Bez Hamulców 2.0, to cykl felietonów Dariusza Ostafińskiego, redaktora prowadzącego dział żużel na WP SportoweFakty.
***
W żużlu przyzwyczailiśmy się do tego, że zawodnik ma płacone za punkty. Ten system to swego rodzaju świętość. Skoro jednak sami żużlowcy zaczynają mówić, że może warto by coś zmienić, że może warto skopiować rozwiązania z piłki, to zróbmy to.
PGE Ekstraliga kilka lat temu mocno przymierzała się do systemu, w którym kluby płaciłby premię do podziału na zespół. Były już nawet gotowe wyliczenia i stawki dla każdego rozstrzygnięcia. Za porażki zawodnicy też mieli dostawać pulę do podziału (choć mniejszą niż w przypadku wygranej), bo żużel, to nie piłka, amortyzacja sprzętu kosztuje.
Tamten pomysł PGE Ekstraligi miał dwa cele. Po pierwsze chciano sprawić, by kluby mogły lepiej oszacować wydatki. W przypadku premii za punkty, gdy jeden zespół był mocno osłabiony (a takie mecze wiele razy się zdarzały), księgowa zwycięskiej drużyny rwała włosy z głowy. Przy premii do podziału nawet 75 punktów z bonusami nie robi wrażenia. Premia bowiem zawsze jest taka sama. Po prostu przy większej zdobyczy stawka za punkt jest mniejsza.
ZOBACZ WIDEO PGE Ekstraliga 2020: Wielcy Speedwaya - Jason Crump
Premia do podziału miała też pomóc tym teoretycznie słabszym zawodnikom w zarobieniu pieniędzy. Choćby po to, żeby mieli więcej na inwestycje w sprzęt i rozwój. Teraz jest tak, że stawki za punkty są mocno zróżnicowane. Różnica między najlepiej i najsłabiej opłacanym to prawie 6 tysięcy złotych. Przy premii do podziału punkt Taia Woffindena i Przemysława Liszki kosztowałby tyle samo. I to nie byłoby głupie, bo w istocie każdy punkt waży tyle samo.
Dla mnie nie ulega wątpliwości, że premia do podziału na zespół powinna być jednym ze składników nowego systemu płac w polskim żużlu. Prócz premii powinna w nim być kwota za podpis i stała miesięczna pensja. W piłce za podpis dostają wolni zawodnicy, gwiazdy. W żużlu powinno być tak samo. A kto nie jest gwiazdą, nie dostaje za podpis nic, względnie jakieś stosunkowo niewielkie pieniądze.
Gdy idzie o pensję, to jej wprowadzenie postulował niedawno Piotr Protasiewicz w rozmowie z Przeglądem Sportowym. Mówił, że to dałoby mu większą stabilność, że nie martwiłby się wtedy, czy zarobi na części i utrzymanie teamu. W takiej sytuacji zgodziłby się nawet zarabiać mniej. Nic dodać, nic ująć. Na pewno taka stała pensja pozwoliłaby żużlowcom podejść do meczu z chłodną głową.
Do worka z system płac nie wrzucam kwoty na przygotowanie, czy zwrotów za przejazdy. Uważam, że to byłaby już przesada. Zwłaszcza że zawodnicy dysponują miejscami reklamowymi na swoim kevlarze. Wiem, nie są one najlepsze, ale najlepsi potrafią zebrać u sponsorów od 300 tysięcy złotych do pół miliona. Gorsi pewnie mniej, ale krzywdy nie mają.
Teraz tylko mądre głowy musiałyby to wszystko jakoś dobrze poukładać, wyważyć proporcje. Tak, by z jednej strony żużel przestał być wyłącznie bankomatem dla wybranych, ale z drugiej, żeby nagle nie okazało się, że status gwiazdy nic nie znaczy, nie daje żadnych przywilejów. To da się zrobić.
Oczywiście, jak ktoś ma ochotę, może zamienić premię za poszczególne mecze na premię za końcowy wynik. To jednak ścieżka dla wybranych, dla tych, którzy są mocni na papierze i tak też się czują. To może zrobić taka żużlowa Legia Warszawa, czyli Fogo Unia Leszno. Macie panowie za podpis, macie pensję, a premia będzie, jak zdobędziecie jakiś medal.
W żużlu od pewnego czasu jest tak, że wprowadzenie każdego pomysłu poprzedza trwająca minimum rok dyskusja. Być może jednak bieda, która przyszła wraz z koronawirusem wymusi pewne decyzje. Wielu działaczy już teraz mówi, że najwygodniej byłoby im podzielić pulę, którą mają na cały rok na poszczególne mecze i tak płacić. Jaki problem wyodrębnić z tego pensje i gwiazdorskie dodatki i stworzyć zupełnie nowy system.
Poza wszystkim, gdybyśmy każdy punkt wycenili tak samo, to być może na żużlowych torach, byłoby mniej egoizmu, a więcej jazdy zespołowej i ciągnięcia słabszego kolegi z drużyny za uszy. W końcu indywidualna zdobycz w przegranym meczu oznaczałaby mniejszy zarobek niż 2, 3 punkty mniej w wygranym spotkaniu.
Czytaj także:
Ostafiński: Pawlicki nie powinien być dłużej kapitanem Unii
To będzie najbogatszy klub eWinner 1. Ligi, bogatszy od eWinner Apatora