Obiecywał miliony, a sam spał w samochodzie. Telefon prezesa widmo milczy

Newspix / Maciej Goclon / Na zdjęciu: Ireneusz Nawrocki
Newspix / Maciej Goclon / Na zdjęciu: Ireneusz Nawrocki

Firmy Ireneusza Nawrockiego działają normalnie, ale nie sposób się z nim skontaktować. Ludzie, którym obiecał wielkie pieniądze, już dawno stracili nadzieję, że zobaczą choćby złotówkę. Mówią o nim prezes widmo lub Nikodem Dyzma.

Ireneusz Nawrocki pojawił się w żużlu w listopadzie 2017 roku. Zniknął po nieco ponad roku. Zostawił po sobie spaloną ziemię, niezapłacone rachunki i afery. Do dziś nie rozliczył się z żoną Tomasza Jędrzejaka, żużlowca, który popełnił samobójstwo w sezonie 2018. Właśnie wtedy zawodnik jeździł w Stali Rzeszów, którą zarządzał Nawrocki.

Nie załatwił honorowej sprawy

- Nawrocki zrobił wokół siebie dużo szumu, a wiele osób pozostało z długami po jego zniknięciu z żużla - przypomina Krzysztof Cegielski, szef Stowarzyszenia "Metanol". - Jego biznesy jakoś funkcjonują. Prawnicy Karoliny Jędrzejak, która próbuje odzyskać pieniądze zarobione przez jej nieżyjącego męża, złożyli pozwy sądowe wobec firm, z którymi były podpisane umowy - dodaje nasz rozmówca.

Wdowa po Tomaszu Jędrzejaku mówiła to zresztą w poruszającym wywiadzie dla WP SportoweFakty. - Pan Nawrocki twierdzi, że ja nie chciałam żadnych pieniędzy, a prawda jest taka, że nie zgodziłam się na żadne weksle, które mi proponował. Do sądu pozwałam spółkę, której jest prezesem. Umowa była podpisana ze spółką prezesa Nawrockiego - mówiła w styczniu tego roku Karolina Jędrzejak. Cały wywiad TUTAJ.

ZOBACZ WIDEO Żużel. Patryk Dudek ubolewa w związku z brakiem kibiców na trybunach. "My jesteśmy dla nich, oni dla nas"

- Mnie oszukał na około 40 tysięcy. Wylosowałem samochód. Chciałem go zamienić na gotówkę. Dostałem nic niewarty voucher - przyznaje Tomasz Gapiński z Arged Malesa TŻ Ostrovii. 38-latkowi na pocieszenie pozostaje fakt, że nie on jedyny, bo Nawrocki oszukał także kibica ze Szwecji. Ogłosił konkurs, w którym ufundował auto, za które dziwnym trafem zapomniał zapłacić. "Szczęśliwiec" przyszedł do salonu po swoje, a odszedł z kwitkiem.

Żużlowe diamenty

Nawrocki organizował diamentową ligę, chciał rozdawać diamenty i płacić jak szejk, a po jednych zawodach zamiast spać w ekskluzywnym hotelu, musiał zdrzemnąć się w samochodzie. Nie miał daru do płacenia, ale bajki opowiadał piękne. A to o perfumach z marihuaną, koszach na śmieci jako nośnikach reklamy, a w końcu diamentach. Miał zarobić na tym górę kasy. Zostawił długi.

Diamenty, które otrzymali żużlowcy za czołowe miejsca w cyklu Diamond Cup, też okazały się nie tak wartościowe, jak zapewniał Nawrocki. A mówił, że za każdy z nich można dostać kilkaset tysięcy zł. Kiedy polski żużlowiec Grzegorz Zengota oddał nagrodę do sprawdzenia w ręce specjalistów, okazało się, że owszem otrzymał diament, ale o wartości ponad 100 tysięcy niższej, niż zapewniał prezes Stali. Zawodnik jednak nie zamierzał sądownie domagać się dopłaty różnicy. Doskonale zdawał sobie sprawę, że jest to praktycznie nie do odzyskania.

