Michał Gałęzewski, WP SportoweFakty: Czy Wybrzeże płaciło w tym okresie transferowym najwięcej?
Tadeusz Zdunek, prezes Zdunek Wybrzeża Gdańsk: Na pewno nie. Dominik Kubera i Bartosz Smektała trafili przecież do innych klubów. Mówiąc poważnie opieramy się na naszej solidności i na opinii, którą sobie wyrobiliśmy. Nie sztuką jest obiecywać wyższe stawki, a później spłacać zobowiązania przez lata. W Gdańsku nie było największych pieniędzy - może niektórzy kibice powiedzą, że Zdunek znowu oszczędza, ale ja do tego podchodzę biznesowo. Ile trzeba wydać tyle trzeba, nie można szastać na lewo i prawo. Zbudowaliśmy zespół adekwatny do możliwości finansowych.
Skoro nie płaciliście najwięcej w eWinner 1. Lidze to czym przekonaliście zawodników? Kibice mają uwierzyć, że przekonał ich nadmorski jod?
W rozmowach z zawodnikami coraz większą rolę gra terminowość wypłat, a nie wysokość kontraktu czy umów sponsorskich. W naszym przypadku nie ma z tym problemu, natomiast w innych klubach z tego, co słyszymy, zdarzają się kłopoty. To czasami kwestie ważniejsze niż wysokość kontraktu, dla większości z nowych zawodników naszej drużyny wręcz kluczowe. Mogę śmiało powiedzieć, że tym wygraliśmy transferowe potyczki.
ZOBACZ WIDEO Żużel. PGE Ekstraliga 2020: "giętki Duzers" - żużlowa nauka jazdy
Podczas okresu transferowego musieliście działać na nowych zasadach. Czy zmiany w przepisach coś zmieniły w kontekście kwot, w których się obracaliście?
Ogólnie uważam, że nie ma to wielkiego wpływu na wysokość kontraktów. To oczywiste, że była większa podaż zawodników zagranicznych i przez to kwoty w tej kategorii delikatnie spadły, natomiast popyt i utrudniony dostęp do zawodników U-24 podniósł cenę w tej grupie żużlowców. Generalnie więc, kiedy wszystko się zsumuje, ogólny koszt zespołu jest bardzo podobny, a patrzymy przede wszystkim właśnie na to.
Czyli jest pan zadowolony z okresu transferowego?
Na pewno pod tym kątem, że zrealizowaliśmy założenia w stu procentach. Od zawodników, których sprowadziliśmy rozpoczęliśmy rozmowy i na nich je skończyliśmy. Skład, który jest obecnie, to drużyna, na którą było nas stać i jest efektem zmiany koncepcji budowy zespołu. Nie chcieliśmy po raz kolejny brać zawodników do odbudowania jak Kildemand czy Batchelor. Doszliśmy do wniosku, że wolimy pójść inną drogą.
Jedynym, który potrzebuje odbudowania, jest Jakub Jamróg, bo inni byli na fali wznoszącej.
Nie do końca się z tym zgodzę. Kuba nie stawał jeszcze na podium turniejów cyklu Grand Prix, nie był na tym ścisłym żużlowym topie jak zawodnicy, których wymieniłem przed chwilą. Nie zanotował też tak wielkiego spadku jak oni w pewnym momencie swojej kariery. To bardzo solidny zawodnik i wierzymy, że ten skok jakościowy cały czas przed nim. W ostatnich dwóch latach zdobywał średnio 1,5 punktu w PGE Ekstralidze, wcześniej kiedy dostawał więcej szans było jeszcze lepiej. Teraz wraca szczebel niżej i na pewno jest w stanie osiągnąć średnią biegową zbliżoną do tej, którą osiągał, kiedy ostatnio jeździł w pierwszej lidze.
Takiego zawodnika jak Wiktor Kułakow, w Wybrzeżu nie było chyba od czasów Darcy'ego Warda.
Chyba tak, choć szczególnie Anders Thomsen, którego wzięliśmy z Kolejarza Rawicz, rozwinął się u nas również do wysokiego poziomu. Dziś przecież zachwyca na torach ekstraligowych, został również zaproszony do cyklu Grand Prix na sezon 2021. Jednak faktycznie, tak gotowego zawodnika u nas nie było. Wiktor Kułakow to ambitny, poukładany chłopak i jest nadzieja, że mimo wysokiego poziomu, na jaki wszedł, ciągle będzie czynił postępy.
