Wdowa po mistrzu Polski musi walczyć przez sąd o pieniądze, jakie zarobił mąż

Archiwum prywatne / Na zdjęciu: Tomasz Jędrzejak z żoną Karoliną oraz córkami: Oliwią i Lilly
Archiwum prywatne / Na zdjęciu: Tomasz Jędrzejak z żoną Karoliną oraz córkami: Oliwią i Lilly

- Trudno będzie kiedykolwiek się z tym pogodzić. Tomek był dla mnie twardzielem i bohaterem. Nie potrafił zrozumieć, że ktoś może go oszukać, dlatego chcę to dokończyć z uwagi na jego pamięć - mówi Karolina Jędrzejak, wdowa po Tomaszu Jędrzejaku.

W tym artykule dowiesz się o:

Tragiczna wiadomość o samobójczej śmierci Tomasza Jędrzejaka wstrząsnęła środowiskiem żużlowym 14 sierpnia 2018 roku. 39-letni były Indywidualny Mistrz Polski w jeździe na żużlu odebrał sobie życie w przydomowym garażu. Żona Karolina Jędrzejak po raz pierwszy od tego czasu udziela wywiadu. Opowiada, jakim człowiekiem był mąż, jak przeżywał sukcesy i porażki. Przyznaje, że wciąż musi walczyć o pieniądze, które nie zostały wypłacone jej mężowi.

Maciej Kmiecik, WP SportoweFakty: Ponoć czas leczy rany. Jak pani sobie radzi z tą tragedią po dwóch i pół roku od śmierci męża?

Karolina Jędrzejak, żona Tomasza: Nie wiem, czy czas leczy rany. To pewnie sprawa indywidualna. Uważam, że zapomnieć się nie da. Przerobiłam to wszystko w głowie. Akceptuję stan, który jest obecnie. Wiem, że trzeba dalej funkcjonować. Ale pogodzić się z tym, co się stało, będzie mi trudno kiedykolwiek.

"To żużel zabił Tomka" - powiedział znany w Polsce były zawodnik i komentator tego sportu Krzysztof Cegielski. Zgadza się pani z taką tezą?

Dużo rozmawiałam z Krzysztofem o jego relacjach i rozmowach z moim mężem w ostatnich miesiącach i tygodniach życia Tomka. Zwracaliśmy uwagę, że Tomek potrafił przegrać jeden wyścig w barwach Stali Rzeszów w drugiej lidze i bardzo to przeżywał. Tomek w tych rozmowach nawiązywał także często do sezonu 2017, który był dla niego bardzo trudny i nerwowy. Ten okres kosztował go naprawdę wiele. Bardzo go bolało, że stracił miejsce w składzie Betard Sparty Wrocław, a szczególnie, że nie dostał szansy występu w finale play-off, kiedy to ponownie czuł, że jest w formie. Zawsze mężowi powtarzałam, że nie musi już nic nikomu udowadniać, bo wiele w tym sporcie osiągnął. Krzysztof podkreślał, że Tomek w ostatnich miesiącach życia bardzo dużo mówił o żużlu oraz atmosferze, która panowała wówczas wokół jego osoby. Pewnie w tym sensie powiedział, że to żużel zabił Tomka.

ZOBACZ WIDEO Żużel. Gollob i Hancock byli ikonami, w które wcielał się gdy grał na komputerze

To prawda, że pani mąż nosił się już wcześniej z zamiarem zakończenia kariery sportowej?

Tomek zapowiadał, że chce zakończyć karierę po sezonie 2016. Zawsze powtarzał, że chce odejść ze sportu po udanym roku. Wcześniejszy sezon 2015 był również dla niego trudny. Z kolei rok 2016 miał bardzo udany, ale nie zdecydował się na zakończenie przygody z żużlem. Sukcesy i dobra jazda sprawiły, że złapał ponownie wiatr w żagle. Uwierzył, że może nadal wygrywać, że doświadczenie działa na jego korzyść, a wiek wcale nie jest przeszkodą, by wciąż być skutecznym. Niestety, później nadszedł ten wspomniany sezon 2017. Stracił miejsce w składzie wrocławskiej drużyny. Jeździł po całej Polsce, trenował, by być w gotowości startowej. Ale przytłaczała go ogromna niepewność. Zawsze miał nadzieję, że dostanie jeszcze szansę, że w końcu wróci do składu.