Przez jakiś czas szukali go wierzyciele. Niektórzy już dawno odpuścili. Stracili nadzieję, że odzyskają pieniądze. W Głównej Komisji Sportu Żużlowego mówią, że kontakt z prezesem widmo mieli ponad dwa lata temu. Na początku roku 2019, gdy zarządzany przez niego klub przez długi nie dostał licencji i wyleciał z hukiem z ligi, choć wcześniej sportowo wywalczył awans.

Ekscentryczny biznesmen zniknął tak szybko z żużla, jak szybko i niespodziewanie się w nim pojawił. Do końca jednak zapierał się, że brak licencji dla Stali Rzeszów to nie jego wina. Odwracanie kota ogonem było jego specjalnością. Zwrócić pieniędzy kibicom za karnety zakupione przed sezonem 2019 nie miał jednak kto.

- Szczerze mówiąc, z tym panem rozmawiałem tylko raz. Od początku dziwiłem się, że w ogóle jest dopuszczany do żużla. Wiedziałem, że to tak się skończy. Szkoda też, że niektórzy zawodnicy go firmowali i chwalili, pieczętując niejako jego wiarygodność. Uważałem, że jest to duży błąd. To wszystko, co obiecywał żużlowcom i jakie wizje snuł wydawały się nierealne. Niestety, tak to się właśnie skończyło i przeczucie mnie nie myliło - mówi Krzysztof Cegielski.

Telefon milczy

Próbowaliśmy skontaktować się z Ireneuszem Nawrockim, którego w polskim żużlu nie ma już dwa lata. Mimo kilku prób jego telefon milczy. Ostatnie medialne wystąpienie, pierwsze i jedyne od czasu zniknięcia z żużla, miało miejsce w lipcu ubiegłego roku. Udzielił wywiadu portalowi Po Bandzie.

Mówił w nim m.in. o tym, że cudem wyszedł z wypadku samochodowego, że wyleczył trzy nowotwory głowy i czerniaka lekiem, którego jest przedstawicielem na Polskę. "Nie potrafię po dziś dzień zrozumieć jednego: że w tym polskim żużlu działacze, zawodnicy i wiele innych osób siada, rozmawia, ustala, a później robi zupełnie inaczej. Wszystko było ładnie, pięknie, a za plecami kopanie dołów. Trochę zdrowia oprócz pieniędzy ten żużel mnie kosztował” - mówił dla pobandzie.com.pl Nawrocki.

Na pytanie, czego nauczył go żużel, nadal kreował się na uczciwego człowieka, któremu nie można nic zarzucić. "W życiu nie należy się za bardzo spoufalać i jak najszybciej wystrzegać się obok siebie obecności dwulicowych ludzi. Mimo całego obrazu, jaki stworzyliście wokół mojej osoby, nie jestem złym człowiekiem. Może nie do końca znałem się na realiach panujących w tym żużlowym bagnie po prostu" - odpowiedział Nawrocki.

Jeśli żużlowy Nikodem Dyzma uważa się za uczciwego człowieka, ma szansę to udowodnić. Ludzi, którzy czują się oszukani w środowisku żużlowym przez byłego prezesa Stali Rzeszów, nie trzeba ze świecą szukać.

Wielki wizjoner i filantrop czy hochsztapler?

Ireneusz Nawrocki wejście do żużla miał imponujące. Jedni brali go za wizjonera, inni wręcz za szaleńca. Na przejęcie udziałów i spłatę długów spółki wyłożyć musiał ponad 2 miliony. Przedstawiał się jako biznesmen z branży deweloperskiej. Na początku traktowany był jako zbawca rzeszowskiego żużla. Minął rok i speedway w stolicy Podkarpacia upadł, a po Nawrockim zostały długi.

Zobacz także: Dla niego granice nie istnieją

Źródło artykułu: