Żużel. Zenon Plech. Dziwili się, że nie był mistrzem. Talentu miał nie mniej niż Gollob. Kolegom z toru wycinał numery

WP SportoweFakty / Grzegorz Jarosz / Na zdjęciu: Zenon Plech i Bartosz Zmarzlik
WP SportoweFakty / Grzegorz Jarosz / Na zdjęciu: Zenon Plech i Bartosz Zmarzlik

Na torze był wielką klasą. Poza nim jajcarzem. Kiedyś przed prezentacją skuł kajdankami dwóch kolegów ze Stali Gorzów. Zenon Plech miał fantazję nie tylko do jazdy na żużlu. Talentu miał nie mniej niż Gollob. Mistrzem świata nigdy jednak nie był.

[tag=63]

Zenon Plech[/tag] miał nieprzeciętny talent do żużla. Był twardy i zdeterminowany do sukcesów. Choć nie był nigdy mistrzem świata, miał na koncie cały worek medali. Zmarł w środę w wieku 67 lat. Odeszła prawdziwa legenda tego sportu, jeden z najwybitniejszych polskich żużlowców w historii.

Był talentem numer jeden w Polsce

Mówili o nim "Super-Zenon". Przydomek ten najlepiej określał urodzonego w podgorzowskiej wsi żużlowca, który miał niespotykaną smykałkę do tego sportu. W wieku 19 lat w 1972 roku zdobył tytuł Indywidualnego Mistrza Polski. Do dzisiaj jest najmłodszym mistrzem w historii naszego kraju. Pod tym względem nie przebił go nawet Tomasz Gollob, który pierwsze złoto IMP wywalczył w wieku 21 lat. Nic więc dziwnego, że swego czasu trener kadry Marek Cieślak pokusił się o odważne stwierdzenie, że Plech miał większy talent do żużla od samego Golloba. Brakowało jednak głowy i charakteru mistrza świata z 2010 roku.

Plech pięć razy zostawał mistrzem kraju. Jest drugi w tej hierarchii. Wyprzedził go bowiem wspomniany Gollob, który ma na koncie osiem tytułów. W wieku 20 lat Plech został brązowym medalistą mistrzostw świata. Pomimo młodego wieku w finale w Chorzowie to właśnie on był wymieniany w gronie faworytów. Przegrał jednak z sensacyjnym mistrzem świata Jerzym Szczakielem i legendarnym Ivanem Maugerem. Pierwszy polski mistrz świata odszedł 1 września tego roku.  Nowozelandczyk zmarł w 2018 roku. Od teraz nie ma już wśród żywych nikogo z trójki medalistów pamiętnego finału na Stadionie Śląskim, który według doniesień ówczesnych mediów oglądało sto tysięcy widzów.

ZOBACZ WIDEO Żużel. PGE Ekstraliga 2020: jak przygotować sprzęgło

Chociaż Zenon Plech nie był nigdy indywidualnym mistrzem świata na żużlu, zdobył dwa medale IMŚ. We wspomnianym 1973 roku wywalczył brąz, a sześć lat później został wicemistrzem świata również na Stadionie Śląskim w Chorzowie. Zdobywał także tytuły mistrzowskie dla Polski w parach i z drużyną. - Śmiało można powiedzieć, że odeszła jedna z największych legend polskiego żużla. Zenon zdobył przecież cały worek medali na arenie międzynarodowej, ale i na krajowym podwórku. To świadczyło o jego nieprzeciętnym talencie - nam Grzegorz Dzikowski, były żużlowiec Wybrzeża Gdańsk, który jeździł w jednej drużynie, a nawet w parze z Zenonem Plechem.

- Jako zawodnik był geniuszem. Przede wszystkim był bardzo sprawny i gibki. Pamiętam, że na początku miał sporo wypadków, ale z wszystkich opresji wychodził obronną ręką. Przejął wszystko co najlepsze od legend Stali, które ścigały się przed nim. To była wielka klasa - dodaje Bogusław Nowak, jedna z legend gorzowskiej Stali, kolega klubowy Zenona Plecha z lat 70. ubiegłego wieku.

Został legendą dwóch klubów

Zenon Plech karierę sportową rozpoczynał w Stali Gorzów, w której startował przez siedem sezonów w latach 1970-1976. Później przeniósł się do Gdańska. Barwy Wybrzeża reprezentował do końca swojej kariery, czyli w latach 1977-1987. W tym czasie zdobył prawie 1,5 tysiąca punktów ligowych dla gdańskiego klubu.