Pani mąż był niezwykle ambitnym sportowcem. Można powiedzieć, że ta ambicja go zgubiła?

Był niesamowicie ambitny. Mąż był perfekcjonistą zarówno w domu, jak i na torze. Czasami wręcz wydawał się pedantyczny. Wszystko musiał mieć dopięte na ostatni guzik. Perfekcja była jego znakiem rozpoznawczym. To pewnie dlatego, nawet po przejściu z PGE Ekstraligi do drugiej ligi, narzucał sobie zupełnie niepotrzebną presję. Mówił poniekąd, że w drugiej lidze jest fajnie, bo ma spokój i presja jest mniejsza, ale potrafił rozpamiętywać pojedyncze przegrane wyścigi.

O Tomaszu Jędrzejaku mówiono, że pod maską twardziela kryje się wrażliwa dusza.

Trudno mi powiedzieć czy to była maska twardziela. Na pewno był wrażliwy. W gronie bliskich mu osób, przyjaciół i rodziny był bardzo otwartą osobą.

Ludziom z zewnątrz było chyba jednak trudno dotrzeć do niego i zaskarbić jego zaufanie?

Słyszałam opinie, że Tomek był osobą nieufną. W ogóle się z tym nie zgadzam. On był po prostu skromny i zamknięty w sobie. Nie lubił wychodzić przed szereg. Dla osób bliskich i przyjaciół był bardzo otwarty i towarzyski. Ta nieufność to był tylko pozór. Zgadza się, że był niesamowicie wrażliwy i emocjonalny.

Czy można powiedzieć, że depresja była przyczyną tego, co się stało? Były jakieś symptomy choroby, wtedy niedostrzegalne, ale po fakcie widoczne?

Owszem, po czasie można tak powiedzieć. Wcześniej absolutnie nie powiedziałabym, że to mogą być symptomy choroby. Dla mnie Tomek był twardzielem, wręcz bohaterem. Cokolwiek by się nie działo, uważałam, że on sobie poradzi. Tak go odbierałam. Z jednej strony wrażliwy, z drugiej twardziel. Dzielił się ze mną ze swoimi odczuciami. Dlatego po tym wszystkim, co się wydarzyło, nie mogłam pojąć, że nie powiedział mi wprost o problemach. Mówiliśmy sobie o wszystkim, a z chorobą do samego końca potrafił się ukrywać. Być może nic mi nie mówił, że go coś trapi, ponieważ nie chciał mnie martwić. Po czasie może zaczęłam kojarzyć, że wysyłał mi sygnały, że coś może chciał mi powiedzieć, natomiast w życiu się po nim czegoś takiego nie spodziewałam.

Na torze twardziel i zadziora, a prywatnie wrażliwy kochający mąż i ojciec?

Dokładnie. Rodzina była dla niego najważniejsza. Czasami widywałam go godzinę czy dwie przed meczem i wtedy był jak nie mój Tomek, którego znałam z domu.

To znaczy?

Był wtedy całkiem inny, jakby nieobecny. Rzadko rozmawialiśmy bezpośrednio przed meczami, ale po jego wyglądzie, mimice twarzy, widziałam, że on jest już w swoim świecie. W domu był zupełnie inny.

Kiedy opadała ta twarz sportowca, a wracał mąż i ojciec? Kiedy puszczała adrenalina związana z meczem? Po ostatnim wyścigu w meczu czy dopiero w domu?

Trudno powiedzieć, rzadko widywaliśmy się tuż przed meczem czy zaraz po. Z reguły rozmawialiśmy kilka godzin po meczu. Chyba że miał mecz wyjazdowy, to dzwonił do mnie. Zawsze to on pierwszy się odzywał. Ja nie wykonywałam telefonu, by mu nie przeszkadzać. Wiadomo, że mecz nie kończy się po ostatnim wyścigu, ale są jeszcze obowiązki z konferencjami prasowymi, wywiadami itp. Dzwonił do mnie, jak już był w busie po meczu. Nie wiem, kiedy puszczała ta adrenalina towarzysząca rywalizacji na torze.

Przed meczami w domu dawał po sobie poznać, że są już nerwy, że jest już wyłączony i skupiony?

Tak. Dzień przed meczem albo rano w dniu zawodów był już wyłączony. Lubił być sam. Usuwał się w inną część domu. Czasami nawet wyjeżdżałam w soboty z domu, żeby był sam. Lubił odpoczywać przed meczami w skupieniu i samotności. Po meczach natomiast lubił, jak ktoś na niego czekał w domu.

