25 listopada zmarł Zenon Plech. Jeden z najwybitniejszych polskich żużlowców w historii, który w trakcie swojej kariery zdobył worek medali. Mistrzem świata nigdy wprawdzie nie został, ale był za to pięć razy mistrzem kraju. Jeden z tytułów wywalczył jako 19-latek i przeszedł do historii jako najmłodszy champion. Pod tym względem nie przebił go nawet Tomasz Gollob, który pierwsze złoto IMP wywalczył w wieku 21 lat. Nic więc dziwnego, że swego czasu trener kadry Marek Cieślak pokusił się o odważne stwierdzenie, że Plech miał większy talent do żużla od samego Golloba.
Środowisko żużlowe po śmierci Plecha pogrążyło się w smutku. Cios prosto w serce otrzymał Krystian Plech. Syn wielkiego mistrza był wpatrzony w swojego ojca jak w obrazek. W rozmowie z WP SportoweFakty opowiada o tym, czego nauczył się od Zenona Plecha i jak obecnie sobie radzi bez swojego największego idola.
Jarosław Galewski, WP SportoweFakty: Jak się pan trzyma?
Krystian Plech, żużlowy menedżer, syn Zenona Plecha: Momentami jest mi jeszcze naprawdę trudno. Zdarzają się chwilę, że to do mnie nie dociera. Mówię sobie, że to się nie stało. Później przychodzi jednak świadomość, że taty już nie ma. Wtedy naprawdę się męczę. Mieliśmy ze sobą świetną i bliską relację. Tata był dla mnie niesłychanie ważny.
ZOBACZ WIDEO Żużel. PGE Ekstraliga 2020: jak przygotować sprzęgło
Teraz często jeżdżę do klubowego warsztatu, który był dla niego niezwykle istotny w ostatnich latach. Siedzę tam z mechanikiem klubowym. Kiedy otwierają się drzwi, to obaj mamy nadzieję zobaczyć w nich tatę. Niestety, to już się nie wydarzy.
Szuka pan miejsc, które kojarzą się panu z ojcem?
Szczerze? Tak. Mieliśmy sporo restauracji, do których lubiliśmy wyskoczyć na lunch czy kawę. Poza tym w Gdańsku jest wiele różnych zakamarków, które mi się z nim kojarzą. Teraz to wszystko odtwarzam. Taki znalazłem sobie sposób.
Kiedy dowiedział się pan o jego śmierci, to...
To nie wierzyłem. Od razu złapałem za telefon i do niego zadzwoniłem. Liczyłem, że odbierze. Chciałem, żeby odebrał. To wszystko bolało, a jako rodzina mieliśmy dla siebie mało czasu, żeby to sobie ułożyć. Pobyłem chwilę z mamą i siostrą, ale wiedziałem, że za chwilę trzeba wziąć się w garść i działać. Tata był ważny również dla innych ludzi. Zwłaszcza tych w środowisku żużlowym. Musiałem szybko podjąć trudne kroki, czyli poinformować władze związku i kluby, w których jeździł. To była dla mnie koszmarna przeprawa, bo chwilę wcześniej jeszcze z nim rozmawiałem.
Środowisko żużlowe tego samego dnia zaczęło wspominać pana ojca. Czy z czasem zajrzał pan do tych wszystkich artykułów czy to nadal zbyt trudne?
Liczba wiadomości i wspomnień była ogromna. Odpisywałem, kiedy tylko mogłem i kiedy byłem w stanie. Nie potrafiłem jednak za wiele z siebie wydobyć. Ograniczałem się tylko do jednego zdania. Niektóre wiadomości na Twitterze czy innych komunikatorach znalazłem dopiero w ostatnich dniach, bo kilka tematów musiałem zorganizować ekspresowo, a wiadomo, że czasy mamy trudne.
Jeśli chodzi o medialne wspomnienia, to bywało z tym różnie. Niektóre czytałem, a inne widziałem, lecz nie klikałem. Na część z nich się jeszcze nie zdecydowałem. Postawa środowiska to jednak dla mnie coś wartościowego. To pokazuje, że tata był ważny dla wielu ludzi. Niektórzy mają z nim wesołe wspomnienia. Uwielbiali z nim przebywać. Innym bardzo w życiu pomógł. Cieszę się, że pojawiły się zwłaszcza te wesołe historie, bo tata nie lubił smutku i tego by nie chciał z góry oglądać.
A czego by chciał?
Na pewno chciałby, żeby ludzie zapamiętali go takim, jaki był. Myślę, że na swoim pogrzebie najchętniej sypnąłby z rękawa jakimś kawałem. Jestem przekonany, że zależałoby mu na pamięci o tych dobrych i wesołych chwilach. Wywinął w życiu przecież mnóstwo numerów. W dniu pogrzebu wyłapywałem spojrzenia różnych osób. Niektórych kojarzyłem i od razu przypominały mi się różne historie.
Czego pana nauczył? Za co jest mu pan szczególnie wdzięczny?
