Taki stan rzeczy bardzo boli, zwłaszcza kiedy wszystko zaczyna iść w dobrym kierunku, a wyniki satysfakcjonują wszystkich pracodawców. To już trzecia kontuzja młodego pardubiczanina na przestrzeni kilku miesięcy. Pierwsza - jeśli można tak w ogóle powiedzieć najbardziej szczęśliwa, bo na zakończenie sezonu podczas Zlatej Stuhy, druga - na początku sezonu w marcu podczas wojaży po Wyspach Brytyjskich. Ta trzecia jest jednak najgorsza i brzmi jak wyrok: kompresyjne złamanie kręgosłupa na odcinku L1 praktycznie kończy sezon 22-letniemu zawodnikowi.
- Mogę tylko potwierdzić, że faktycznie kręgosłup jest kompresyjne złamany na odcinku L1 – wyjaśnia na wstępie czeski jeździec. - Na szczęście obyło się bez przerwania kręgu, jakiś komplikacji, niepotrzebne będzie również leczenie operacyjne. Szlag mnie tylko trafia, że załatwiłem się na własne życzenie w tak beznadziejnie głupi sposób. Nie mam absolutnych pretensji do Semena Własowa, bo robił co mógł, aby we mnie nie uderzyć. To tylko i wyłącznie moja wina. Dziwne jest zwłaszcza to, że w tym roku najgroźniejsze urazy są po wydawałoby się niegroźnych kolizjach czy upadkach, a jak ktoś mocno uderzy w bandę to wychodzi zazwyczaj bez szwanku. Ale taki jest żużel i trzeba to zrozumieć – dodaje.
- Po usłyszeniu diagnozy wolałem nie zostawać w węgierskim szpitalu, a pomęczyć się całą noc i wrócić do rodzinnych Pardubic. O szóstej rano w poniedziałek byłem już w miejscowym szpitalu gdzie mam zdecydowanie bliżej do rodziny – wyjaśnia powody szybkiego powrotu w rodzinne strony zawodnik KMŻ-u Lublin
Póki co Stichauera najbardziej absorbuje brak pełnej sprawności, do której z całych sił będzie się starał jak najszybciej wrócić. - Nie mogę na razie zbytnio chodzić, bo ból bardzo doskwiera szczególnie w dolnych partiach ciała. Zaraz po przyjeździe do pardubickiego szpitala postarałem się i zrobiłem kilka małych kroczków, żeby podnieść się na duchu. Fajnie, że są przyjaciele, którzy dzwonią zaraz po wypadku i pytają jak się czuję, próbują mnie rozśmieszać, ale jak tylko lekko się zaśmieje, to ból powraca także z tym też muszę uważać – zaznacza 22–letni zawodnik.
Koniec lipca i początek sierpnia to zawsze gorący okres dla każdego zawodnika. Duże plany startowe miał również Hynek, ale w niedzielę wszystkie posypały się jak przysłowiowy domek z kart. - Ogólnie ten sezon jest pod górkę, na początku roku też przytrafiła się kontuzja, z pewnością lżejsza ale wykluczyła mnie z jazdy na około miesiąc. Teraz wszystko zaczęło się bardzo fajnie układać i zazębiać. Jeździłem w każdym meczu KMŻ-u Lublin, gdzie z chłopakami walczyliśmy o awans do pierwszej ligi, w Anglii też wszyscy zauważali tam na miejscu, że małymi kroczkami jednak idę do przodu. Wkrótce miałem zadebiutować w lidze duńskiej, miałem już nawet datę, w decydującą fazę wchodzić będą rozgrywki czeskiej Extraligi i Indywidualnych Mistrzostw Czech. Szkoda, że beze mnie, właśnie to w tym wszystkim najbardziej boli, bo logistycznie byłem dopięty na ostatni guzik – podkreśla wyraźnie zawiedziony Hynek
Niejeden zawodnik po takiej kontuzji odkreśliłby już sezon 2009 grubą kreską. Popularnego "Hynkatora" rozpiera jeszcze młodzieńcza ambicja, więc snuje plany z jazdą na motocyklu włącznie na początku października. - Planowany czas leczenia przy "dobrych układach" to okres 6-8 tygodni. Potem jeszcze trochę rehabilitacji. Nie oszukuję się, ten sezon mam już praktycznie spisany na straty ale... chciałbym spróbować się i wrócić na październikową Zlatą Prilbę w Pardubicach. Jeśli zauważę, że jestem w stanie rywalizować na dobrym poziomie, to być może pomogę ekipie z Lublina w finałach play off drugiej ligi. Na pewno jak będzie bliżej tej daty będę w kontakcie z trenerem Rafałem Wilkiem, chce być wzmocnieniem dla drużyny, a nie szarpać się i zapchać dziurę "jadąc" na wynikach sprzed kontuzji. Na koniec chciałbym pozdrowić wszystkich kibiców, a zarazem zapewnić, że na żużlowych torach spotkamy się jak nie w tym to w przyszłym sezonie – kończy z optymizmem w głosie.