Już ponad pół wieku temu wyjścia na stadion żużlowy były dla Polaków bardzo ważnym elementem spędzania wolnego czasu. Motocykle działały na wyobraźnie tłumów, prędkość i odwaga ludzi zasiadających na nich i zakładających kask, maskę oraz gogle była aktem dużej odwagi, a w oczach kobiet męstwa. Żużlowcy byli dla mas kimś więcej niż sportowcami. Byli idolami i bohaterami. Głównie lokalnymi, choć ci najlepsi byli znani w całym kraju.
Marian Rose zaczął się ścigać, mając 25 lat. Jak widać, czasy były zgoła odmienne od obecnych. Dziś ludzi, którzy zapragnęli "bawić się" w speedway, a liczą ćwierć wieku, w zasadzie nie ma. Chcąc myśleć o poważnej jeździe w lewo, trzeba decydować się na nią znacznie wcześniej. W latach 50., kiedy żużel dopiero dynamicznie się rozwijał i zataczał nad Wisłą coraz większe kręgi, takie sytuacje nie były jednak niczym nadzwyczajnym. Choć oczywiście nie każdy mógł potem sięgać gwiazd.
Torunianin zdążył ich dosięgnąć. Okazał się prawdziwym mistrzem dwóch kółek, mimo że na co dzień pracował jako taksówkarz, więc nieobce były mu też i cztery w maszynie z silnikiem. Mimo że uległ za młodu wypadku na budowie, przez co kulał, Rose szybko czynił postępy jako zawodnik. Toruń był ośrodkiem młodym, aspirującym i ten sport dopiero wypuszczał tam swoje korzenie. Ba, miejscowy LPŻ dopiero w 1959 roku debiutował w III Lidze. Przygoda dorosłego adepta z żużlem zaczęła momentalnie przyspieszać.
ZOBACZ WIDEO Strach przed nieznanym jest najgorszy. Greg Hancock mówi o walce żony i życiu rodzinnym
Rosego uznawało się za bardzo pojętnego i mądrego zawodnika. Chwytał tajniki żużlowe w mgnieniu oka, już po dwóch latach od zdania licencji uzyskał uprawnienia do bycia instruktorem. Zaczął uczyć młodszych, co sprawiało mu ogrom radości. Na sercu leżało mu dobro toruńskiego żużla i jego przyszłość. W grupie jego uczniów był m.in. jego przyszły kolega i zarazem inna legenda klubu, Jan Ząbik.
Po tym, jak toruński zespół w 1960 roku znalazł się w II Lidze, gdzie startował przez wiele kolejnych lat, Rose szybko stał się liderem zespołu i gwiazdą tego szczebla. Zaczął coraz śmielej poczynać sobie w imprezach indywidualnych, gdzie doganiał krajową czołówkę. Po czasie poskutkowało to jazdą w eliminacjach Indywidualnych Mistrzostw Świata na etapach międzynarodowych oraz dotarciem do kadry narodowej. Wszystko to mimo ciągłej jazdy na zapleczu najwyższej ligi, która pozostała niespełnionym marzeniem.
W 1964 roku "Rosiak" wziął udział w finale Drużynowych Mistrzostw Świata w Abensbergu, jednak Polacy znaleźli się tuż za podium. Rok później był rezerwowym podczas finału IMŚ na Wembley, a w kolejnym sezonie zdobył srebrny medal w Indywidualnych Mistrzostw Polski w Rybniku. Odniósł też wielki sukces, zdobywając z reprezentacją złoto w DMŚ. We Wrocławiu sięgnął po 11 punktów, a w bezpośrednich starciach pokonywał takie gwiazdy jak: Barry Briggs, Ivan Mauger, Ove Fundin czy Igor Plechanow.
19 kwietnia 1970 roku Marian Rose zginął tragicznie podczas meczu ligowego w Rzeszowie. W pierwszym swoim biegu upadł na prowadzeniu. Dwaj kolejni zawodnicy go ominęli, ale jadący na końcu stawki Zdzisław Hap nie zdołał. Uderzenie w tył głowy najprawdopodobniej już wtedy doprowadziło do śmierci lidera Stali. "Godzina 15:15 - Marian Rose nie żyje" miał napisać w programie zawodów Jan Ząbik.
Pięć dni po wypadku toruńskiego idola żegnały tłumy. Mówi się, że ulicami miasta szło nawet 60 tysięcy ludzi. Przyjechały delegacje z całej Polski i nie tylko. W chwili śmierci miał 36 lat. "Maryś" był uznawany za dobrego, szczerego i pomocnego człowieka. Po latach został w swoim rodzinnym mieście patronem dwóch stadionów. W latach 1994-2008 tego przy ulicy Broniewskiego, a od 2009 nowoczesnej Motoareny.
Marian Rose został też legendą sportowego Torunia. Na zawsze.
CZYTAJ TAKŻE:
Quiz. Sprawdź swoją wiedzę o żużlu!
Były żużlowiec walczy o zdrowie syna. Diagnoza przeraziła rodziców