Niektórzy eksperci wskazują Zdunek Wybrzeże jako głównego faworyta do awansu. Co pan na to?
O wynikach decyduje postawa na torze, a nie eksperci, więc na tym się skupiam. Za nami dopiero pierwszy etap pracy. Zbudowaliśmy bazę, ale teraz wiele zależy od menedżera i zawodników. W ubiegłym roku tankując samochód po którymś z meczów, spotkałem kibica, który mi powiedział, że byliśmy jednym z najlepszych zespołów na papierze, a zawód sprawiliśmy spory. Teraz przeglądając składy ponownie na papierze wydajemy się być jedną z najbardziej poukładanych drużyn, ale jak już wiemy doskonale, papier nie jedzie. Jesteśmy świadomi, ile pracy przed nami i jeśli ją wykonamy należycie, powinniśmy w końcu dać radość naszym fanom.
To zadanie wydaje się już w pewnym stopniu osiągnęliście. Gdańscy kibice pozytywnie przyjęli nowe nazwiska. Nie można było tak zbudować drużyny wcześniej?
Przyczyny są prozaiczne. Pierwsza to finanse. Nie wydajemy więcej, niż mamy. Druga to zabetonowany rynek. Dostęp do zawodników był bardzo ograniczony. Takich gwarantujących wynik było bardzo niewielu. Dwa lata temu nie byliśmy w stanie bić się o PGE Ekstraligę, bo za wszelką cenę awansować chciał ROW i we wszelkich licytacjach byliśmy skazani na porażkę. W tym roku rynek transferowy zdominował eWinner Apator, a teraz pojawia się możliwość, by walczyć za rozsądne pieniądze o awans.
Pojawiały się pytania, czy lepiej się panu zaczęły sprzedawać samochody, czy może wygrał pan na loterii, skoro udało się pozyskać żużlowców, którzy nie uchodzą za tanich.
Samochody się sprzedają kiepsko, ale należy pamiętać, że nie jestem w sponsoringu sam. Z roku na rok rośnie udział pozostałych sponsorów w budżecie klubu. Takie firmy jak LTE, Grupa Kolanko, Thea, Instal-Klima czy Avides angażują się we współpracę z nami w coraz większym stopniu. Od lat budujemy wzajemne relacje i dzięki temu klub staje się coraz silniejszy. Obecna sytuacja jest efektem wysiłków całej grupy. Wszyscy wiemy, że firma decydując się na sponsoring, chce osiągać sukces marketingowy, a o taki trudno, gdy drużyna przegrywa. Jak pojedziemy dobrze w przyszłym sezonie, to jestem przekonany, że grupa sponsorska nam się powiększy. Wszystko budujemy po to, by awansować będąc już przygotowani do zwiększonych wydatków, nie chodzi nam o taki awans jak ROW-u Rybnik. W przeszłości w Gdańsku już takie awanse bywały. Wiem, że kibice się niecierpliwią, że to wszystko trwa za długo, ale jestem pewien, że strategia budowania solidnych podstaw ma sens i kiedy już znajdziemy się w PGE Ekstralidze, to nie będziemy tam meteorytem, który się pojawi i zniknie.
Mówi pan, że sponsorzy zwiększają wsparcie. Grupa Zdunek również?
Na pewno tak. Są też różne dodatkowe rzeczy, które daję do klubu, a nikt tego nie wycenia, jak samochody, z których się korzysta, zatrudnienie niektórych osób w mojej firmie. Czasem kibice piszą, że potrzebny jest większy sponsor niż Grupa Zdunek. Wtedy zadaję pytanie: który zespół pierwszoligowy poza Unią Tarnów wspieraną przez Grupę Azoty posiada sponsora, który wykłada kwotę znacznie przekraczającą pół miliona złotych? Są w tej lidze kluby, które mają sponsorów tytularnych za 100-120 tysięcy złotych. Na tych samych zasadach w tej lidze działa tylko pan Witek Skrzydlewski, który też wykłada prywatny czas i pieniądze.