- O śmierci Zenka dowiedziałem się dosłownie przed chwilą. Zadzwonił Darek Stenka (były żużlowiec Wybrzeża Gdańsk - przyp. red) i przekazał mi tę smutną informację. Zenek chorował. Cukrzyca, z którą zmagał się od lat, trochę go wyczerpała. Nie ma co ukrywać, że odszedł jeden z najwybitniejszych polskich żużlowców - mówi Dzikowski.

- Po raz ostatni telefonicznie rozmawialiśmy może z dwa tygodnie temu. Umawialiśmy się jeszcze na kawę. Jednak te obostrzenia związane z pandemią COVID-19 sprawiły, że do naszego spotkania nie doszło, a teraz już wiem, że więcej porozmawiamy - dodaje Dzikowski.

- Nie wyczuwałem w jego głosie, żeby stan zdrowia wyraźnie się pogorszył. Owszem, dochodziły mnie słuchy, że cukrzyca dawała się mocno we znaki. Zenek nie lubił opowiadać o tych sprawach, a ja grzecznościowo nie pytałem. Denerwowały go pytania o zdrowie. Zenek był zawsze pełen życia. Nawet jak był chory, nie narzekał. Przyjmował tę chorobę i starał się z nią żyć. Do dzisiaj. Smutny to dzień, bo niestety ta stara gwardia wielkich żużlowych mistrzów powoli odchodzi - dodaje Dzikowski.

- To wszystko jest dla mnie niesłychanie bolesne. Rozmawiałem z nim w poniedziałek. Miałem dzwonić też dziś - mówi nam Bogusław Nowak. - W poniedziałek tłumaczył mi, że wylądował w szpitalu, bo miał problem z dializami. Lekarze nie mieli już gdzie się "wpiąć". Cały czas był jednak w tym wszystkim optymizm. Rozmawialiśmy o opłatku. Mówiliśmy sobie, że być może się jakoś spotkamy. Niestety, to już nie wypali... - zawiesza głos Bogusław Nowak.

Na torze profesjonalista, poza nim jajcarz jakich mało

- Tych wspólnych wspomnień było tak wiele, że ogarnia mnie wielki smutek, kiedy o tym myślę. Przez długi czas byliśmy zawsze razem. W Stali spędziliśmy wspólnie siedem lat. To był duch naszej Stali. W tym zespole to on robił klimat. Był jajcarzem. Wykręcił nam tyle numerów, że można by o tym napisać książkę. Cały czas musieliśmy na niego uważać. Nigdy nie wiedzieliśmy, kiedy Zenek coś wywinie - wspomina Bogusław Nowak.

- Jeden z najsłynniejszych jego numerów miał miejsce na terenie gorzowskiego zakładu Ursus. Wszystkie motocykle były ustawione pod warsztatem i gotowe do mycia. Któryś z kolegów niósł metanol w "korytku". Akurat wychodził z warsztatu, kiedy Zenek do niego wchodził - opowiada nasz rozmówca.

- Zenek zapalił papierosa, a zapałkę wrzucił do "korytka". Metanol się zapalił, a nikt o tym nawet nie wiedział, bo ognia nie było widać. Kiedy koledze poparzyło palce, to w popłochu oblał większość motocykli. Wszystko zaczęło się palić, a nie było czym gasić, bo nic nie działało. Nie mieliśmy gaśnic. A dlaczego? Bo Zenek nas wcześniej nimi straszył. Finał był taki, że musiała przyjechać straż i opanować sytuację - dodaje Nowak.

Skuł kolegów kajdankami

To nie jedyny numer, który dowcipniś Plech wywinął swoim kolegom z toru. - Kiedyś byliśmy razem na obozie. To był mój pierwszy zarost. Moja duma. Obudziłem się rano i zorientowałem się, że z jednej strony mam zgolonego wąsa. Od razu wiedziałem, kto to zrobił. Byłem wściekły na Zenka. Później musiałem ogolić się do końca - wspomina Bogusław Nowak.

Numerem z kajdankami Zenon Plech przebił jednak wszystkie wcześniejszej wydarzenia. - Kiedyś przed wyjściem do prezentacji skuł mnie i Edka Jancarza kajdankami. Nawet nie wiedzieliśmy, kiedy nam to zrobił. To był moment. Mówię do Zenka, żeby nie robił jaj i dał klucz. A on to, że nie ma, że zgubił. No i poszliśmy do tej prezentacji w kajdankach. Chowaliśmy ręce, jak się dało, żeby ludzie nie widzieli, co jest grane. Dopiero po prezentacji kluczyk się znalazł i mogliśmy jechać w zawodach - wspomina zabawną z perspektywy czasu sytuację Bogusław Nowak.

