Jarosław Galewski, WP SportoweFakty: Czy też ma pan wrażenie, że im dłużej rozmawiamy o starcie rozgrywek eWinner 1. Ligi, tym więcej pojawia się po drodze problemów?
[b][tag=20055]
Rafael Wojciechowski[/tag], menedżer Car Gwarant Startu Gniezno:[/b] To samo sobie ostatnio pomyślałem. A mam wrażenie, że jeszcze sporo takich niespodzianek przed nami. Teraz jest problem z zawodnikami zagranicznymi, ale musimy szukać rozwiązań.
Jakich?
Nie do końca. Są przepisy, które pozwalają na przekraczanie granic, jeśli odbywa się to w celach zawodowych. Tak jest z kierowcami ciężarówek. Może udałoby się podpiąć pod to żużlowców i dojść do jakiegoś kompromisu? Wtedy zadowoleni będą wszyscy - zawodnicy, polskie kluby i inne federacje. Wiem, że to nie będzie łatwe, ale próbujmy.
Proszę powiedzieć, ale tak z ręką na sercu, czy wierzy pan, że eWinner 1. Liga wystartuje?
Szanse oceniam 50 na 50 proc. z delikatnym przechyleniem w kierunku tego pesymistycznego scenariusza. Więcej przemawia za tym, że jednak nie ruszymy, ale to nie jest moment, żeby się poddawać. W końcu mówią, że nadzieja umiera ostatnia.
ZOBACZ WIDEO: Koronawirus. Mistrz olimpijski jest strażakiem. Zbigniew Bródka opowiedział o pracy w czasach zarazy
Dla wielu osób w środowisku żużlowym koronawirus jest wielkim ciosem. Panu pandemia zabrała jednak zdecydowanie więcej niż tylko ukochany sport.
Koronawirus zabrał w pewnym sensie wszystko, co kocham i na co ciężko pracowałem przez całe swoje życie. Z bratem prowadziliśmy do tej pory firmę, która zajmowała się prowadzeniem klubów muzycznych, organizacją eventów i gastronomią. Do tego dochodzi też turystyka, bo mamy ośrodek wypoczynkowy nad jeziorem w Skorzęcinie, ale akurat to nie było naszym głównym źródłem utrzymania. Żyliśmy przede wszystkim z rozrywki. Prowadzimy kluby "Best" we Wrześni i "Vehikuł Czasu" w Gnieźnie.
I dzięki temu wspieraliście klub żużlowy w Gnieźnie.
Robiliśmy to od samego początku. Można powiedzieć, że zapewnialiśmy klubowi płynność finansową. Zdarzało się, że wykładaliśmy z własnej kieszeni setki tysięcy złotych, by żużel mógł nadal funkcjonować. Z czasem udało się to rozkręcić. Zbudowaliśmy solidne fundamenty, ale teraz wszystko się zachwiało. Nie wiemy, co będzie dalej, choć walczymy.
Mamy plan odmrażania gospodarki. Są cztery etapy. Pana nie ma w żadnym...
Kiedy patrzę na ten plan i jak kolejne branże wracają powoli do normalności, to nie jest mi wesoło. Pogodziłem się z myślą, że będę na samym końcu. Kiedy kibice wrócą na stadiony, to wtedy z bratem otworzymy swoje kluby. To wszystko jest bardzo bolesne. Pracowaliśmy na to 20 lat, a teraz czujemy się, jakby w jeden dzień ktoś nas o te 20 lat cofnął. Oszczędności całego życia ładujemy w to, żeby utrzymać się na powierzchni przez najbliższe miesiące.
A jak długo da pan tak jeszcze radę?
Nastawiam się na rok czekania. To naprawdę dużo, ale policzyłem wszystko i uważam, że tyle mogę wytrzymać. Pojawiają się różne programy i spróbujemy z nich skorzystać. Być może będzie trzeba się na chwilę przebranżowić. Żeby była jednak jasność, tu nie chodzi o zarabianie pieniędzy, lecz o przetrwanie, zapewnienie naszym ludziom pracy. Wszystko po to, żeby kiedyś było do czego wracać. Teraz wizyta w moich klubach to tylko ból. Nie jest łatwo patrzeć na puste ściany. Gdybym wiedział, że spotka nas taki kataklizm, to nie inwestowałbym ostatnio w to wszystko takich pieniędzy.
Jakich?
W jednym i drugim lokalu zrobiliśmy poważne remonty. To poszło w setki tysięcy złotych. Gdybym wiedział, że koronawirus nas zamknie, to nigdy bym nie wpadł na taki pomysł. Chciałem coś ulepszyć, a wychodzi na to, że mogłem wyrzucić pieniądze w błoto. Najgorsze, że nie mogę zrobić nic poza czekaniem.
Tarcza rządowa nie pomaga?
