Warto skupić się na postaci zawodnika związanego przez większość kariery ze Śląskiem Świętochłowice. Paweł Waloszek w 1970 roku był w wielkiej formie. W stawce polskich zawodników finału indywidualnych mistrzostw świata był najbardziej doświadczony. W rodzimej lidze jeździł jak natchniony.
Jednodniowy finał IMŚ rządził się jednak swoimi prawami. Jeden błąd potrafił decydować o braku medalu. Tym samym nasz reprezentant wiedział, że ciężko będzie wywalczyć miejsce na podium.
Przed turniejem w teamie Pawła Waloszka wkradło się zaniepokojenie. Doświadczony żużlowiec zauważył, że jego motocykl źle pracuje, choć na treningu wszystko wyglądało bardzo dobrze. Kiedy Waloszek miał sięgać po rezerwową maszynę, która była niesprawdzona, z pomocą przyszedł kolega z reprezentacji, wrocławianin Jerzy Trzeszkowski.
ZOBACZ WIDEO Żużel. PGE Ekstraliga 2020: "giętki Duzers" - żużlowa nauka jazdy
- Paweł, weź mój motocykl. Maszyna odpowiednio przygotowana na ten tor. Znam go przecież najlepiej. O nic się nie martw, motocykl chodzi jak zegarek – powiedział Trzeszkowski.
Paweł Waloszek posłuchał kolegi i wystartował na jego sprzęcie. Od początku zawodów było wiadomo, że ta decyzja była strzałem w dziesiątkę. Zawodnik ze Świętochłowic świetnie rozgrywał pierwszy łuk, a później był już nie do zatrzymania. Po trzech seriach startów miał na swoim koncie komplet 9 punktów.
Waloszek za swoimi plecami przywoził nie byle kogo. Wśród pokonanych byli m.in. Soren Sjosten, Andrzej Wyglenda, Anders Michanek, Barry Briggs, czy też Antoni Woryna. Szczególnie ważny okazał się dziewiąty wyścig dnia, w którym Waloszek dojechał do mety przed Woryną i Briggsem. Woryna na wrocławskim torze także był świetnie dysponowany i porażka z kolegą z reprezentacji, była jego pierwszą podczas rywalizacji o mistrzostwo świata.
Po zakończeniu trzech serii startów oprócz Pawła Waloszka kompletem punktów legitymował się Nowozelandczyk Ivan Mauger. Okazało się, że o tytule mistrzowskim może decydować wyścig piętnasty.
To właśnie wtedy obaj zawodnicy stanęli razem pod taśmą. Oprócz nich Anglik Trevor Hedge oraz reprezentant NRD Hans Jurgen Fritz. Polak z pierwszego pola wystartował gorzej niż rywale. Po wyjściu z pierwszego łuku Mauger uciekł do przodu, drugi jechał Fritz, a Waloszek na trzeciej pozycji. Później reprezentant Polski poradził sobie na dystansie z Niemcem i gonił do samego końca Maugera, lecz ostatecznie musiał uznać wyższość wielkiego Nowozelandczyka.
Po wielu latach od tego wyścigu Paweł Waloszek wspominał go tak:
- Pierwsze pole, które zawsze we Wrocławiu było korzystne, tym razem było spieczone. To było jak lustro, nie miało żadnej przyczepności. Dopiero gdy ujechałem kawałek i wszedłem na bardziej korzystną ścieżkę zacząłem łapać normalną przyczepność. Niestety nie tylko Mauger, ale i Niemiec Fritz zdążyli mi już sporo odjechać.
Po siedemnastym wyścigu zawodów Waloszek musiał pogodzić się z faktem, że nie zostanie mistrzem świata. Ivan Mauger pokonał wówczas Antoniego Worynę i zapewnił sobie tytuł z kompletem punktów. Świętochłowiczanin nie załamywał jednak rąk. Wiedział, że jedzie doskonałe zawody i chciał przywieźć w ostatnim biegu trójkę, która dawałaby mu drugie miejsce.
Tak też się stało. W osiemnastym biegu Paweł Waloszek pewnie zwyciężył i z dorobkiem 14 punktów został wicemistrzem świata. Radość widowni zgromadzonej na trybunach Stadionu Olimpijskiego była tym większa, że trzecie miejsce zajął inny Polak, Antoni Woryna.
Srebrny medal w finale IMŚ 1970 był największym sukcesem w karierze Pawła Waloszka. Nasz zawodnik prezentował się na wrocławskim torze znakomicie, co pokazuje dorobek punktowy i w pełni zasłużył na tytuł wicemistrzowski. Kto wie jednak, jakby się wszystko potoczyło, gdyby nie koleżeńska pomoc Jerzego Trzeszkowskiego. Ówczesny reprezentant Sparty Wrocław do dziś jest cichym bohaterem tamtego turnieju, choć nie miał okazji w nim wziąć udziału.
Cytaty wykorzystane w tekście pochodzą z książki autorstwa Wiesława Dobruszka pt. "Asy Żużlowych Torów Paweł Waloszek"
Czytaj także:
Limitery nie obniżyły kosztów, a czasami zwiększyły. Eksperci nie widzą w tym żadnych pozytywów
Kiedyś wygrywał z Hampelem. Teraz naprawia samoloty. Niezwykłe losy Karola Malechy