Artur Pietrzyk swoją karierę żużlową rozpoczął na początku lat 90. W 1994 roku uzyskał licencję, a już dwa lata później wraz z Włókniarzem celebrował zdobycie mistrzowskiego tytułu. Potem powtórzył ten sukces w 2003 roku i obok Sebastiana Ułamka jest jednym z dwóch zawodników w historii tego klubu, który w biało-zielonych barwach dwukrotnie jako zawodnik cieszył się ze złota DMP.
Oprócz Włókniarza Częstochowa reprezentował kluby z Opola, Ostrowa Wielkopolskiego i Gdańska. Karierę zakończył w 2007 roku, mając zaledwie 30 lat. Zajął się rozkręcaniem własnej firmy, prowadzi w Częstochowie serwis samochodów francuskich.
Mateusz Makuch, WP SportoweFakty: Co słychać u Artura Pietrzyka?
Artur Pietrzyk, były żużlowiec, wychowanek Włókniarza Częstochowa: Powolutku leci. W dalszym ciągu interesuję się żużlem. Może nie jestem już tak blisko tej dyscypliny jak kiedyś, ale cały czas jestem z wydarzeniami na bieżąco. Ponadto prowadzę własną firmę.
ZOBACZ WIDEO Żużel. Kto lepiej jeździ drużynowo? Paweł Przedpełski porównał Jasona Doyle'a i Chrisa Holdera
Pan wcześnie zakończył karierę, bo w wieku 30 lat. W jednym z wywiadów mówił pan, że podjął pan taką decyzję właśnie przez to, że skupił się pan na rozwoju biznesu.
Żużel bardzo dużo wniósł w moją osobowość. Wykształcił we mnie umiejętność samodzielnej egzystencji. Dzięki swojej karierze nauczyłem się radzić w warunkach pozasportowych. Właśnie dlatego odnalazłem się w czymś nowym.
Przypomina mi pan trochę Wiesława Jagusia, który po zakończeniu kariery zajął się nową pracą i nie udziela w żużlu.
Ogólnie ta dyscyplina sportu to ciężki kawałek chleba. Jako były zawodnik, gdy spoglądam na to z perspektywy czasu, uświadamiam sobie, jak duży wkład od siebie trzeba dać, aby coś w żużlu osiągnąć. Poza tym cały czas jest się na walizkach i trzeba umieć dostosować się do takiego życia, a to jest uciążliwe.
Chciał pan zatem odpocząć psychicznie od żużla?
Czy psychicznie? Może trochę tak. Na pewno jednak należy pamiętać, że życie sportowca różni się od codziennego i rządzi swoimi prawami. Był czas, kiedy czerpałem z tego radość, dawało mi to adrenalinę. Tamtego życia, czynnego żużlowca, absolutnie nie da się porównać z tym, jak żyję obecnie, kiedy zajmuję się swoim biznesem. To dwa różne światy.
Stroni pan od mediów czy po prostu to dziennikarze się z panem nie kontaktowali? Od zakończenia kariery próżno szukać wywiadów z panem.
Wynika to być może z tego, że jeszcze gdy jeździłem na żużlu, to nigdy nie byłem medialnym zawodnikiem. Nigdy nie miałem parcia na to, aby, mówiąc kolokwialnie, "lansować się". Wychodziłem z założenia, że skromność jest bardziej doceniana niż brylowanie w mediach. Rzeczywiście, nawet po zakończeniu kariery nie angażowałem się w mediach w sprawach żużlowych.
Jest pan człowiekiem emocjonalnym czy raczej chłodna głowa?
Życie nauczyło mnie, że pod wpływem impulsu nie warto dać uzewnętrznić się negatywnym emocjom.
Pytam o to dlatego, że kibicom Włókniarza mógł utkwić w głowie taki obrazek, kiedy już po zdobyciu tytułu Drużynowego Mistrza Polski w 2003 roku zwrócił się pan do kamery i wykrzyczał "Włókniarz mistrzem Polski". To było wyładowanie emocji, gest radości, szczęścia i okazania przywiązania do macierzystego klubu?
Myślę, że przede wszystkim radość. Mistrzostwo Polski to niesamowite osiągnięcie i rzadko kiedy zdarza się, by klub czy zawodnik sięgał po niego co roku. Cieszyłem się wtedy niezmiernie i tak, to była po prostu cała moja euforia z wywalczenia tego wielkiego sukcesu.
Pójdźmy jeszcze w tę emocjonalną stronę sportowego życia. Jakie to uczucie, że jako jeden z dwóch zawodników w historii Włókniarza zdobył pan z tym klubem dwukrotnie mistrzostwo kraju jako zawodnik?
Bez wątpienia jest to przyjemne, jednak pragnę podkreślić, że się tym nie szczycę. W ogóle swoimi osiągnięciami czy tytułami. To już jest historia. Na pewno jest to miłe, lecz uważam, że w niedalekiej przyszłości znajdą się zawodnicy, którzy do tych sukcesów nawiążą, a nawet je przebiją.
Uważa pan, że do tego dojdzie? Bo ostatni tytuł, który zdobył Włókniarz w 2003 roku, za moment osiągnie pełnoletność. Częstochowianie tak czekają na piąte w historii mistrzostwo i nie mogą się doczekać.
Moim zdaniem w tym sporcie bardzo ważna jest pokora. Włókniarz przez lata różnie funkcjonował, raz dobrze, ale bywały też złe momenty. Były chwile, że klub zmierzał ku celu, jakim było mistrzostwo Polski, ale finalnie czegoś brakowało. Droga do mistrzowskiego tytułu to ciężka harówka. Dlatego imponuje mi Unia Leszno, że potrafili zbudować takie podwaliny i skład, że zdobywają tytuł co roku. Według mnie to wynikało z dobrej młodzieży.
Rzeczywiście praca Romana Jankowskiego w Lesznie jest efektywna.
Uważam, że klub z silnymi juniorami może mówić o chęci zdobycia mistrzostwa Polski. W tych czasach bez młodzieżowców wzajemnie się uzupełniających, nawet dream teamowi w formacji seniorów będzie bardzo trudno o złoty medal.
Najlepszy przykład to Włókniarz z lat 90., kiedy to pan wraz z Sebastianem Ułamkiem i Rafałem Osumkiem tworzyliście silne juniorskie trio.
Uzupełnialiśmy się. Gdy jeden z nas miał słabszy dzień, to drugi go zastępował i wypełniał lukę. Na tym to właśnie ma polegać.
Wspomniał pan o niewykorzystanych szansach na mistrzostwo przez Włókniarz. Poprzedni rok można za taką niespełnioną okazję uznać? Skład przecież prezentował się bardzo silnie, a nie było nawet fazy play-off.
Niedosyt jest, bo na papierze byliśmy silni. Jak jednak wiemy, papier wszystko przyjmie i już nie jedna drużyna była skazywana na sukces, a nie miało to odzwierciedlenia w rzeczywistości. Moim zdaniem wszyscy sympatyzujący z Włókniarzem muszą uzbroić się w cierpliwość. Myślę, że skład, który na nadchodzące rozgrywki został zmontowany, wygląda obiecująco. Żużel to jednak często detale, jest to też sport bardzo urazowy. Szczęście również jest potrzebne.
Jak pan ocenia zmiany w składzie Włókniarza? Chyba największą niespodzianką było pozyskanie Bartosza Smektały?
Skład jest perspektywiczny, złożony w większości z młodych zawodników. Oni w dalszym ciągu się rozwijają, są głodni sukcesów i chcą osiągać jeszcze więcej. Uważam, że w drużynie jest potencjał, tylko, jak już wspomniałem, w sporcie potrzebne jest szczęście. Gdy los sprzyja, wówczas łatwiej o osiągnięcie oczekiwanego wyniku.