Nie za bardzo czuję jej obecność, ale próbuję jakoś z niej skorzystać. Nawet jeśli się uda, i tak będzie to kropla w morzu potrzeb. Przez ostatnie dwa miesiące jako firma ponieśliśmy straty w wysokości około 200 tysięcy złotych. Teraz zamroziliśmy, co się dało, ale każdy kolejny miesiąc to 20-30 tysięcy złotych kolejnych strat. W naszych biznesach mamy około 20 osób i chcemy je utrzymać. Z większością współpracujemy od kilkunastu lat. Łączą nas bliskie relacje i dlatego chciałbym uniknąć rozstania. Z tego powodu szukamy różnych rozwiązań. W dużej mierze z myślą o tych ludziach.
Ile osób bawiło się w weekendy w pana klubach?
W weekend przewijało się nawet 1000 osób.
A co pan sobie myśli, kiedy niektórzy twierdzą, że pana branża nie jest tak istotna dla gospodarki i może poczekać?
To naprawdę boli. Kiedy słyszę takie słowa w telewizji z ust rządzących, to ciężko mi to przełknąć. Wiem, ile odprowadzam podatków. Branża kulturalna, rozrywkowa, gastronomiczna to zbiór naczyń połączonych i praca dla bardzo wielu ludzi. Uważam, że to minimum 10 proc. całej gospodarki. Nie wiem, jak można powiedzieć, że to nieistotne. Roczny obrót mojej firmy był na poziomie dwóch milionów złotych. Z tego szły całkiem duże podatki do państwa. Teraz ich nie będzie.
Ma pan plan B? Inny pomysł na życie?
Powoli coś takiego się rodzi, ale nie podejmuję jeszcze pochopnych decyzji. Ciągle daję sobie czas. Czekam i szukam alternatyw. Jak już panu powiedziałem, ja rok jeszcze wytrzymam, ale znam ludzi z mojej branży, którzy takiego komfortu nie mają. Inna sprawa, że plan był inny. Budowaliśmy z bratem sensowną politykę finansową, bo myśleliśmy o rodzinach, naszych dzieciach. Robiliśmy to dla nich, z myślą o ich przyszłości. Lada dzień urodzi się wnuczka i to teraz dla mnie najważniejsze. Ona też miała skorzystać z profitów wypracowanych przez lata pracy. A teraz z dnia na dzień musimy pogodzić się, że oszczędności życia pójdą na ratowanie tego, co wypracowaliśmy. A w dodatku nie wiemy, czy nawet ta misja zakończy się sukcesem. Niech mi pan wierzy, że pod względem psychicznym to nie jest łatwy temat.
Pomagał pan klubowi z Gniezna od początku. Czuje pan teraz wsparcie od kibiców?
Oczywiście, że tak. Wszystkie osoby, które bawiły się w naszych klubach, mogą nam teraz pomóc i wykupić voucher. Przygotowaliśmy pięć pakietów dla gości naszych lokali, z których będzie można skorzystać w przyszłości. I ludzie to robią. W tym gronie są też na pewno nasi kochani kibice. Klub też pomaga, bo nagłaśnia całą akcję. Ta pomoc jest wprawdzie symboliczna i na pewno nas to nie zbawi, ale w trudnych czasach liczy się każda złotówka. Poza tym cieszy mnie sam fakt, że ktoś pomaga. Dzięki temu na chwilę się uśmiecham.
A czy uważa pan, że do tematu walki z koronawirusem należało podejść inaczej?
Jestem zdania, że więcej osób za chwilę umrze z głodu niż na ten wirus. Nie lekceważę zagrożenia. Widzę liczby, ale nikt nie mówi, ile jest osób, które się w tym czasie totalnie załamały. Gospodarka cierpi tak samo, jak zdrowie psychiczne wielu ludzi. Ich jest zdecydowanie więcej niż tych chorych na COVID-19. Jeśli nie skończymy z tym szaleństwem, to będzie coraz więcej załamań psychicznych i samobójstw. Poza tym ludzie będą umierać na inne choroby, bo nie będzie pieniędzy, żeby ich leczyć. Już teraz nie wykonuje się wielu kluczowych zabiegów. I niech mi pan wierzy, że nie przesadzam. Rozmawiam z ludźmi i słyszę, co się z nimi dzieje. Tak na dłuższą metę się nie da.
Domyślam się, że model szwedzki walki z koronawirusem jest panu bliższy.
Powiedziałbym nawet, że się z nim utożsamiam. Już teraz powinniśmy przejść do izolowania ludzi starszych i chorych, którzy są szczególnie narażeni. O nich musimy dbać, ale nie możemy się też w tym wszystkim zatracać. Nie da się zatrzymać na dłużej całej gospodarki i normalnie żyć. Niestety, część z nas prędzej czy później musi zachorować i pewnie tak się stanie. Poza tym codziennie straszymy ludzi liczbami, a wie pan, czego mi brakuje? Porównania. Chciałbym, żeby społeczeństwo wiedziało, ile osób ginie tego samego dnia na drogach, a ile umiera na inne choroby. Niestety, tego nie ma.
Zobacz także:
Musiałoby dojść do bardzo pechowego zdarzenia, żeby zawodnicy się zakazili
Sławomir Sulej: Z Egiptu na stadion Orła