Czy wyobraża sobie pan teraz sytuację, w której ze względu na sytuację infrastrukturalną lub finansową po ewentualnym zwycięstwie w lidze klub zrezygnuje z PGE Ekstraligi?
Infrastruktura nie zależy do końca od nas. Zarządcą obiektu jest Gdański Ośrodek Sportu, a my dzierżawimy obiekt w sezonie. Muszę zaznaczyć, że cenimy sobie współpracę na tym polu i wiemy, że przedstawiciele tej organizacji są świadomi ekstraligowych wymagań. Jak wspomniałem wcześniej, finansowo będziemy przygotowani. W żadnym momencie w kwestiach organizacyjnych nie spoczywamy na laurach. Budowa solidnego klubu to proces ciągły.
Czyli ten skład nie jest na zasadzie "zastaw się, a postaw się"?
Nie, nigdy nie robiliśmy takich rzeczy, by za wszelką cenę zbudować skład. Budując drużynę byliśmy w stałym kontakcie z największymi sponsorami. Uwzględnialiśmy ich uwagi, oni z kolei w swoich deklaracjach wsparcia uwzględniali poziom zawodników, których kontraktowaliśmy. Wszystko jest zrobione z głową.
Czy przewiduje pan jakieś warianty związane ze stopniem obostrzeń epidemicznych?
To pytanie, na które nie potrafi odpowiedzieć nikt. Nie ukrywamy, że budowaliśmy zespół z myślą o kibicach. Wiemy, że gdańscy fani oczekują sukcesów sportowych i wówczas na pewno zapełnią obiekt. Liczymy, że kibice będą z nami od początku sezonu. Jasne jest, że całkowity zakaz może spowodować pewne perturbacje i jeśli ktoś dziś jest pewny jakichś scenariuszy w stu procentach niezależnie od sytuacji epidemicznej i gospodarczej, to albo jest nieprzewidujący, albo niepoważny.
Problemem Wybrzeża w ostatnich latach było to, że poza Thomsenem młodzi zawodnicy z zagranicy do zbudowania nie rozwijali się w tym klubie. Czy wierzy pan w Fienhage i Kempa i czy macie na nich pomysł?
Na rozwój zawodnika wpływa wiele czynników. Seifert-Salk czy Kling nie byli przygotowani sprzętowo i organizacyjnie do polskiej ligi. Chcielibyśmy być takim klubem jak Fogo Unia Leszno, którego stać na budowanie żużlowców przez lata. Może za kilka lat tak się stanie. W naszym przypadku ten wkład klubu i zawodnika musi być wypośrodkowany. Lukas Fienhage ma bardzo dobrych sponsorów i duże zaplecze finansowe oraz sprzętowe, a do tego ma talent. Od niego zależy, czy wszystko wykorzysta, bo startuje z zupełnie innej pozycji. Właśnie tym się przy nim sugerowaliśmy. Jeśli chodzi o Drew Kempa, to już rok temu próbowaliśmy go ściągnąć. Wówczas nie dysponował jeszcze zapleczem odpowiednim na polskie warunki, jednak swój potencjał pokazywał w MIM Wielkiej Brytanii. Podchodzimy do tego kontraktu na spokojnie. To bardzo młody chłopak. Być może wykorzysta swoją szansę już dziś, być może będzie potrzebował kolejnego podejścia do polskiej ligi.
Nie tylko Zdunek Wybrzeże się wzmocniło. Kogo najbardziej się pan obawia?
Ciężko powiedzieć, ale chyba jednak Unia Tarnów w tym składzie, choć brakuje tam mocnych Polaków. O ile Miesiąc to jakaś marka, Koza to nie jest dla mnie wybitny zawodnik, podobnie jak trudno oczekiwać solidnych wyników od Woentina, my tu mamy Fienhage, Gruchalskiego i Kempa. Po odejściu Cierniaka też osłabia się ich formacja juniorska. Jednak nie lekceważymy żadnego rywala i do wszystkich podchodzimy z jednakowym respektem.
Czy nie obawia się tego, że młodzieżowcy będą największym problemem? Podstawowa para juniorów nie odstaje od reszty ligi, ale zaplecza na odpowiednim poziomie ligowym nie ma.
