[tag=61741]
[/tag]W domu za dobry, na wyjazdy za słaby
zaczynał swoje starty na żużlu pod koniec lat sześćdziesiątych. Jego kariera trwała krótko. Nazywany był zawodnikiem własnego toru. Uwielbiał zewnętrzne pola startowe, które bezlitośnie wykorzystywał przy Alejach Zygmuntowskich. Trenerzy nie widzieli w nim jednak żużlowca, który może przywozić solidne punkty na wyjazdach, stąd wielokrotnie brakowało go na obiektach rywali. Karierę skończył po sezonie 1979. Później został szkoleniowcem.
Najpierw jednak powierzono mu funkcję asystenta Mariana Staweckiego. Motor w 1982 roku wywalczył awans do pierwszej ligi (obecna Ekstraliga), a rok później, gdy drużyna z Lublina wystawiła rezerwy to jemu przypadła opieka nad młodymi żużlowcami. Sam nie był zaawansowany wiekowo, więc kontakt z zawodnikami miał bardzo dobry.
Motor Lublin po rocznej przygodzie z najwyższą klasą rozgrywkową znów znalazł się w drugiej lidze. Rezerwy złączono z pierwszym zespołem, a w niedalekiej przyszłości awans miał uzyskać nowy trener, Witold Zwierzchowski. To były trudne lata lubelskiego żużla. W jednym roku walczono o awans, a w następnym balansowano na krawędzi bankructwa. Efekty pracy było widać w kolejnych latach. Wspólnie z Ryszardem Bieleckim wytrenowali solidnych żużlowców. Byli wśród nich Jerzy Mordel, czy Robert Jucha.
ZOBACZ WIDEO Żużel. Te wspomnienia są szczególne dla Macieja Janowskiego i Bartosza Zmarzlika
- Z pierwszym zespołem, jak i młodzieżą miał dobry kontakt, z nim wywalczyliśmy wicemistrzostwo Polski. Dbał o zawodników. Czasami były zatargi z działaczami, w różnych kwestiach, ale trener trzymał naszą stronę. Był oddany sercem dla drużyny. Zmysł taktyczny, przewidzenie ruchów przeciwnika, wykorzystanie swoich podopiecznych do maksimum miał w jednym paluszku - mówi Jucha.
Karty i programy zawodów na stół
Zwierzchowski uwielbiał grę w pokera. Marek Kępa nazywał go znakomitym graczem, który nie pokazywał swoich emocji, uczuć, ani zamiarów. Miał tę samą kamienną twarz. Gra w karty podczas podróży na dalekie wyjazdy umilała żużlowcom, działaczom i trenerom czas. Zwierzchowski łączył przyjemne z pożytecznym. Żużlowcy byli jego kartami, które wykładał na stół w decydujących momentach. Pewnego razu kazał jednemu z zawodników przyjechać na ostatnim miejscu, by mógł zastosować rezerwę taktyczną. To zdawało egzamin, bo bardziej renomowani przeciwnicy wyjeżdżali z Lublina z niczym.
- Dla Witka mecz kończył się po ostatnim biegu. Pamiętam ile on programów zużywał przed, ile on miał rozpisek i sytuacji, które mogły nastąpić. W trakcie spotkania trudno było go czymś zaskoczyć. Tracił przez to noce przed zawodami. Miał rozpisane co ma zrobić, kiedy drużyna będzie prowadzić, a kiedy przegrywać. Nie będę ukrywał, że sam brałem z niego przykład. On pokazał, że trener to nie są tylko dwie godziny zawodów - przypomina Jacek Ziółkowski, menedżer Motoru Lublin.
[color=#222222]Ojciec drużyny, rozumiał wszystkie problemy. Z pomysłem na zawodników
W[/color]ymagający, oddany swojej pracy, zdeterminowany do osiągania sukcesów. O przygotowaniach fizycznych jego podopieczni czasem woleliby czasem zapomnieć. Oprócz taktyki dużą wagę przywiązywał do biegania.
- Przygotowywał się już kilka miesięcy wcześniej, by z nami biegać jak równy z równym - wspomina Piotr Więckowski, wiceprezes Motoru Lublin. - Biegaliśmy więcej niż piłkarze Motoru - dodaje.
- Dostawaliśmy potężny wycisk - [color=#222222]mówi Jerzy Głogowski. - Padaliśmy jak muchy po skończonym treningu.
Praca u podstaw. Zwierzchowski przejął zawodników ze spadkowicza Motoru oraz rezerw i budował ekipę na nowo. Zestawił doświadczenie, ambicje, charakter ze sobą. Nie sztuką było stworzyć zespół z topowych żużlowców, ale z tych, którzy dadzą mu punkty i wynik sportowy. Miał swoje metody, by zmobilizować zawodników, co dobrze pamięta Piotr Styczyński. - Zrobiłem trójkę w jednym z biegów, a później zero. Witek Zwierzchowski podszedł do mnie i mówi: "widzisz, namalowałeś piękny obrazek, a teraz na niego narobiłeś". Tak się wtedy wkurzyłem, że musiałem wygrać następny bieg. Zmobilizował mnie i zwyciężyłem bez problemów.[/color]
Dużo wymagał, ale zawodnikom wychodziło to na dobre. - Jego nie dało się oszukać. On zawsze wiedział, kiedy ktoś symuluje uraz, udaje, zamyka gaz, z tym nie chcę jeździć, tego nie potrafię. Jeździł na żużlu i wiedział jak ktoś go próbuje robić w trąbę. Bardzo mi pomógł. Wiedział, w czym jestem słaby i starał mi się wytłumaczyć, co robię źle. Mówił: "pamiętaj, masz cztery okrążenia, nie jedno". Zawsze będę miał o nim dobre zdanie. Nie było nigdy tak, że widział czubek własnego nosa. Było ważne spotkanie, to zawsze pytał Marka Kępę czy mnie, co tym sądzimy. Liczył się ze zdaniem zawodników. Oni byli dla niego jak rodzina - wspomina Głogowski.
Upragniony awans udało się uzyskać w 1989 roku, a w kolejnym Motor utrzymał się w pierwszej lidze. Pomogły w tym transfery Hansa Nielsena, Antonina Kaspera oraz Dariusza Stenki. - Takich trenerów jak Witold Zwierzchowski jest coraz mniej - uważa Stenka.
W 1991 roku dokoptowano do zespołu Leigh Adamsa. Lublinianie byli o krok od złotego medalu. Byli gorsi tylko od Morawski Zielona Góra. Tak blisko tytułu Motor już więcej nie był. Klub zaczął zmagać się z problemami organizacyjnymi i z sezonu na sezon było coraz gorzej. Zwierzchowski odszedł z klubu w 1995 roku, nie widząc żadnych nadziei na poprawę sytuacji i utrzymanie. Trenował Motor przez dwanaście sezonów.
Dokończył dzieło Wielkiego Maga
Zwierzchowskiego najlepiej opisuje Dariusz Śledź. - On po prostu kochał żużel - uważa były zawodnik klubów z Lublina i Wrocławia. Zwierzchowski był jego pierwszym trenerem, wyszkolił go od A do Z. Panowie osiągnęli największe sukcesy w swoim życiu. Najpierw zdobywając srebro z Motorem, a później złoto DMP ze Spartą Wrocław.
- Po śmierci Ryszarda Nieścieruka poleciłem Witolda Zwierzchowskiego. Niestety był tam bardzo krótko - wspomina Śledź.
- Pracując w klubie ułożonym jakim była Sparta Wrocław, Witek mógł pokazać gamę swoich umiejętności. Był bardzo zadowolony z pracy we Wrocławiu i zachwalał jak tam wszystko jest poukładane, że wygląda to inaczej niż w Lublinie, gdzie o wszystko trzeba było walczyć, nawet o najmniejsze drobiazgi - stwierdza Ziółkowski.
Po zakończonym sezonie 1995 Witold Zwierzchowski zachorował, a krótko później zmarł. Wielu kibiców w Lublinie z sentymentem wspomina go na stanowisku szkoleniowca.
Zobacz także:
- Polska to najlepsze co go spotkało. Lars Gunnestad pamięta o Polakach i chętnie ich zatrudnia [WYWIAD]
- Jednego dnia stracił aż sześciu kolegów z drużyny! Wicemistrz świata wspomina karierę [WYWIAD]