Mentor i świetny kolega na torze

Grzegorz Dzikowski jest o sześć lat młodszy od Zenona Plecha. - Zenka będę wspominał zawsze jako dobrego mentora. Kiedy on przyszedł do Gdańska, ja praktycznie zaczynałem swoją jazdę na żużlu. Dla mnie był wzorem, z którym na początku jeździłem bardzo często w parze. Później przełożyło się to na jedyne w historii gdańskiego żużla Mistrzostwo Polski Par Klubowych, wywalczone w 1985 roku w Rybniku wspólnie z Zenkiem oraz Mirosławem Berlińskim - wspomina Grzegorz Dzikowski.

- Ten złoty medal ma dla mnie wyjątkową wartość, nie tylko dlatego, że był on historyczny. Także dlatego, że pokazywał, jakim Zenek był zawodnikiem, jeśli chodzi o jazdę parową. Jako starszy kolega był wyrozumiały dla młodszych. Pomagał na torze. Taki był Zenek. Zawsze spojrzał na kolegę z pary, wszędzie go było pełno. To był taki charakter zawodnika, który nie tylko myślał o sobie, ale także o partnerze - dodaje Dzikowski.

Niebywała pamiątka po Plechu

Grzegorz Dzikowski do dzisiaj ma wyjątkową pamiątkę związaną z Zenonem Plechem. - To było na zgrupowaniu w Cetniewie. Pierwszy obóz drużyny z Zenonem Plechem. Dla mnie, młodego chłopaka było to też jedno z pierwszych takich zgrupowań w karierze. Jak się zobaczyło tam takiego mistrza jak Zenon Plech, to widać było, że jest to już ktoś. Chociażby po tym, jak był ubrany. Pamiętam, że Zenek miał taką kolorową koszulkę z napisem "Godden". Prawdziwy rarytas jak na lata 80. ubiegłego wieku - podkreśla Dzikowski.

- W tamtych czasach było niezwykle ciężko o takie gadżety, które można było przywieźć tylko z zagranicy. W Polsce takich rzeczy się nie kupiło. Pamiętam, jak po jednym z meczów w piłkę nożną podczas zgrupowania rzuciliśmy hasło, że wymieniamy się koszulkami. Podszedłem do Zenka i dał mi wtedy tę swoją koszulkę z napisem "Godden", a ja mu dałem zwykłą naszą klubową, która nie przedstawiała żadnej wartości - wspomina dzisiaj Dzikowski.

- Do tej pory mam tę koszulkę - kontynuuje nasz rozmówca. - Wtedy wartość tej koszulki była ogromna, nie tylko ta sentymentalna. Później zakładałem ją pod kombinezon. Zjeździła ze mną ta koszulka cały świat. Była nawet ze mną w Nowej Zelandii. Wszędzie, gdzie jeździłem, pod kombinezon ją ubierałem. Mam ją w domu do teraz. Obecnie jest niemalże przezroczysta. Pozostanie jednak bezcenną pamiątką, która mi została po Zenku - podkreśla Dzikowski.

Żegnały go największe gwiazdy żużla

Na pożegnalny turniej Zenona Plecha, który odbył się w czerwcu 1987 roku w Gdańsku, przyjechały największe sławy światowego żużla. Byli m.in. Duńczycy: Tommy Knudsen i Jan Osvald Pedersen, Anglicy: Chris Morton czy Kelvin Tatum, Amerykanin Rick Miller, Szwed Per Jonsson i czołówka krajowa. Plech w tych zawodach nie wystartował. Runda honorowa trwała bardzo długo, bo fetująca publiczność dziękowała Plechowi za wspaniałą karierę, niesamowite wyścigi, ogrom emocji i sukcesów.

Co ciekawe, Plech na torze jeszcze się pojawił. Dwa lata później wygrał zawody oldboyów rozegrane w niemieckim Landshut. Po zakończeniu kariery sportowej pracował jako trener. W pamięci kibiców pozostanie jako ogromny talent, który choć nigdy nie zdobył złotego medalu IMŚ, to w historii zapisał się jako jeden z największych polskiego i światowego speedwaya. Od 25 listopada 2020 roku będziemy o nim niestety mówić i pisać w czasie przeszłym. Jego sukcesy na trwałe zapisały się w historii sportu żużlowego.

Maciej Kmiecik
Jarosław Galewski

Zobacz także: Świat żużla żegna Zenona Plecha
Zobacz także: Skończyła się pewna era. Nie żyje trzech medalistów IMŚ z 1973 roku

Źródło artykułu: