[tag=63]
Zenon Plech[/tag] miał nieprzeciętny talent do żużla. Był twardy i zdeterminowany do sukcesów. Choć nie był nigdy mistrzem świata, miał na koncie cały worek medali. Zmarł w środę w wieku 67 lat. Odeszła prawdziwa legenda tego sportu, jeden z najwybitniejszych polskich żużlowców w historii.
Był talentem numer jeden w Polsce
Mówili o nim "Super-Zenon". Przydomek ten najlepiej określał urodzonego w podgorzowskiej wsi żużlowca, który miał niespotykaną smykałkę do tego sportu. W wieku 19 lat w 1972 roku zdobył tytuł Indywidualnego Mistrza Polski. Do dzisiaj jest najmłodszym mistrzem w historii naszego kraju. Pod tym względem nie przebił go nawet Tomasz Gollob, który pierwsze złoto IMP wywalczył w wieku 21 lat. Nic więc dziwnego, że swego czasu trener kadry Marek Cieślak pokusił się o odważne stwierdzenie, że Plech miał większy talent do żużla od samego Golloba. Brakowało jednak głowy i charakteru mistrza świata z 2010 roku.
Plech pięć razy zostawał mistrzem kraju. Jest drugi w tej hierarchii. Wyprzedził go bowiem wspomniany Gollob, który ma na koncie osiem tytułów. W wieku 20 lat Plech został brązowym medalistą mistrzostw świata. Pomimo młodego wieku w finale w Chorzowie to właśnie on był wymieniany w gronie faworytów. Przegrał jednak z sensacyjnym mistrzem świata Jerzym Szczakielem i legendarnym Ivanem Maugerem. Pierwszy polski mistrz świata odszedł 1 września tego roku. Nowozelandczyk zmarł w 2018 roku. Od teraz nie ma już wśród żywych nikogo z trójki medalistów pamiętnego finału na Stadionie Śląskim, który według doniesień ówczesnych mediów oglądało sto tysięcy widzów.
ZOBACZ WIDEO Żużel. PGE Ekstraliga 2020: jak przygotować sprzęgło
Chociaż Zenon Plech nie był nigdy indywidualnym mistrzem świata na żużlu, zdobył dwa medale IMŚ. We wspomnianym 1973 roku wywalczył brąz, a sześć lat później został wicemistrzem świata również na Stadionie Śląskim w Chorzowie. Zdobywał także tytuły mistrzowskie dla Polski w parach i z drużyną. - Śmiało można powiedzieć, że odeszła jedna z największych legend polskiego żużla. Zenon zdobył przecież cały worek medali na arenie międzynarodowej, ale i na krajowym podwórku. To świadczyło o jego nieprzeciętnym talencie - nam Grzegorz Dzikowski, były żużlowiec Wybrzeża Gdańsk, który jeździł w jednej drużynie, a nawet w parze z Zenonem Plechem.
- Jako zawodnik był geniuszem. Przede wszystkim był bardzo sprawny i gibki. Pamiętam, że na początku miał sporo wypadków, ale z wszystkich opresji wychodził obronną ręką. Przejął wszystko co najlepsze od legend Stali, które ścigały się przed nim. To była wielka klasa - dodaje Bogusław Nowak, jedna z legend gorzowskiej Stali, kolega klubowy Zenona Plecha z lat 70. ubiegłego wieku.
Został legendą dwóch klubów
Zenon Plech karierę sportową rozpoczynał w Stali Gorzów, w której startował przez siedem sezonów w latach 1970-1976. Później przeniósł się do Gdańska. Barwy Wybrzeża reprezentował do końca swojej kariery, czyli w latach 1977-1987. W tym czasie zdobył prawie 1,5 tysiąca punktów ligowych dla gdańskiego klubu.
- O śmierci Zenka dowiedziałem się dosłownie przed chwilą. Zadzwonił Darek Stenka (były żużlowiec Wybrzeża Gdańsk - przyp. red) i przekazał mi tę smutną informację. Zenek chorował. Cukrzyca, z którą zmagał się od lat, trochę go wyczerpała. Nie ma co ukrywać, że odszedł jeden z najwybitniejszych polskich żużlowców - mówi Dzikowski.
- Po raz ostatni telefonicznie rozmawialiśmy może z dwa tygodnie temu. Umawialiśmy się jeszcze na kawę. Jednak te obostrzenia związane z pandemią COVID-19 sprawiły, że do naszego spotkania nie doszło, a teraz już wiem, że więcej porozmawiamy - dodaje Dzikowski.
- Nie wyczuwałem w jego głosie, żeby stan zdrowia wyraźnie się pogorszył. Owszem, dochodziły mnie słuchy, że cukrzyca dawała się mocno we znaki. Zenek nie lubił opowiadać o tych sprawach, a ja grzecznościowo nie pytałem. Denerwowały go pytania o zdrowie. Zenek był zawsze pełen życia. Nawet jak był chory, nie narzekał. Przyjmował tę chorobę i starał się z nią żyć. Do dzisiaj. Smutny to dzień, bo niestety ta stara gwardia wielkich żużlowych mistrzów powoli odchodzi - dodaje Dzikowski.
- To wszystko jest dla mnie niesłychanie bolesne. Rozmawiałem z nim w poniedziałek. Miałem dzwonić też dziś - mówi nam Bogusław Nowak. - W poniedziałek tłumaczył mi, że wylądował w szpitalu, bo miał problem z dializami. Lekarze nie mieli już gdzie się "wpiąć". Cały czas był jednak w tym wszystkim optymizm. Rozmawialiśmy o opłatku. Mówiliśmy sobie, że być może się jakoś spotkamy. Niestety, to już nie wypali... - zawiesza głos Bogusław Nowak.
Na torze profesjonalista, poza nim jajcarz jakich mało
- Tych wspólnych wspomnień było tak wiele, że ogarnia mnie wielki smutek, kiedy o tym myślę. Przez długi czas byliśmy zawsze razem. W Stali spędziliśmy wspólnie siedem lat. To był duch naszej Stali. W tym zespole to on robił klimat. Był jajcarzem. Wykręcił nam tyle numerów, że można by o tym napisać książkę. Cały czas musieliśmy na niego uważać. Nigdy nie wiedzieliśmy, kiedy Zenek coś wywinie - wspomina Bogusław Nowak.
- Jeden z najsłynniejszych jego numerów miał miejsce na terenie gorzowskiego zakładu Ursus. Wszystkie motocykle były ustawione pod warsztatem i gotowe do mycia. Któryś z kolegów niósł metanol w "korytku". Akurat wychodził z warsztatu, kiedy Zenek do niego wchodził - opowiada nasz rozmówca.
- Zenek zapalił papierosa, a zapałkę wrzucił do "korytka". Metanol się zapalił, a nikt o tym nawet nie wiedział, bo ognia nie było widać. Kiedy koledze poparzyło palce, to w popłochu oblał większość motocykli. Wszystko zaczęło się palić, a nie było czym gasić, bo nic nie działało. Nie mieliśmy gaśnic. A dlaczego? Bo Zenek nas wcześniej nimi straszył. Finał był taki, że musiała przyjechać straż i opanować sytuację - dodaje Nowak.
Skuł kolegów kajdankami
To nie jedyny numer, który dowcipniś Plech wywinął swoim kolegom z toru. - Kiedyś byliśmy razem na obozie. To był mój pierwszy zarost. Moja duma. Obudziłem się rano i zorientowałem się, że z jednej strony mam zgolonego wąsa. Od razu wiedziałem, kto to zrobił. Byłem wściekły na Zenka. Później musiałem ogolić się do końca - wspomina Bogusław Nowak.
Numerem z kajdankami Zenon Plech przebił jednak wszystkie wcześniejszej wydarzenia. - Kiedyś przed wyjściem do prezentacji skuł mnie i Edka Jancarza kajdankami. Nawet nie wiedzieliśmy, kiedy nam to zrobił. To był moment. Mówię do Zenka, żeby nie robił jaj i dał klucz. A on to, że nie ma, że zgubił. No i poszliśmy do tej prezentacji w kajdankach. Chowaliśmy ręce, jak się dało, żeby ludzie nie widzieli, co jest grane. Dopiero po prezentacji kluczyk się znalazł i mogliśmy jechać w zawodach - wspomina zabawną z perspektywy czasu sytuację Bogusław Nowak.