Czy bardzo przeżywał swoje występy?

Oczywiście. Wiadomo było, kiedy jest zadowolony, bo mecz mu wyszedł, a kiedy przeżywał słabsze występy. Widać było to po nim, choć otwarcie o tym nie mówił. Jak pojechał słabiej, nie rozdrapywaliśmy ran po jego powrocie do domu, bo i po co. Wiedziałam, że mu nie poszło, ale też zauważałam, jak to wszystko bardzo przeżywa.

Rozmawialiście w domu o sporcie?

Tak. W początkach naszej znajomości nie był aż tak bardzo wylewny. Później swobodnie już mówił o odczuciach, porażkach i sukcesach. Aż byłam zdziwiona, że on tak otwarcie potrafi się tym wszystkim dzielić.

Finał Indywidualnych Mistrzostw Polski z 2012 roku, który wygrał, sprawił, że był sportowcem spełnionym?

Na pewno zdobycie tytułu Indywidualnego Mistrza Polski było jego wielkim marzeniem. Radość była nieziemska. Zresztą widać to było po tym, co wyczyniał na torze po tym sukcesie. Był nakręcony, tryskał energią. Szczęście go rozpierało. W ogóle z tym występem wiąże się ciekawa anegdota.

Słucham?

Generalnie to rzadko bywałam na zawodach z udziałem męża, a jeśli już to głównie we Wrocławiu. Na wyjazdowe mecze praktycznie nie jeździłam. Tomek nie lubił nikogo zabierać. On był w swoim świecie, nie proponowałam nawet wyjazdów z nim. Aczkolwiek lubił, kiedy przychodziłam na mecze z dziewczynkami, wręcz o to zabiegał. W 2012 roku do Zielonej Góry pojechałam swoim samochodem. Zanim jednak to nastąpiło, zjedliśmy wspólne śniadanie. Już wtedy było czuć, że jest w formie, że ma swoje cele i ambicje na ten finał. Biła od niego pewność siebie. Wiedział, że może odnieść sukces. Nie mówię, że wygrać finał, ale wywalczyć czołową lokatę. Zapytałam go, siadając do stołu, czy mogę zjeść śniadanie z mistrzem Polski?

Jak zareagował na takie słowa?

Uśmiechnął się. Nie pamiętam dokładnie jego reakcji, ale wiem, że się uśmiechnął. Później wiele razy wracaliśmy do tego mojego pytania.

Prorocze słowa…

Nie wiem czy prorocze, ale dało się odczuć, że Tomek jest naładowany pozytywną energią. Pamiętam, że po drodze do Zielonej Góry zawiozłam młodszą z córek do rodziców do Wrocławia. Dziadek namawiał starszą Oliwię, żeby też została u nich. Naprawdę długo ją przekonywał, a ona postawiła na swoim i pojechała ze mną do Zielonej Góry.

A później stała z tatą na najwyższym stopniu podium…

Dokładnie. Wiedziała najwyraźniej, po co tam jedzie i że musi być na tych zawodach.

Tomek kiedyś powiedział, że nie wyobraża sobie, by pojechać przeciwko swojej drużynie z Ostrowa Wielkopolskiego. Zrobił to tylko raz w Rzeszowie na początku sezonu 2018. Rewanżu w Ostrowie nie doczekał. Myśli pani, że to, co się stało na kilka dni przed tym meczem, nie było przypadkowe? Że akurat targnął się na swoje życie przed tym spotkaniem, którego tak bardzo nie chciał?

Nie mam pojęcia. Mogło to mieć wpływ, a mógł to być zupełny zbieg okoliczności, że wydarzyło się akurat przed meczem Stali Rzeszów w jego rodzinnym Ostrowie Wielkopolskim. Nie znam odpowiedzi, dlaczego, akurat wtedy? Tyle różnych wersji przerobiłam w głowie, ale odpowiedzi nie znam.

Rozmawialiście wcześniej o tym meczu w Ostrowie?

Tak. Rozmawialiśmy i nawet namawiałam go, żeby nie jechał w tym meczu, ponieważ bałam się o jego bezpieczeństwo.

Czy Tomek bał się reakcji ostrowskich kibiców?