Zarówno Piotr Gryszpiński, jak i Alan Szczotka wymagają większej opieki i to też zadanie nowego menedżera i Piotra Szymki, by pojechali na miarę umiejętności. Na pewno będą bardzo dobrze przygotowani sprzętowo. O to dba klubowy mechanik Tomasz Rynkowicz. Oczywiście przydałby się trzeci junior na podobnym poziomie, ale rynek jest bardzo ubogi, a nie widzimy sensu płacić za wypożyczenie zawodnika, który po kolejnym roku od nas odejdzie i zostaniemy z identycznym problemem.
A czy w Wybrzeżu w końcu kibice doczekają się efektywnego szkolenia młodzieży?
To nie jest łatwe pytanie. Na pewno popełnialiśmy błędy przy organizacji pracy na mini torze. Nie wszystko było idealnie, ale to tylko jedna strona medalu. Dziś do klubów żużlowych zgłasza się znacznie mniej kandydatów na żużlowców niż kiedyś. Młodzież dawniej miała znaczniej mniej alternatyw niż teraz. Aby znaleźć talent trzeba wykonać naprawdę wiele pracy, a nawet jeśli to się uda, to nie zawsze jest to recepta na zawodnika. Mieliśmy na mini torze bardzo utalentowanych braci Tyburskich, medalistów mistrzostw Polski, żaden z nich nie ustępował umiejętnościami Karolowi Żupińskiemu. Jednak gdzieś w momencie przejścia na duży tor stracili zapał do tego sportu, a szkoda, bo naprawdę szczególnie z młodszego z nich mógł być kawał zawodnika. Teraz są Mateusz Łopuski, Antoni Kawczyński. Rolą Eryka Jóźwiaka i Piotra Szymki będzie ich przeprowadzić przez ten okres szkoleniowy do prawdziwego żużla. Do tego trzeba zaangażowania w pracę, a nasz nowy sztab szkoleniowy na pewno to ma.
W gdańskim zespole nie ma oczekujących doświadczonych zawodników do walki o skład. Czy Fienhage i Kemp wystarczą?
Zrobiliśmy tak w pełni świadomie, ta sytuacja łączy się z finansami i atmosferą w drużynie. Osobiście trudno mi uwierzyć, że jakikolwiek zawodnik godzi się na rolę oczekującego i potrafi pobyć się swoich ambicji i chęci jazdy. Taki model drużyny zaproponował Eryk Jóźwiak, a my przystaliśmy na jego koncepcję. Szerszy skład już mieliśmy i pozytywnych aspektów nie było za wiele, a w przypadku kłopotów i tak posiłkowaliśmy się wzmocnieniami z zewnątrz. W 2017 roku pozyskaliśmy we wrześniu Mikkela Becha, w 2019 wypożyczaliśmy Kima Nillsona. Obaj młodzi zawodnicy mają kontrakty motywacyjne. Obaj bardzo chcą się pokazać.
Macie też nową strukturę sztabu. Jak pan ocenia pierwsze tygodnie pracy?
Wszystko jest teraz jasne i klarowne. Irytuje mnie mówienie, że menedżerem został mechanik, bo to tylko totalna nieznajomość tematu. U większości zawodników przedstawicielami są mechanicy, którzy są też menedżerami. Do tego ja nigdy nie mówiłem, że znam się na żużlu. Od 5. roku życia byłem kibicem, natomiast rzadko byłem na zapleczu i nie mogę zarządzać klubem od A do Z jak inni prezesi. Długo się zastanawialiśmy nad tym, kogo zatrudnić. Byli kandydaci, którzy byliby w klubie z doskoku. Padł wybór na osobę, która zna się na torze, mechanice, technice jazdy, czyli na tym, czego brakuje mi czy dyrektorowi klubu. Udział Eryka widać już w zbudowanym składzie. Mówiąc obrazowo, to on nam otworzył drzwi do niektórych zawodników, a my już wiedzieliśmy, jak przeprowadzić rozmowy. Na tym to powinno polegać.
Czytaj także:
Stal widzi potencjał w Birkemose
Prezes Falubazu mówi o roli Milika