Żużel. Limitery nie obniżyły kosztów, a czasami zwiększyły. Eksperci nie widzą w tym żadnych pozytywów

WP SportoweFakty / Łukasz Forysiak / Na zdjęciu od lewej: Patryk Dudek i Janusz Kołodziej
WP SportoweFakty / Łukasz Forysiak / Na zdjęciu od lewej: Patryk Dudek i Janusz Kołodziej

Miały obniżyć koszty użytkowania sprzętu żużlowego, ale po sezonie funkcjonowania limiterów, trudno znaleźć mechanika czy zawodnika, który chwali tę nowość. Większość mówi, że serwisy silników robi tak samo często, a limitery nawet zwiększyły koszty.

Już przed rokiem, gdy pojawiła się informacja o obowiązku stosowania limitera obrotów na starcie wzbudziła ona kontrowersje. Dotąd silnik na starcie mógł osiągać 15,5 tys. Obrotów. Od 2020 roku było to tylko 13,5 tys. Międzynarodowa Federacja Motocyklowa wprowadzenie nowego rozwiązania argumentowała obniżeniem kosztów użytkowania silników. Mniejsze obroty miały wydłużyć żywotność jednostek. Po sezonie użytkowania limiterów, trudno znaleźć osoba, która wypowiada się o nich dobrze.

- Ta zmiana nie dała żadnych pozytywów. To nie jest tak, że wprowadzono limitery i silniki wytrzymują dłużej, a koszty serwisów są mniejsze. Tak to nie działa. Koszty były nawet trochę wyższe. Musieliśmy wymienić nie tyle całe systemy, co cewki. Same cewki nie są jakimś wielkim kosztem. Limitery miały obniżyć koszty uprawiania tego sportu, ale tego nie zrobiły. Według mnie to jest chybiona decyzja - mówi Dariusz Sajdak, obecny mechanik Grigorija Łaguty, w przeszłości członek teamów Tony'ego Rickardssona i Jasona Crumpa.

- Jestem podobnego zdania. Według mnie nie wprowadziło to żadnych oszczędności, a wręcz przeciwnie, nawet zwiększyło koszty - potwierdza Rafał Haj, doświadczony mechanik, który przez lata pracował w teamie Grega Hancocka.

ZOBACZ WIDEO Żużel. PGE Ekstraliga 2020: jak przygotować sprzęgło

Dochodziły nawet głosy, że zawodnicy mający problemy z dopasowaniem silników do nowości regulaminowej, musieli wymienić cały swój park silnikowy. - Jeżeli ktoś mówi, że wymieniał park silnikowy ze względu układ zapłonowy z limiterem, to jest nietrafiona wymówka - uważa Dariusz Sajdak.

Obecny mechanik Grigorija Łaguty dostrzega też korzyści z nowinki technologicznej płynące już dla samych zawodników. - Zauważyłem, że wielu żużlowcom te systemy z limiterem pomogły, bo oni już nie myślą o tym, ile gazu wkręcić na starcie, tylko wkręcają do odcięcia. Jedną rzecz mają z głowy - zauważa nasz rozmówca.

Inaczej na to patrzy Rafał Haj. - Dla zawodników różnice były tylko na starcie. Jeśli ktoś wcześniej wkręcał dużo gazu, to po wprowadzeniu limiterów, nie miał tego komfortu, tylko motor mu "falował". To mogło powodować dyskomfort i uczucie, że motocykl przerywa. Jeśli ktoś startował z mniejszego gazu, limitery dla niego nie miały większego znaczenia - dodaje Haj.

Sami żużlowcy także narzekali na problemy z dopasowaniem silników do nowych układów zapłonowych. Mówił o tym m.in. Szymon Woźniak, który na początku opóźnionego przez pandemię sezonu nie mógł się kompletnie odnaleźć. - Wprowadzenie tych nowych układów zapłonowych, tzw. limiterów trochę to wszystko namieszało, jeśli chodzi o regulację sprzętu. Do tego doszedł brak możliwości trenowania na obcych torach z uwagi na pandemię - tłumaczył w wywiadzie dla WP SportoweFakty początkowe problemy Szymon Woźniak.

Rzadsze serwisy silników po wprowadzeniu limiterów to czysta teoria. - Nic takiego nie ma miejsca. Robi się je tak samo często. Niektórzy zawodnicy robią je co dwadzieścia wyścigów, inni co dwadzieścia pięć, a są tacy, którzy do przeglądu wysyłają silnik po trzydziestu przejechanych biegach. To jest przedział, który obowiązuje tak naprawdę od 20 lat. Są zawodnicy, którzy lubią jeździć na silnikach po serwisie co 25 biegów lub w górę, ale patrząc na żużlowców ze ścisłego topu, zdecydowana większość przejeżdża 20-25 wyścigów i odsyła silnik do serwisu, pod warunkiem, że do tego przeglądu utrzymuje on cały czas swoje parametry - wyjaśnia Dariusz Sajdak.

- Trudno mi się wypowiadać za innych, ale w naszym przypadku zwiększyło to koszty - mówi polski mechanik, pracujący u jednego z zawodników zagranicznych. Z uwagi na zmianę pracodawcy woli zachować anonimowość. - Większość zawodników nadal robi serwisy co 25-30 wyścigów. Wielu żużlowców przez wprowadzenie limiterów musiało dokupić nowe silniki, bo te sprawdzone przestały po prostu jechać - zauważa nasz rozmówca.

Limitery miały wydłużyć żywotność silników, a co za tym idzie wygenerować żużlowcom oszczędności na serwisach. - W kwestii kosztów na pewno ich nie obniżyły. Być może, gdyby sezon 2020 był normalny, a nie pandemiczny i wiosną byłaby możliwość przetestowania tych wszystkich nowinek technologicznych na sparingach, byłoby inaczej. Tutaj eksperymentowaliśmy praktycznie na lidze, bo nie było gdzie testować. Jednym to rozwiązanie pasowało, innym nie. Moim zdaniem limitery namieszały mocno w hierarchii sportowej. Byli przecież zawodnicy, którzy w sezonie 2019 jechali bardzo dobrze, a po wprowadzeniu limiterów przestali istnieć. Mieliśmy także odwrotne przypadki, że wcześniej mało znani żużlowcy, nagle wystrzelili z formą - dodaje jeden z polskich mechaników, pracujący u obcokrajowca.

Zobacz także: Legenda o kolejnym mistrzu z Danii
Zobacz także: Stępniewski o renegocjacjach umów i okresie transferowym

Komentarze (0)