[tag=60082]
Dariusz Ostafiński[/tag], WP SportoweFakty: 12 czerwca PGE Ekstraliga ma ruszyć w zaostrzonym rygorze sanitarnym. Czy to się pana zdaniem uda?
Marek Femlak, zastępca dyrektora 105. Szpitala Wojskowego w Żarach, kibic Falubaz Zielona Góra: Mam kolegę, który jest inspektorem sanepidu. Opowiedziałem mu o regulaminie sanitarnym, jaki wprowadza PGE Ekstraliga. Powiedziałem mu o wszystkim, włącznie z tym, że zawodnik przebiera się w samochodzie, ma maseczkę, rękawiczki i nie może korzystać z prysznica na stadionie. Opowiadałem, jak wyglądają same wyścigi, że bierze w nich udział czterech zawodników, którzy często jeżdżą w kontakcie, ale są zakryci od stóp do głów. Dodałem, że wszyscy, włącznie z osobami towarzyszącymi, będą przebadani. Kolega powiedział, że taka liga będzie w pełni bezpieczna.
A co, jak będzie wypadek?
Przy jakimś otarciu naskórka, nawet przy kontakcie dwóch zawodników z wynikiem ujemnym, nie ma problemu. Jeśli zawodnik będzie musiał pojechać do szpitala i po tej wizycie będzie zachodziło podejrzenie kontaktu z osobą zakażoną, to robimy badanie i po 24 godzinach mamy wynik. Raz jeszcze powtórzę, tu nie ma się do czego przyczepić. Te zaostrzenia są konkretne.
ZOBACZ WIDEO Krzysztof Cugowski: Żużel jest sportem, który powinien najszybciej wrócić na stadiony
Mogłyby być bardziej liberalne?
Tak. Wróćmy do wypadków na torze. Tam jest kontakt w pierwszej fazie, ale potem, przeważnie, każdy leci w inną stronę. Nie ma takich sytuacji, że po kolizji dwóch zawodników leży obok siebie twarzą w twarz. Dodatkowo oni mają kaski, gogle, maski. Jak zamknę oczy, to obraz żużlowca zlewa mi się z ratownikiem z karetki jeżdżącej do zakażonych. Wyglądają tak samo w tych swoich kombinezonach.
Wychodzi na to, że granie w piłkę może być bardziej niebezpieczne.
W tym przypadku żużel jest bezpieczniejszy. Zawodnicy nie będą biegać po boisku w maseczkach. Tutaj kontakt jest bliższy, istnieje ryzyko przekazania wirusa drogą kropelkową. Piłkarze mają też odruch plucia, który w dobie koronawirusa lepiej byłoby wyeliminować.
Wróćmy do przepisów. Wspomniał pan, że te zakazy są radykalne. Co można by poluzować?
Można by jednak pomyśleć o wpuszczeniu kibiców. Ludzie chodzą po sklepach, do kościołów, więc mogliby też wejść na stadion. Oczywiście trzeba by to poukładać. Wykluczyć gastronomię, żeby ludzie się nie gromadzili. Poza tym długie odstępy w kolejkach, maski, rękawiczki, siadanie w odstępach nawet 4 metrów. Stadion to otwarta przestrzeń, ludzie nie będą się klepać po plecach, padać sobie w objęcia, więc warto by się nad tym zastanowić. Ci najbardziej zagorzali fani mieliby radość.
Tak pan myśli?
Pracuję w szpitalu, mam dyżury na SOR-ze. Często jest tak, że nie wiem, czy pacjent, który do nas trafił, jest dodatni czy ujemny. Wraz z personelem, a jest nas dwunastu, poruszamy się blisko siebie. Przeważnie mamy maseczki i rękawiczki. Zakładamy je, kiedy z wywiadu z pacjentem wychodzi, że jest z kwarantanny. Nie zawsze można jednak ten wywiad zrobić, wtedy niekoniecznie ubieramy kombinezony. Nic złego jednak się nie dzieje. Wiem, że ludzie są u nas wystraszeni, ale stadion czy park maszyn to nie SOR, więc tam można by zdecydowanie poluzować.
Tak po prostu.
Tak jak w szpitalu, gdzie wchodzący pacjent ma mierzoną temperaturę. Termometr mógłby być pierwszym wykładnikiem. Z kibicami zawodnikom lepiej by się jechało. Ktoś by ich podziwiał, bił brawo, to zawsze dobrze działa. Myślę, że specjaliści od epidemiologii mogliby opracować jakiś plan.
Wiemy jednak, że niektórzy przechodzą koronawirusa bezobjawowo, ale mogą zarażać. Czy to nie jest jakieś zagrożenie dla ligi?
