyć, bo muszą jakoś zarobić pieniądze, żeby przetrwać. Wirus dotyka wszystkich fizycznie i psychicznie. Najgorzej mają ci, co wzięli po 300, 500 tysięcy kredytu i teraz nie mają z czego płacić, bo zamknęli im interes.

Jak pan to znosi?

Słucham, ale staram się wyłączyć uczucia. Staję się Robocopem. Skupiam się na takiej samokontroli, na procedurach. Co dotykałem, kiedy, czy dobrze wszystko zrobiłem, czy nie popełniłem błędu, bo jak popełnię, to już mnie nie ma. Terenem zagrożonym jest każda klatka schodowa, każdy pacjent. Ludzie nie przyznają się, że mogli mieć kontakt z kimś zakażonym, więc idąc do nich, wchodzę na pole minowe.

Wróćmy do żużla.

Marne szanse na żużel w tym roku. Intuicja mi tak podpowiada. Może pandemia nie pójdzie u nas w takim kierunku, jak we Włoszech, ale lekko nie będzie, szczyt wciąż przed nami. Jesteśmy na wojnie, musimy ratować życie i zdrowie. To jest teraz najważniejsze. Jak się to zaczynało, to pamiętam, że brakowało środków na odkażenie. Zanim kupiłem właściwy, to musiałem używać takiego, po którym czułem się tak, jakbym się denaturatu napił. Taki miał zapach. Poza tym zleceniodawca zaopatrzył mnie w pozostałe środki ochrony osobistej. Powiedziałem wprost, że jeśli ich nie dostanę, to nie wykonam pracy. Jak powiedziałem, pieniądze mnie nie interesują. Trzy lata temu przeżyłem tragedię i nie potrzebuję już żadnych mocnych wrażeń.

Bardzo panu współczuję.

Odbiegliśmy jednak od żużla, więc wracając, powiem, że robię to od 22 lat i pamiętam, że zaczynaliśmy pojawiać się na stadionie pod koniec lutego, czy na początku marca, a teraz nic się nie dzieje. Zawodnicy potrzebują przynajmniej dwóch tygodni, żeby się rozkręcić. Tu jednak wrócę do tego, co podpowiada mi intuicja. To może nie wypalić, bo w tym wszystkim są ludzie. Relacje, niezliczona liczba kontaktów, a to jest pole do rozwoju dla koronawirusa. Dziś wchodzę do sklepu i jak ktoś raz, czy drugi blisko mnie przejdzie, to biorę swoją partnerkę za rękę i wychodzę. Nie chcę kupić korony. A co do żużla, to jest też ten problem, że wycofują się sponsorzy. W sumie strach cokolwiek robić. Spotkałem się niedawno z panem inżynierem, co ma ładny dom i on mi mówi: a co mi z tego, jak dostanę pozytywny wynik. O takich rzeczach ludzie myślą.

Jakoś mnie to nie dziwi.

Dlatego mam duży szacunek do lekarzy, którzy nawet nie są dobrze zabezpieczeni, bo te ich maski chirurgiczne nie dają ochrony przed koroną. Oni walczą, ale też się boją. Kiedy się spotykamy, to życzymy sobie tego, żeby sobie nie zrobić nawzajem krzywdy.

Lekarze wiedzą, kiedy to się skończy?

Nie. Są badania, prognozy, ale prostej odpowiedzi nie ma. Wzorujemy się na Niemcach, oni na Korei, to tam przeszli to w miarę łagodnie. Włosi z kolei dali się żywcem rozstrzelać, wychodząc na spotkania, nie zachowując zdrowego rozsądku. Niemcy potrafili to ogarnąć, bo ich myśl medyczna jest na wysokim poziomie, mają dobry sprzęt i są zdyscyplinowani. Jeżdżę po wymazy do Polaków niemieckiego pochodzenia i mam takie doświadczenia, że jak się umówimy, to oni o umówionej porze czekają karnie na badanie. Robią wszystko na komendę. Nigdy nie zmarnowałem u nich czasu. U nas Słowian tej dyscypliny nie ma. Zdarza się, że przyjeżdżam na badanie, a żona mówi, że mąż zejdzie za kwadrans, bo poszedł się wykąpać.

Tymczasem dyscyplina wydaje się w tym wszystkim kluczowa.

No właśnie, a z tym część z nas ma problem. Niektórzy po dwóch tygodniach kwarantanny chcą wychodzić z domu, bo mówią, że czują się zaszczuci w czterech ścianach. Ja mówię na to, że mają pozytywny wynik, że jeszcze muszą czekać. Wtedy słyszę, "ale ja czuję się dobrze, nic mi nie jest". Na szczęście świadomość się zwiększa, zaczynamy się zachowywać lepiej. Nie jestem zwolennikiem radykalnych form działania, ale teraz są one niezbędne, bo nikt z nas nie wie, czy nie jest nosicielem wirusa i może go sprzedać komuś innemu, ściągając na jego głowę kłopoty. W końcu mamy wojnę.

Czytaj także:
Złoto dla rzemieślnika. Dostał zapłatę za 17 lat ciężkiej pracy
Rusko: trzeba wybrać mniejsze zło, jechać nawet bez kibiców





KUP BILET NA 2024 ORLEN FIM Speedway Grand Prix of Poland - Warsaw -->>

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×