Trudno mi powiedzieć. Dochodziły do niego różne sygnały. Nie wiem, czy dotyczące konkretnie tego meczu, czy generalnie faktu, że wybrał Stal Rzeszów a nie Ostrów. Krótko przed śmiercią byliśmy na basenie, który znajduje się w pobliżu stadionu w Ostrowie. Ja wcześniej wróciłam do domu, on został tam dłużej sam. Ostatecznie i tak wrócił stamtąd wcześniej niż planował. Później mówił, że zagadywali go kibice i znajomi, którzy żyli już tym meczem. Mówili, że idą na to spotkanie i już odliczali dni do niedzieli. Tomek z kolei nie chciał tego słuchać.

Rozważał pani radę, by nie jechać w tym meczu?

Absolutnie nie. Był profesjonalistą i chciał się wywiązać ze swojej pracy. Jeździł dla Rzeszowa i nie wchodziłoby w rachubę, żeby w tym meczu nie pojechał, tak jak mu sugerowałam. Mało tego, on miał plany wybiegające dalej niż to spotkanie.

To znaczy?

Jeszcze przed meczem w Ostrowie miał jechać do Francji na cykl Diamentowej Ligi. Układał to sobie wszystko pod względem logistycznym, żeby zdążyć z powrotem na mecz. Zarezerwował hotel we Francji, a jego plany sięgały dalej, bo nawet planował mecze w Niemczech lub Danii. Dokładnie już nie pamiętam, o jaką ligę chodziło. Po czasie zauważyłam maila odnośnie tego kontraktu. Miał więc plany.

1 grudnia na naszym portalu ukazał się artykuł o tym, że Krzysztof Cegielski walczy o pieniądze należne pani mężowi. Coś w tej kwestii zmieniło się od tego czasu?

Sprawy trafiły do sądu. Nie udało się załatwić polubownie odzyskania należnych pieniędzy, stąd też musiałam podjąć takie kroki.

Jest pani tak po ludzku przykro, że 2,5 roku od śmierci męża musi pani przez sąd walczyć o pieniądze, które Tomasz Jędrzejak zarobił na torze?

Trudno mi o tym mówić, bo tak po ludzku to się wręcz nie mieści w głowie. Jedna z tych spraw dotyczy sezonu 2017. Jeszcze za życia mąż miał tę sprawę niezamkniętą. Walczył ponad rok. To nie jest zatem tak, że tylko ja próbuję odzyskać pieniądze, ale kontynuuję to, co robił Tomek za życia. Gdybym nie zdecydowała się wystąpić na drogę sądową, sprawy uległyby przedawnieniu.

Krzysztof Cegielski nie ujawniał, o jakie kluby czy instytucje chodzi. Pani może to zdradzić?

Jedna sprawa jest z 2017 roku. Wiadomo, gdzie wówczas Tomek startował. Dwie kolejne dotyczą sezonu 2018 i są związane z klubem, który wtedy reprezentował. Przy okazji chciałam podkreślić, że jestem bardzo wdzięczna Krzysztofowi Cegielskiemu za zaangażowanie w moje sprawy i motywację do ich doprowadzenia do końca.

Domyślam się, że zaległe pieniądze, które należały się mężowi, nie były objęte procesem licencyjnym?

Jedna z tych spraw, która dotyczy sezonu 2017, to pieniądze, które nie były objęte procesem licencyjnym. Dotyczy to umowy reklamowej, z której nie wywiązał się jeden ze sponsorów.

Tomasz Jędrzejak jeździł wówczas w Betard Sparcie. Czy klub z Wrocławia pomógł pani w rozmowach z tym sponsorem?

Pomoc skończyła się na słowach. Proszę mi uwierzyć, że było wiele rozmów na ten temat. Słyszałam różne wersje. Koniec końców finał jest taki, że sprawa musiała trafić do sądu. Proponowano mi różne rozwiązania. Godziłam się na wszystko, łącznie z rezygnacją z odsetek. Rozmowy poprzez klub z Wrocławia były, ale na słowach się kończyło. Finalnie sponsor nie wywiązał się z umowy.

A druga sprawa?

To z kolei pieniądze z 2018 roku, zaległość, która podlegała procesowi licencyjnemu. Klub z Rzeszowa na następny sezon licencji nie otrzymał.

Jak wygląda kwestia spłaty zadłużenia przez Ireneusza Nawrockiego, prezesa byłego klubu z Rzeszowa, w którym startował pani mąż?