Mentor i świetny kolega na torze
Grzegorz Dzikowski jest o sześć lat młodszy od Zenona Plecha. - Zenka będę wspominał zawsze jako dobrego mentora. Kiedy on przyszedł do Gdańska, ja praktycznie zaczynałem swoją jazdę na żużlu. Dla mnie był wzorem, z którym na początku jeździłem bardzo często w parze. Później przełożyło się to na jedyne w historii gdańskiego żużla Mistrzostwo Polski Par Klubowych, wywalczone w 1985 roku w Rybniku wspólnie z Zenkiem oraz Mirosławem Berlińskim - wspomina Grzegorz Dzikowski.
- Ten złoty medal ma dla mnie wyjątkową wartość, nie tylko dlatego, że był on historyczny. Także dlatego, że pokazywał, jakim Zenek był zawodnikiem, jeśli chodzi o jazdę parową. Jako starszy kolega był wyrozumiały dla młodszych. Pomagał na torze. Taki był Zenek. Zawsze spojrzał na kolegę z pary, wszędzie go było pełno. To był taki charakter zawodnika, który nie tylko myślał o sobie, ale także o partnerze - dodaje Dzikowski.
Niebywała pamiątka po Plechu
Grzegorz Dzikowski do dzisiaj ma wyjątkową pamiątkę związaną z Zenonem Plechem. - To było na zgrupowaniu w Cetniewie. Pierwszy obóz drużyny z Zenonem Plechem. Dla mnie, młodego chłopaka było to też jedno z pierwszych takich zgrupowań w karierze. Jak się zobaczyło tam takiego mistrza jak Zenon Plech, to widać było, że jest to już ktoś. Chociażby po tym, jak był ubrany. Pamiętam, że Zenek miał taką kolorową koszulkę z napisem "Godden". Prawdziwy rarytas jak na lata 80. ubiegłego wieku - podkreśla Dzikowski.
- W tamtych czasach było niezwykle ciężko o takie gadżety, które można było przywieźć tylko z zagranicy. W Polsce takich rzeczy się nie kupiło. Pamiętam, jak po jednym z meczów w piłkę nożną podczas zgrupowania rzuciliśmy hasło, że wymieniamy się koszulkami. Podszedłem do Zenka i dał mi wtedy tę swoją koszulkę z napisem "Godden", a ja mu dałem zwykłą naszą klubową, która nie przedstawiała żadnej wartości - wspomina dzisiaj Dzikowski.
- Do tej pory mam tę koszulkę - kontynuuje nasz rozmówca. - Wtedy wartość tej koszulki była ogromna, nie tylko ta sentymentalna. Później zakładałem ją pod kombinezon. Zjeździła ze mną ta koszulka cały świat. Była nawet ze mną w Nowej Zelandii. Wszędzie, gdzie jeździłem, pod kombinezon ją ubierałem. Mam ją w domu do teraz. Obecnie jest niemalże przezroczysta. Pozostanie jednak bezcenną pamiątką, która mi została po Zenku - podkreśla Dzikowski.
Żegnały go największe gwiazdy żużla
Na pożegnalny turniej Zenona Plecha, który odbył się w czerwcu 1987 roku w Gdańsku, przyjechały największe sławy światowego żużla. Byli m.in. Duńczycy: Tommy Knudsen i Jan Osvald Pedersen, Anglicy: Chris Morton czy Kelvin Tatum, Amerykanin Rick Miller, Szwed Per Jonsson i czołówka krajowa. Plech w tych zawodach nie wystartował. Runda honorowa trwała bardzo długo, bo fetująca publiczność dziękowała Plechowi za wspaniałą karierę, niesamowite wyścigi, ogrom emocji i sukcesów.
Co ciekawe, Plech na torze jeszcze się pojawił. Dwa lata później wygrał zawody oldboyów rozegrane w niemieckim Landshut. Po zakończeniu kariery sportowej pracował jako trener. W pamięci kibiców pozostanie jako ogromny talent, który choć nigdy nie zdobył złotego medalu IMŚ, to w historii zapisał się jako jeden z największych polskiego i światowego speedwaya. Od 25 listopada 2020 roku będziemy o nim niestety mówić i pisać w czasie przeszłym. Jego sukcesy na trwałe zapisały się w historii sportu żużlowego.
Maciej Kmiecik
Jarosław Galewski
Zobacz także: Świat żużla żegna Zenona Plecha
Zobacz także: Skończyła się pewna era. Nie żyje trzech medalistów IMŚ z 1973 roku