[b][tag=62126]
Jarosław Galewski[/tag], WP SportoweFakty: Czas na pana ostatni raz z kadrą. Jak się pan z tym czuje?[/b]
Marek Cieślak, trener żużlowej reprezentacji Polski: Czuję, że te 14 lat minęło bardzo, ale to bardzo szybko. Za mną świetna przygoda zakończona zdobyciem wielu medali. Zacząłem w 2007 roku od finału w Lesznie. Po drodze przewinęło się naprawdę mnóstwo zawodników. Zaczynałem i kończyłem z kimś innym. Po drodze szły przecież zmiany pokoleniowe - od Tomasza Golloba do Bartosza Zmarzlika. Kiedy zaczynałem, to Bartek miał przecież 12 lat.
Jakie grają w panu teraz emocje?
Może pana zaskoczę, ale w ogóle się nad tymi emocjami nie zastanawiam. Więcej czasu zajmuje mi myślenie, czy w ogóle pojedziemy w Lublinie, bo pogoda jest niepewna. Może ten spokój wynika z tego, że byłem na to wszystko przygotowany. To moje zakończenie przygody z kadrą nie odbywa się w sposób gwałtowny. Wiadomość nie spadła na mnie jak grom z jasnego nieba. Miałem rok, żeby się z tym oswoić. To chyba dlatego jakoś tego nie przeżywam. Tłumaczę sobie, że coś się zaczyna, a coś kończy. Z całą pewnością to był jednak wspaniały czas. Jestem szczęśliwy z medali, każdego razu, kiedy grali nam hymn. Owszem, były też porażki i serce bolało, ale taki jest sport.
ZOBACZ WIDEO Żużel. Finał z najlepszym wyścigiem sezonu! Zobacz kronikę PGE Ekstraligi
Potrafiłby pan teraz z dnia na dzień rzucić żużel?
Żużel jest fajny, ale ludzie, którzy w nim funkcjonują, już nie zawsze. Dałbym sobie teraz bez tego radę. Mógłbym przestać, ale na razie nie ma sensu o tym mówić. Jest jeszcze robota do zrobienia.
Podejmował pan w kadrze wiele trudnych decyzji. Z których jest pan najbardziej dumny?
Nigdy się nie zastanawiałem i nie tworzyłem żadnego rankingu. Słuchałem opinii środowiska, ale decyzje zawsze podejmowałem sam. Czasami były one zbieżne z tym, co gadali ludzie, a innym razem nie i wtedy atakowało mnie pół Polski. Pamiętam, że w 2017 roku w Lesznie wszyscy domagali się odsunięcia Piotra Pawlickiego, a ja nie posłuchałem i ten został bohaterem. Wcześniej to samo przerobiłem z Maciejem Janowskim, kiedy byłem trenerem w Tarnowie, a on moim zawodnikiem. Powołałem go i wielu na mnie krzyczało, a on był drugi w drużynie.
Czegoś pan żałuje?
Coś by się znalazło. Myślę, że nie trafiłem ze składem na półfinał DPŚ w Bydgoszczy. To był 2012 rok. Gdyby mógł cofnąć czas, to postawiłbym na inne nazwiska. Zajęliśmy drugie miejsce, a w barażu odpadliśmy.
Co by pan powiedział tym, którzy twierdzili, że Marek Cieślak wygrywał, bo miał z kogo wybierać?
Często słyszałem opinie, że moglibyśmy wystawić dwie równorzędne reprezentacje. Zawsze mnie to bawiło. Zastanawiałem się, na jakiej planecie żyją ludzie, którzy opowiadali takie bzdury. Prawda jest taka, że na pięć miejsc w kadrze zawsze miałem trzech pewniaków. Wytypowanie pozostałej dwójki było dla mnie zagadką i za każdym razem musiałem się nieźle głowić. Do pewnego momentu samograjem w tej kadrze był Tomasz Gollob. Zawsze mogłem liczyć też na kogoś jeszcze, ale znaki zapytania towarzyszyły mi bez przerwy. Przyznaję, że często dyskutowałem o tym właśnie z Tomkiem, który był naszym kapitanem.
W kadrze wygrał pan sporo z tymi, których teraz nie ma, czyli z Maciejem Janowskim i Piotrem Pawlickim. Nie ma pan takiej myśli, że dobrze byłoby to inaczej zakończyć? Spotkać się z nimi i pogadać, a nie kończyć to wszystko w takiej atmosferze?
Jestem na to otwarty. Dałem tego wyraz podczas Grand Prix we Wrocławiu, kiedy sprowokował mnie redaktor Majewski. Powiedziałem, że Maciek Janowski ma do mnie otwartą drogę. Wystarczyłoby wtedy tylko słowo, ale zareagował, jak zareagował i trochę mnie to zabolało. Uważam jednak, że przyjdzie na to czas. Jestem przekonany, że usiądziemy i normalnie pogadamy. Ja na pewno bym tego chciał. Czuję, że oni też. Teraz problem polega na tym, że oni chyba nie wiedzą, jak się z tego wszystkiego wyplątać. Nikt nie chce powiedzieć, że popełnił błąd. Uważam jednak, że czas zrobi swoje.
Czy Rafał Dobrucki będzie dobrym trenerem kadry?
Myślę, że da sobie radę. Pracował z młodzieżą i miał wyniki. Kadra to jednak nie tylko umiejętności. Człowiek musi mieć charakter. Nie można ulegać presji innych ludzi. Ja trzymałem dystans i miałem spokój. Nie pozwalałem sobą manipulować. Uważam, że to największe zadanie dla nowego trenera. Nie może pozwolić, żeby doradcy weszli mu na głowę, a wiem, że niektórzy już się na to szykują. Do mnie nikt nawet nie starował, bo szybko gasiłem dobrych wujków.
A myśli pan, że Rafałowi Dobruckiemu może być trudno przez to, że pan zdobył worek medali?
Na pewno lekko mu nie będzie, ale uważam, że realna ocena będzie, dopiero kiedy wróci Drużynowy Puchar Świata. Speedway of Nations to loteryjna formuła, w której do takich sukcesów jest trudniej nawiązać. Od trenera zbyt wiele nie zależy. Po drodze nie ma żadnej taktyki. Uważam jednak, że DPŚ wróci. Wtedy szkoleniowiec będzie mógł się wykazać.
Zobacz także:
Dużo łamigłówek w Apatorze
W Gorzowie możliwa transferowa niespodzianka