Przegrywać. Zawsze powtarzał mi, że jeśli chcesz wygrywać, to najpierw naucz się przegrywać. Mocno to zapamiętałem i to zdanie wiele razy pomagało mi w życiu. Poza tym wpajał mi szacunek do ludzi, zwłaszcza do sportowców. Miał też w sobie mnóstwo empatii. Lubił pomagać ludziom i mam to po nim. Często odkładam swoje sprawy na bok, by ulżyć innym. On robił tak samo.
Czy chciał, żeby był pan żużlowcem?
Nigdy nie wypowiedział zdania: powinieneś jeździć, bo ja jeździłem. Oczywiście, od małego zaczepiało mnie wiele osób. Wołali, że idzie przyszły mistrz, że pewnie będzie tak dobry jak tata. Krzyczeli też do mnie "następca mistrza". Jako dzieciak bardzo tego chciałem, a przez takie podejście jako dziecko liczyłem, że talent jest wrodzony. Dopiero po czasie zrozumiałem, że sam fakt, że jestem synem znakomitego żużlowca, nie oznacza moich predyspozycji do tego sportu.
A kto pierwszy powiedział, że kariera żużlowa w pana przypadku nie ma sensu?
To była dziwna sytuacja. Ja bardzo chciałem jeździć, ale tata mówił, żebym najpierw zadbał o wspomnienia z dzieciństwa, a później o szkołę. W pewnym momencie jego drogi potoczyły się tak, że przejął w Gdańsku szkółkę mini żużla. Ja miałem 14 albo 15 lat. Czułem, że to jest moment, kiedy powinienem spróbować, choć tak naprawdę było dla mnie już za późno. Tata to dobrze wiedział, ale mi nie zabronił. Jeździłem jeden sezon, ale moim trenerem nie był Zenon Plech.
Dlaczego?
Bo nie chciał. Powiedział, że nie będzie mnie trenować, bo ojca się nie słucha. To niesamowity paradoks, bo byłem w niego wpatrzony jak w obrazek. Każde jego słowo było dla mnie święte. Nawet gdy mnie rugał, to za wszelką cenę chciałem mu udowodnić, że się myli, bo bardzo zależało mi na jego dobrym zdaniu. Były zresztą takie treningi, kiedy karmiłem się taką motywację i potrafiłem zrobić więcej niż zwykle. Nadszedł jednak moment, że to wszystko się zatrzymało. To ja powiedziałem stop.
To znaczy?
Na jednym z treningów bardzo się męczyłem. Nic mi nie wychodziło. Trzeba pamiętać, że wtedy byłem gruby i otyły. W ogóle nie miałem predyspozycji fizycznych do żużla. Po wszystkim usiadłem zasmucony na ławce. Tata po chwili przyszedł i zapytał: "co jest synu?". Powiedziałem, że to chyba nie jest dla mnie.
I co powiedział?
Wtedy mnie objął. Nic nie powiedział, ale wiem, że się ucieszył. Czekał na ten moment. On chyba miał w głowie plan, że sam dojdę do tej decyzji i go zrealizował. Nie chciał mi niczego zabraniać. Tak było przez całe jego życie. Zawsze wolał mi dać dobrą lekcję.
A jaka nauka płynęła z tej lekcji?
Chyba taka, że może i jestem synem wielkiego żużlowca, ale nie wszystko musi mi przychodzić z taką łatwością jak jemu i to żaden powód do wstydu. Nie musiałem odziedziczyć po nim talentu i tego nie zrobiłem. W żużlu jednak jestem i to także jego zasługa.
A nazwisko Plech pomaga, otwiera drzwi czy czasami jest ciężarem?
Ludziom wydaje się, że z nazwiskiem Plech jest dużo łatwiej. Owszem, czasami zdarzają się takie sytuacje. Tata wiele osób znał, ale nie szedł ze mną na łatwiznę. To dlatego uczył mnie historii. Powtarzał, że jako sportowiec muszę się interesować nie tylko żużlem, ale sportem w ogóle.
Oczywiście, nazwisko Plech to też czasami brzemię, bo ludzie się mocno przyglądają i oczekują wielkich rzeczy. To nie jest łatwe, bo musiałem być mocno skupiony i ostrożny, by nie popełnić jakiegoś błędu. Z drugiej strony nigdy nie chciałem niczego za darmo. Tak było już w szkole. W biznesie też wziąłem szybko sprawy w swoje ręce i zacząłem pracować na swoje imię. Nigdy jednak nie zapomniałem, że mam nazwisko po człowieku, których na żużlu dokonywał rzeczy niewiarygodnych.
Czy usłyszał pan od taty, że jest z pana dumny?
Powiedziałbym, że okazywał mi to w specyficzny sposób. Doskonale wiem, kiedy był dumny i wzruszony, choć tego nie mówił. Teraz dużo rozmawiam z mamą i ona opowiada mi historie, o których nie miałem zielonego pojęcia, a które świadczą o tym, że byłem dla ojca ważny. Czuję, że go nie zawiodłem. Teraz chcę zrobić wiele więcej, żeby tam na górze miał jeszcze więcej powodów do dumy. To mój wielki cel.
Zobacz także:
Andrzej Szymański: Zasypiam i budzę się z bólem
Jack Smith był skazany na żużel