Zawsze jest jakieś niebezpieczeństwo. Nie jest ono jednak tak wielkie, jakby się mogło wydawać. Jestem na placu boju i muszę powiedzieć, że mieliśmy ewakuację SOR-u, bo trafił się lekarz z dodatnim wynikiem. 25 osób personelu przebywało z nim 24 godziny. Spotykali się przy jednym biurku, byli blisko siebie, rozmawiali twarzą w twarz. W sumie ten lekarz miał kontakt z 46 osobami z personelu i z 12 pacjentami, których osłuchiwał i badał. Wszyscy zostali przebadani, mieli wynik ujemny, nikt nie został zakażony. Tak, jak powiedziałem, jest duże przerażenie w społeczeństwie, ale żeby się zakazić, trzeba by pół godziny rozmawiać twarzą w twarz, być bardzo blisko siebie.
I myśli pan, że taka osoba bez objawów nie jest w stanie rozsadzić ligi od środka, wysłać nawet całą drużynę czy dwie na kwarantannę?
Naprawdę musiałoby dojść do jakiegoś bardzo pechowego zdarzenia. Jeśli jednak zawodnicy będą się ograniczać, trzymać dystans, nosić rękawiczki i maseczki, to ryzyko, że ktoś przekaże im plusa, jest znikome. A jeśli już do tego dojdzie, to trzeba będzie zawodników wyizolować, dać im siedem dni kwarantanny i wszystko się wyjaśni. Naprawdę nie powinniśmy szaleć. Na dowód podam przykład obozu wysiłkowego, na którym było 40 osób w wieku od 25 do 35 lat. Mieszkali w 8-osobowych pokojach. Jeden z nich zagorączkował, okazał się dodatni. Panowie byli ze sobą dwa tygodnie, ale wszyscy nie zachorowali. W jednym pokoju koronawirusa złapało dwóch, w innym trzech, w kolejnym jeden. W przypadku wirusa nigdy nie ma pewności, bo przecież chodzimy obok innych ludzi, dotykamy tych samych klamek i poręczy. Jednak przykład obozu pokazuje, że nie jest łatwo się zarazić, że zagrożeni są ci z małą odpornością.
Sportowcy odporność mają raczej wyższą od przeciętnej.
No więc właśnie. Poza tym nie jedziesz, nie zarabiasz. Sportowcy muszą na siebie uważać i wrócić do pracy. Muszą jednak zachowywać się jak lekarze, czyli w pełni odpowiedzialnie i ze świadomością, że dbając o siebie, dbają też o kolegów z zespołu. Nie mogą chodzić w jakieś dziwne miejsca, muszą ograniczyć kontakty. Być może PGE Ekstraliga powinna też pomyśleć o tym, żeby co jakiś czas, na przykład co trzy tygodnie, robić żużlowcom testy. Jeden wymaz kosztuje 400 złotych, ale chyba warto w to zainwestować.
Instrukcja sanitarna mówi o kontroli stanu zdrowia.
Jeśli jednak mamy trzymać rękę na pulsie, to warto pójść krok dalej. W szpitalu, gdzie jest dodatni pacjent, zakładamy kombinezony, ale robimy też wymazy pracującym tam ludziom. Robimy to dla ich lepszego samopoczucia, ale i też po to, by ich rodziny czuły się lepiej. W przypadku żużlowców celem takich testów co trzy tygodnie byłby dodatkowy spokój. Dla ich psychiki byłoby to zbawienne. Żony i dzieci też poczułyby się lepiej. Myślę, że kluby na to stać. Taki dodatkowy wymaz sprawiłby, że jeden nie musiałby się drugiego bać. Pamiętajmy, że żużlowcy nie spędzą całego sezonu na stadionie. Będą wracali do domu, spotykali się z bliskimi. Warto zapewnić im komfort.
To będzie dziwny sezon.
Dziwnie się żyje. Co mają powiedzieć uczniowie w szkołach czy studenci. Wszyscy mamy za sobą półtora miesiąca walki i coraz lepiej radzimy sobie z życiem w tych dziwnych warunkach. Podajemy łokieć zamiast ręki, przyzwyczailiśmy się do dezynfekcji, przestaliśmy robić spotkania rodzinne. Nikogo nie dziwi człowiek w maseczce i rękawiczkach. Nasze mózgi przez koronawirusa inaczej funkcjonują. Ten żużel, w ogóle sport, będzie jednak czymś dobrym w tych trudnych czasach.
Chyba jeszcze nie powinniśmy stawiać kropki nad "i", bo teraz rząd likwiduje kolejne zakazy. Jeśli to się przełoży na wysyp zakażeń, to jeszcze tej ligi nie będzie.
To w ciągu dwóch, trzech tygodni wyjdzie. Myślę sobie jednak, że nie powinno być źle. Zabezpieczamy się, jesteśmy świadomi, liczę na to, że już nic nieoczekiwanego nas nie spotka.
Czytaj także:
Był żużlowcem, teraz jest górnikiem i patrzy, jak COVID atakuje kopalnie
Bez Hamulców 2.0: Pan mnie nie straszy, ja się nie boję