Żużel. Bez Hamulców 2.0: Jeden zawodnik, jedna liga. Mniej kłopotów, nowe możliwości (felieton)

WP SportoweFakty / Łukasz Trzeszczkowski / Na zdjęciu: Dariusz Ostafiński
WP SportoweFakty / Łukasz Trzeszczkowski / Na zdjęciu: Dariusz Ostafiński

Wiele osób powtarza, że koronawirus to nie tylko kłopot, ale i szansa. Przede wszystkim na ograniczenie kosztów. A może widząc tarcia między federacjami, należałoby pomyśleć o ograniczeniu startów zawodników do jednej ligi?

W tym artykule dowiesz się o:

Bez Hamulców 2.0, to cykl felietonów Dariusza Ostafińskiego, redaktora prowadzącego dział żużel na WP SportoweFakty.

***

W żużlu jest tak, że jeden zawodnik startuje w kilku ligach i nikogo to nie dziwi. W niedzielę jest w Polsce, w poniedziałek na Wyspach, we wtorek w Szwecji, a jak się uda, to potem jeszcze w Danii. Ci lepsi mają jeszcze w sobotę Grand Prix. Słowem pomieszanie z poplątaniem, bo ciągle na walizkach, ciągle w drodze. Na dokładkę bez takiego poczucia przynależności do konkretnego miejsca. Żużlowiec pracuje dla wszystkich i dla nikogo. Słabe to jest marketingowo i pod każdym innym względem. Nie ma się co dziwić, że Tai Woffinden pisze książkę i praktycznie nie wspomina o Betard Sparcie Wrocław, w której zarobił miliony.

W erze koronawirusa mnogość pracodawców stwarza dodatkowy problem. W krajach obowiązują kwarantanny, nie ma pełnej swobody przekraczania granic, na dokładkę federacje angielska, szwedzka i duńska nie zgadzają się, by zawodnicy związani kontraktami z rodzimymi klubami jechali do Polski, bo nie będą mogli wypełnić umów w Swindon, Esbjerg czy Vetlandzie. Gdyby teraz miały ruszyć wszystkie ligi europejskie, to trzeba by tu i ówdzie ratować się dodatkowymi regulacjami (zmniejszać liczebność składów, otworzyć się mocniej na gości, może uśmiechnąć się do tych, co skończyli karierę), by rozgrywki przebiegały bez zakłóceń.

Koronawirus daje okazję do otwarcia dyskusji o tym, czy nie powinno się wprowadzić zasady: jeden zawodnik, jedna liga. Wiem, żużlowcy zaraz powiedzą, że im to nie gra, bo stracą przez to pieniądze. W innych dyscyplinach sportu nie ma jednak takiego skakania z kwiatka na kwiatek. Może warto się nad tym zastanowić, dlaczego tak jest i jakie przynosi to korzyści. I już nie chodzi nawet o to, że żużel z regułą "jeden na jeden" otwiera szansę na zrobienie rozgrywek Ligi Mistrzów.

ZOBACZ WIDEO PGE Ekstraliga 2020: Wielcy Speedwaya - Billy Hamill

Przede wszystkim ograniczenie startów zawodników dałoby szansę na powiększenie PGE Ekstraligi od zaraz. Nasza liga nie mając już prawie żadnych ograniczeń i konkurencji (poza imprezami FIM), ale i też chcąc zrekompensować żużlowcom brak jazdy w innych krajach, powiększyłaby się z 8 do 10 drużyn, formułę play-off rozciągnęłaby na 6 zespołów i tak mielibyśmy 24, zamiast 18 kolejek. Teraz nie ma na to szans, bo terminów mało. No i nie ma argumentów, by skłonić zawodników, by jeździli więcej za mniej. Bo nie ma opcji, żeby powiększyć ligę i płacić tyle, co obecnie.

Żużlowcy mając do wyboru jazdę wszędzie, kręciliby na niższe stawki nosem. Inaczej by do tego podeszli, gdyby mieli wybrać jedną ligę. Jeśli teraz potrafią pojechać w Polsce średnio za 5 tysięcy za punkt i w Szwecji za połowę tej stawki, to czemu nie mieliby startować wyłącznie nad Wisłą za 3,5, góra 4 tysiące.

Takie jeden na jeden mogłoby nam też bardzo pomóc w odbudowaniu żużla w kilku krajach. Teraz jest tak, że mamy taką objazdową trupę, która przemierza całą Europę i startuje gdzie się da, blokując w drużynach miejsce tym, którzy mieliby się ochotę pościgać, ale nie mają takiej możliwości, bo klub mając do wyboru: zagranicznego lidera i chłopaka na dorobku stawia na tego pierwszego. I tak powoli ta grupa ludzi na dorobku się wykrusza, a liczba licencji spada. Zresztą, po co szkolić, skoro można połatać ludźmi z zagranicy. Wszędzie tymi samymi. Wychodzi taniej.

Wielką korzyść ze związania zawodnika z konkretnym klubem mieliby też marketingowcy. Wreszcie taki żużlowiec byłby taką twarzą klubu z prawdziwego zdarzenia, a nie gościem, który wpada tylko na chwilę i zaraz ucieka. Nie byłby to ktoś, kogo możemy spotkać w sklepie czy na ulicy, ale z pewnością więź z takim sportowcem byłaby większa, niż to ma miejsce obecnie. To nie przypadek, że kibice najmilej wspominają tych obcokrajowców, którzy startowali w ich klubach w czasach, gdy stranieri w drużynach byli rodzynkami. Patrz Fogo Unia Leszno i Leigh Adams.

Dodam jeszcze, że z moich informacji wynika, iż PZM i PGE Ekstraliga byłyby zainteresowane projektem "jeden na jeden", a to jest bardzo dobry punkt wyjścia do rozmów. Inna sprawa, że trudno będzie zrealizować ten pomysł, jeśli nie wyjaśni się ludziom z FIM, że to, co dzieje się obecnie jest tylko podcinaniem gałęzi, na której siedzi cały żużel. A już z pewnością przekłada się na kurczenie się zasobów zawodniczych. Tylko, czy Armando Castagna to rozumie?

Czytaj także:
Wirus wyrzucił z parku maszyn prezesów i legendy
Mistrz Zmarzlik bez taty i brata w parku maszyn

Źródło artykułu: