Artiom Łaguta wykonał (na razie) ostatni taniec w barwach MrGarden GKM-u. W środę meczem przeciwko prawdopodobnie swojemu kolejnemu pracodawcy - Betard Sparcie Wrocław - pożegnał się z grudziądzkimi kibicami mówiąc do widzenia w iście mistrzowskim i profesjonalnym stylu. Znów był najlepszym zawodnikiem swojej ekipy. Czyli dokładnie tak, jak przez minione sześć lat.
W mixed zonie, zaraz po zawodach, siedząc obok Macieja Janowskiego, spokojnie, ale z wyraźną emocją w głosie zakomunikował oficjalnie, że zmienia otoczenie. Dziękował za szmat czasu spędzony w GKM-ie. Jego słowa brzmiały szczerze.
To nie jest typ żużlowca, który zmienia kluby jak rękawiczki. Lubi przywiązywać się do miejsc. Z samego Grudziądza mógł odejść przynajmniej kilka razy. Na stole jego menedżera leżały naprawdę lukratywne i dużo lepsze oferty niż te, które składali działacze GKM-u. A mimo to zawsze uprzejmie dziękował za zainteresowanie. Był lojalny, a to cecha, która w sporcie, dziedzinie gdzie pieniądz odgrywa kluczową rolę, jest nawet nie tyle pożądana, co coraz mniej spotykana.
ZOBACZ WIDEO Żużel. Lublin ziemią obiecaną Hampela. Dobrze się stało, że trafił do Motoru
Kasa była ważna, GKM zawsze był rzetelnym płatnikiem, ale ona leżała gdzieś obok wyniku sportowego, którego przy Hallera ciągle brakowało. Łagucie trzeba oddać, że w trakcie długiej przygody z GKM-em wykazywał się dużą cierpliwością. Gdyby Grudziądz nie snuł pięknych wizji o awansie do play-off, a wreszcie do nich awansował Łaguta na sto procent nie ruszyłby się z tego miasta. Poprzedni raz Artiom zaznał smaku jazdy w czwórce w sezonie 2014, jeszcze zakładając kewlar z tarnowską Jaskółką.
Artiom swoją decyzję ogłosił bardzo szybko. Nie chciał trzymać klubu, któremu tak wiele zawdzięcza w niepewności. Poszedł szefom na rękę, by ci mogli wziąć się za budowę skład stosunkowo wcześnie, nie ujmując go już w planach.
Zegar tyka, jeden ze słynnych rosyjskich braci nie jest już młodzieniaszkiem. Licznik się niedługo przekręci na trójkę z przodu. Żużlowiec doszedł do wniosku, że to właściwy moment, aby zamknąć za sobą pewien etap i zacząć nowy rozdział.
Wizyta Andrzeja Rusko w Grudziądzu raczej nie była przypadkowa. Człowiek, który pociąga za sznurki w zespole wicemistrza Polski pojechał do województwa kujawsko-pomorskiego przypilnować dwóch spraw. Po pierwsze, żeby Łaguta się nie rozmyślił, po drugie, żeby Sparcie nie przytrafiła się druga z rzędu spektakularna porażka przekreślająca ich nadzieje na play-off. Łaguta mógłby przecież pomyśleć: "ładne kwiatki, zamienił stryjek siekierkę na kijek".
A tak serio, to jednak Sparta jest gwarantem sukcesu, a na pewno większym niż GKM. No i tam moc zespołu nie opiera się na jednym zawodniku - liderze. Ciężar zdobywania punktów rozkłada się bardziej równomiernie. Łaguta będzie odciążony, chociaż jemu rola tego dopieszczanego bardzo odpowiada.
Niedoceniony poczuł się zwłaszcza przy majowych cięciach kontraktów. On wypruwał sobie żyły przez parę ładnych wiosen, a prezesi odwdzięczyli mu się solidną obniżką. We Wrocławiu będzie miał za to jak u pana Boga za piecem. Zmierzy się z innym rodzajem presji. Tam zawsze jest ciśnienie na złoty medal DMP. Łaguta po to jest ściągany, żeby wrzucić do gabloty krążek z najcenniejszego kruszcu. A na ten czekają w stolicy Dolnego Śląska dłużej niż... Łaguta w GKM-ie na play-off. Bo aż czternaście lat! Było sześć lat drużynowo chudych, czy właśnie nadchodzi tłustszy okres?
Mówi się, że kiedyś drogi GKM-u i Łaguty jeszcze się zejdą. Że to rozwód na dłuższą chwilę, dopóki grudziądzanie nie odnajdą swojej tożsamości i nie zaczną przekuwać słów w czyny, czyli rzeczywiście stworzą ekipę zdolną walczyć o najwyższe cele. Ten rok przelał bowiem czarę goryczy. Było gorzej niż źle, więc frontman się ewakuował.
CZYTAJ WIĘCEJ: Żużel. Jacek Frątczak: FIM popełniła szereg błędów w sprawie Anlasa. Zrobili krzywdę Janowskiemu i innym [WYWIAD]
CZYTAJ TAKŻE: Żużel. Kiedyś musiał uczyć się życia bez obu dłoni. Teraz Hans Nielsen przyjeżdża za niego podziękować Stali Gorzów