Generalnie nic w tej kwestii się nie zmieniło. Pod koniec sezonu 2018 Ireneusz Nawrocki proponował mi pewne rozwiązania, na które się nie zgodziłam.

Posłużę się cytatem z wywiadu, który portalowi Pobandzie w lipcu 2020 roku udzielił wspomniany Ireneusz Nawrocki. Mówił wtedy: "Skończyło się tak, że żona świętej pamięci Tomka się nie odezwała. Byłem u niej dwa razy w domu. Rozmawialiśmy, była przygotowywana umowa darowizny, ale dalszego ciągu nie było. Sama mi powiedziała, że nie chce żadnych pieniędzy. Prawda jest też taka, że umowa była skonstruowana tak, że Tomek dostał jakąś kwotę na poczet startów u nas (…), a w wypadku gdyby nie startował, miałem prawo procentowo daną część tej kwoty odliczać od tej sumy, którą otrzymał. Tomek miał zapłaconą całość z góry i bredniami były poruszane kwestie, że ja od kogoś bezwarunkowo żądałem zwrotu pieniędzy. W życiu w takiej sytuacji tak bym się nie zachował". Co pani na to?

Prawdą z tego cytatu jest jedynie to, że pan Nawrocki był u mnie dwa razy w domu. Natomiast nie było mowy o żadnej umowie darowizny, ani Tomek nie otrzymał żadnych pieniędzy z góry. Byłam doskonale zorientowana w kwestii rozliczeń męża. Tomek mi o wszystkim mówił. Pan Nawrocki twierdzi, że ja nie chciałam żadnych pieniędzy, a prawda jest taka, że nie zgodziłam się na żadne weksle, które mi proponował.

Pozwała pani Ireneusza Nawrockiego?

Konkretnie spółkę, której jest prezesem. Umowa była podpisana ze spółką prezesa Nawrockiego. To są dwie odrębne sprawy. Jedna dotyczy klubu, a druga spółki pana Nawrockiego.

Czy odnosi pani takie wrażenie, że o długach wobec męża, a teraz wobec jego rodziny, ludzie żużla zapomnieli?

A może po prostu nie chcą pamiętać o tych zaległościach? Dla mnie priorytetem jest dokończenie sprawy z 2017 roku. Tomek nie zdążył tego tematu załatwić, a wiem, jak bardzo go to bolało i jak długo o to zabiegał. On już nie może tego dokończyć. Ja postanowiłam to zrobić za niego.

Dlaczego właśnie ta sprawa tak boli?

Tomek nie potrafił zrozumieć, że ktoś może go oszukać. Mierzył innych swoją miarą uczciwości. Myślał, że wszyscy są tacy honorowi jak on, a niestety tak nie jest. Nie mógł tego przeboleć i dlatego zależy mi tak bardzo na dokończeniu tej sprawy. Dla mnie to nie jest kwestia być albo nie być. Ja sobie poradzę. Zależy mi, by dokończyć to z uwagi na pamięć Tomka.

Ostatni duży wywiad, jaki przeprowadziłem z pani mężem, dotyczył gry waszej córki Oliwii w tenisa ziemnego. Obie córki nadal kontynuują tę pasję?

Tak. Zarówno Oliwia jak i młodsza Lilly nadal grają w tenisa ziemnego. Odnoszą sukcesy i kontynuują tą sportową pasję.

Chciałaby pani, żeby zostały zawodowymi sportowcami?

Nie. Wolałabym, żeby zawodowo zajęły się czymś innym, choć zdaję sobie sprawę, że one to robią z pasji. Wiem po prostu, jakie jest życie zawodowego sportowca. Tenis ziemny, wbrew pozorom, jest bardzo trudną dyscypliną. Wymaga wielu wyrzeczeń i ciężkich treningów. Córki są jeszcze młode, a trenują bardzo dużo i ciężko, po kilkanaście godzin tygodniowo. Wolałabym, żeby wybrały inną drogę. Tomek zawsze powtarzał, że one połączą edukację ze sportem, że trzeba być wytrwałym i pracowitym. Mówił, że dla chcącego nic trudnego, i mogą zarówno z powodzeniem uprawiać tenis, jak i osiągać dobre wyniki w nauce. Na razie tak jest i oby tak pozostało.

Zobacz także: Martin Vaculik o relacjach ze Zmarzlikiem
Zobacz także: Żużlowiec rozwoził kwiaty u Skrzydlewskiego

Źródło artykułu: