Najlepsi żużlowcy w PGE Ekstralidze mogą liczyć na milionowe kontrakty. Dlatego utrzymują się tylko z żużla. Co więcej, dają zatrudnienie innym osobom - mechanikom, fizjoterapeutom czy trenerom personalnym. Na nieco mniejszą skalę mogą działać wybijający się zawodnicy w eWinner 1. Lidze, ale tam też często zawodnik nie musi łączyć uprawiania sportu z normalną pracą.
Czy to koniec tych luksusowych czasów? To pytanie należy sobie zadać, bo koronawirus doprowadzi do drastycznych cięć w kontraktach. Już teraz mówi się, że stawki pójdą w dół o 30-50 proc. To pokłosie jazdy bez kibiców na trybunach, ale też mniejszych wpłat od sponsorów i miast.
- Podoba mi się taki sposób myślenia, że znów wrócimy do czasów, gdy zawodnik obok startów miał jeszcze dodatkowo płatną pracę - powiedział jv.dk Jacob Olsen, syn Ole Olsena i były żużlowiec, który obecnie odpowiada za rozwój speedwaya w Vojens.
ZOBACZ WIDEO PGE Ekstraliga 2020: Wielcy Speedwaya - Billy Hamill
- Myślę, że w naszej dyscyplinie jest miejsce też dla pół-profesjonalistów. Zwykle mówię zawodowcom: ciężka praca pokonuje talent, gdy sam talent nie pracuje wystarczająco mocno. Dlatego wszystko jest możliwe - dodał Duńczyk.
Z Olsenem zgadza się Jan Krzystyniak. - Zawodnicy z niższych lig w Polsce już teraz nie mają kokosów. Oni jeżdżą za napiwki, jak ja to mówię. Gdy im się jeszcze obetnie kontrakty, część z nich rzuci żużlem, inni zaczną rozglądać się za łączeniem sportu z normalną pracą. To normalne. Jakoś trzeba wyżyć - stwierdził były żużlowiec i trener.
Krzystyniak nie potrafi jednak zrozumieć ciągłego biadolenia zawodników na temat ograniczeń finansowych. Jego zdaniem, żużlowcy przywykli do tego, że z roku na rok zarabiali coraz więcej, bo stawki szły w górę. Dlatego większość z nich nie pamięta czasów, gdy w speedwayu można było zarobić znacznie mniejsze pieniądze.
- Koronawirus to jest zdarzenie losowe, którego nikt nie mógł zaplanować czy przewidzieć. Zawodnicy prowadzą nic innego jak działalność gospodarczą, kryzysy czy zachwiania rynku występują co jakiś czas. To jest tzw. ryzyko zawodowe. Wiele dziedzin gospodarki padnie. Turystyka, linie lotnicze, itd. Sportowcy w tej sytuacji nie są pępkiem świata - zauważył Krzystyniak.
- Żużlowcy jadą na tym samym wózku, co inni Polacy. Ja też prowadzę działalność gospodarczą, moja córka podobnie. Też mierzymy się ze skutkami kryzysu. Zwłaszcza że nas dodatkowo zaatakowała susza. Trzeba to kalkulować i mieć świadomość, że nie zawsze jest pięknie. Na Zachodzie zawodnicy zarabiają znacznie mniej i gdy nie jeżdżą na żużlu, to normalnie pracują. A u nas mamy nieraz zjawisko, że żużlowiec ledwo co zrobił licencję i już zatrudnia pół rodziny i oni są na jego utrzymaniu - podsumował Krzystyniak.
Czytaj także:
Boniek: Sport bez kibiców jest smutny
Mecze z kibicami? To jest możliwe