Wróciłbym jeszcze do historii. Który z tytułów, ten z 1996 czy 2003, wspomina pan przyjemniej? Da się to w ogóle porównać?
Myślę, że chyba ten pierwszy. Uważam, że został bardziej zapamiętany, bo wówczas Włókniarz bardzo długo czekał na mistrzostwo, a poza tym zrobiliśmy ten wielki wynik zespołem, który był skazywany na spadek z ligi. Tamten sukces narodził się wtedy z niczego. Nie byliśmy faworytami i cały sezon jechaliśmy sobie na luzie. Nikt na nas nie wywierał presji na wynik, a tym bardziej, że mamy zdobyć tytuł mistrza Polski. Moim zdaniem z takim nastawieniem psychicznym jedzie się najlepiej. Pamiętam, że nawet w finale, kiedy to wygraliśmy pierwszy mecz 50:40, większość była przekonana, że w Toruniu tej dziesięciopunktowej przewagi nie obronimy.
Pan miał bardzo sympatyczny pseudonim - "Miodzio". Wziął się on z tego, że gdy śp. toromistrz Włókniarza Jerzy Baszanowski pytał pana o przygotowanie toru, pan właśnie odpowiadał "miodzio". Teraz jednak sposób przygotowania torów diametralnie się zmienił. PGE Ekstraliga dba o to, by tory były bezpieczne. Pana zdaniem te zmiany idą w dobrą stronę?
Sądzę, że jak najbardziej tak, bo dzięki temu żużel stał się bardziej widowiskowy. Zawodnicy częściej jadą w kontakcie, a co za tym idzie, wyprzedzają się. To z kolei jest emocjonujące i przyciąga kibiców. Dawniej trudno było uświadczyć takie tory. Kiedyś kluby przygotowywały tory pod swoich najlepszych dwóch, trzech zawodników, a reszta nie miała innego wyjścia i musiała się dostosować. Gdy ja jeździłem, według mnie żużel nie był tak emocjonujący jak jest obecnie.
A kwestia startów? Czasami analiza momentu startowego bardzo się przedłuża. Nie jest to przesadą?
Naturalnym jest, że każdy z zawodników chce wygrać start i jest na tym elemencie bardzo skupiony. Uważam, że biegi nie powinny być przerywane wtedy, gdy zawodnik wstrzelił się w moment pójścia taśmy w górę. Jeżeli jest jakiś ruch, wówczas owszem, powtórka jest wskazana. Jednak gdy ktoś "wyczuje" sędziego, to moim zdaniem bieg powinien być puszczony. Przecież zawodnik na starcie ryzykuje tym, że wjedzie w taśmę.
Minione okno transferowe było wyjątkowo ciekawe, głównie przez wprowadzenie przepisu o zawodniku do 24. roku życia. Któryś z klubów zrobił na panu szczególne wrażenie?
Tu wskazałbym na Włókniarz i wspomniany już wcześniej transfer Bartka Smektały. Kwalifikuje się on też do zapisu U-24, a Bartosz to pewny zawodnik na to miejsce, gdyby miał w tej roli występować.
W takim razie jak pana zdaniem Włókniarz poradzi sobie w nadchodzącym sezonie?
W pierwszej kolejności trzeba się skupić na wygrywaniu meczów. Nie wybiegać myślami w przyszłość, tylko wyjść z założenia, że każde następne spotkanie jest najważniejsze. Gdy uda się wejść do pierwszej czwórki, to dopiero potem można rozmawiać o ewentualnym miejscu na podium. Do tego jednak prowadzi długa droga. Oczywiście życzę Włókniarzowi, aby walczył o jak najwyższe cele, czyli nawet mistrzostwo Polski, jednak, jak już wcześniej mówiłem, wszystko zweryfikują rozgrywki.
Czytaj również:
-> Kompetentny i koleżeński. Na pierwszym miejscu stawiał drużynę
-> Budowa domu, dar od Boga i zbyt szybki progres. Jak Włókniarz tracił nieoczekiwanych liderów