Można było się spodziewać, że największym beneficjentem nowego systemu punktacji w Grand Prix będzie Leon Madsen, który lubił rozkręcać się z wyścigu na wyścig i najlepsze odjeżdżał w decydujących momentach. Teraz w buty Madsena wskoczył Fredrik Lindgren. Szwed już we Wrocławiu jechał bez fajerwerków, ale dwa razy dotarł do wielkiego finału i uzbierał sporo punktów.
W Gorzowie oczy wszystkich skoncentrowane były na walce Polaków: Bartosza Zmarzlika z Maciejem Janowskim. Mistrz świata w piątek wykonał zadanie. Wygrał w pięknym i dramatycznym stylu. W sobotę do pewnego momentu realizował ten misterny plan, powtórzenia sukcesu z pierwszego dnia. Niestety, przegrał start w piątej serii i to samo stało się w półfinale. Choć wygrał serię zasadniczą, ostatecznie do klasyfikacji generalnej dołożył mniej punktów niż wywalczył na torze.
System punktacji jest taki, jaki jest. Jednym się może podobać innym nie. Fakty są takie, że liderem klasyfikacji przejściowej na półmetku rywalizacji o tytuł mistrza świata jest Fredrik Lindgren. Szwed w tym sezonie jakoś szczególnie nie imponuje formą. Jeździł dotąd bez błysku, który prezentował choćby dwa sezony temu, gdy zdobył swój pierwszy medal IMŚ. Rozkręca się jednak z wyścigu na wyścig i jest do bólu skuteczny. W sobotę w Gorzowie był najlepszy i zasłużenie wygrał.
ZOBACZ WIDEO Żużel. Brak złotego medalu w IMP nie uwiera Zmarzlika. Dopóki będzie jeździł, będzie walczył o tytuł
Wydawało się, że to będzie polski bój o tytuł indywidualnego mistrza świata pomiędzy Bartoszem Zmarzlikiem i Maciejem Janowskim. Z batalii o złoto wypadł niesamowicie wolny w porównaniu z Grand Prix we Wrocławiu, Artiom Łaguta. Zmarzlik zrealizował tylko połowę założonego planu. Polak pewnie marzył o dwóch zwycięstwach, a minimum uczestnictwie w dwóch finałach. Nawet jednak na swoim torze, szczególnie jeśli przy równaniach toru palce maczał Phil Morris, mistrz świata miał prawo się pomylić. Jest tylko człowiekiem, a nie maszyną.
Polacy stracili przodownictwo w klasyfikacji cyklu, ale tragedii nie ma. Praska Marketa za tydzień może okazać się języczkiem u wagi. Fredrik Lindgren, który ma dopiero trzynastą średnią w PGE Ekstralidze 2,000 w Grand Prix jest zupełnie innym zawodnikiem. W lidze miewał kiepskie występy, a w cyklu jedzie jak z nut, nawet gdy przeciętnie zaczyna zawody.
Szwed urasta do miana jednego z głównych faworytów do tytułu mistrzowskiego, nie przez to, że jeździ jakoś wybitnie, ale jest niesamowicie regularny. Nawet z zasady zimny jak lód Fredrik okazał w Gorzowie spontaniczną radość. Jeśli zachowa taką stabilizację, jak w pierwszych czterech rundach sezonu, możemy mieć w cyklu Grand Prix 2020 niespodziewanego zwycięzcę. Polacy na razie obeszli się smakiem. Gdzie dwóch siłę biło, tam Lindgren skorzystał. Batalia o złoto nie jest na szczęście rozstrzygnięta. Po Grand Prix na Markecie klasyfikacja cyklu może znów wywrócić się do góry nogami.
Zobacz także: Patryk Dudek walczył z samym sobą
Zobacz także: Fredrik Lindgren nowym liderem cyklu Grand Prix