Żużel. Po bandzie: Pawlickiego żal, a Pedersenowi pomnik [FELIETON]

WP SportoweFakty / Krzysztof Konieczny / Na zdjęciu: Nicki Pedersen przed Piotrem Pawlickim
WP SportoweFakty / Krzysztof Konieczny / Na zdjęciu: Nicki Pedersen przed Piotrem Pawlickim

- Żużlowcy dzielą się na sportowców i biznesmenów, a jedną grupę od drugiej oddzielają najlepiej takie imprezy jak PGE Indywidualne Międzynarodowe Mistrzostwa Ekstraligi - pisze w swoim felietonie Wojciech Koerber.

"Po bandzie" to cykl felietonów Wojciecha Koerbera, współautora książki "Pół wieku na czarno", laureata Złotego Pióra, odznaczonego brązowym medalem PKOl-u za zasługi dla Polskiego Ruchu Olimpijskiego.

***

Koledzy powygrywali, co było można, a Piotr Pawlicki jako jedyny nie zameldował wykonania zadania i zaprzepaścił pierwszą szansę na rychły powrót do cyklu Grand Prix. Szkoda mi Piotra jako sportowca, bo - mimo problemów z osiągnięciem satysfakcjonującej formy - awans do challenge'u winien być w jego przypadku czymś naturalnym.

Pawlicki padł jednak ofiarą praw, którymi rządzą się jednorundowe turnieje indywidualne. Otóż margines błędu jest tu dość wąski, a leszczynianin wyjechał poza margines. Złapał dwie literki, a do tego kontuzję. I nie ma to żadnego znaczenia, że upadek zaliczył na prowadzeniu - jedynie może powodować większy żal do losu.

ZOBACZ WIDEO Przyjaźń mistrzów świata. Tomasz Gollob: Bartosza wyróżnia ciężka praca i konsekwencja

Co ciekawe, pierwotnie leszczynianin nie był przewidziany do udziału w tych nieudanych kwalifikacjach. Występ sprezentował mu niejako Piotr Protasiewicz, rezygnując z podróży do Terenzano, a przechwytując dziką kartę na poniedziałkowy finał Złotego Kasku. Była to zatem dość nieoczekiwana szansa na sukces.

Wspominam o kapitanie Fogo Unii, bo trudno nie przyznać racji tym, co powtarzają, że tego formatu jeździec, z takim talentem, winien przynależeć do światowej elity. Tymczasem nie jest w stanie do niej powrócić, wtapiając się w szarą rzeczywistość. No ale nic straconego, niespełna 27 lat to w żużlu wiek, że tak powiem, wręcz szczeniacki. Pozwalający marzyć i snuć piękne wizje. Choć pasmo nieszczęść na nikogo nie wpływa budująco.

Tyle dobrego, że młodszy Pawlicki jest też uczestnikiem cyklu SEC i przez tę wąską furtkę również może się przecisnąć do raju. O ile okaże się najlepszy. A pozostali nasi w eliminacjach do GP 2022? Nie sposób nie ściskać kciuków za każdego z nich, bo każda historia byłaby urocza. Dudek - wiadomo. Ten sam przypadek, co Pawlickiego, otóż miejsce niedawnego wicemistrza świata jest wśród najlepszych. Kołodziej - rodzynek wśród żużlowców. Na te czasy sportowiec romantyczny. Aż nie chciało się wierzyć w to, co mówił mi Krzysiek Cegielski. Że Janusz był w stanie opuścić jesienią Fogo Unię, jeśli miałby w ten sposób zwolnić w drużynie miejsce jednemu z wychowanków: Smektale lub Kuberze. Obaj wybrali jednak wyzwania w innych regionach kraju, do których nie dociera sympatyczny, leszczyński akcent. Dalej - Musielak. Ekstraliga wypluwała go kilka razy, a on wstaje, przeciera się i próbuje dalej. Ambicji się nie wyzbył. Niech więc okaże się kolejnym Doyle'em. No i Przedpełski, któremu różne przywary przypisywano - a to, że nie potrafi twardo walczyć o swoje, a to, że z bogatego domu, co osłabia determinację etc. Prawda jest natomiast taka, że głównie to dzięki Przedpełskiemu Apator otrzymuje w tym sezonie wysokie noty za wrażenia artystyczne. Choć punktów w tabeli od tego nie przybywa.

Żużel to bardzo piękny, ale i brutalny sport, bo porażki cholernie frustrują. A na powrót na zwycięską ścieżkę trzeba czekać długimi miesiącami, skoro tzw. martwy sezon trwa aż pół roku. W tym czasie różne myśli przychodzą do głowy. Kasprzak, Miedziński, Buczkowski - im lekko nie jest. Albo Kacper Gomólski, który jesienią zeszłego roku różne życiowe opcje brał pod rozwagę. Mnie kupił tym, że poszedł wówczas do normalnej pracy, by nie powiedzieć - do tyrki. U jednego ze sponsorów.

Wspominam o tym, bo żużlowcy w Polsce mają jednak status gwiazd, do czego sami przykładamy rękę, często podchodząc na kolanach. To sprawia, że mogą mieć później wewnętrzne opory, by jesienią i zimą brudzić sobie ręce jakąś poniżającą pracą zarobkową. A to przecież żadna ujma i wcale nie musi wpływać destrukcyjnie na przygotowania do nowego sezonu. Wręcz przeciwnie - świadomość, że ma się dokąd iść, że potrafi się coś jeszcze, może zrzucić z barków nadmiar presji.

Tak, żużlowcy dzielą się na sportowców i biznesmenów, a jedną grupę od drugiej oddzielają najlepiej takie imprezy jak PGE IMME. I żeby była jasność - ja nie twierdzę, że ci, którzy są w trakcie leczenia urazów, mają na siłę stawać tu na starcie. Absolutnie. Nie ten format, nie ta stawka, nie ten priorytet. Natomiast ci, którzy jadą, niech robią to po prostu z minimum godności, niekoniecznie chwaląc się z uśmiechem na twarzy mitycznym testowaniem, mając na koncie głównie śliwki. Chcecie, żeby Waszą pracę szanowali? Szanujcie pracę innych. Chcecie, żeby kibice Was szanowali? Szanujcie kibiców.

Zmarzlik też przyznał w poniedziałek, po finale Złotego Kasku, że sprawdzał i poszukiwał. Z tą różnicą, że przy okazji wygrał.

A więc jedni się budują testując, a inni, jak Doyle, budują się wygrywając. Facet jest wojownikiem. Nie stosuje wobec rywali zasady ograniczonego zaufania, tylko wciska się tam, gdzie miejsca jest na paczkę krakersów. Wykorzystał już siedem żyć, ale wierzy, że kilka jeszcze ma. Po ostatnim wyścigu cieszył się, jak z medalu IMŚ. On, Zmarzlik, Kołodziej - to są sportowcy pełną gębą. Jak również Pedersen, który w Toruniu był po dzwonie. Mówił, że boli i nie może jechać na sto procent, a wyglądał, jakby jechał na 120.

Jeśli stanie gdzieś kiedyś pomnik żużlowców wyklętych, winien mieć twarz Pedersena. No tak, jakiś obelisk się temu kochanemu furiatowi należy, prawda?

Spójrzcie tylko. Pedersen - trzy tytuły IMŚ w kolekcji. Zmarzlik - dwa. Doyle - jeden, choć moralnie też zasłużył na dwa. I Kołodziej - specjalista od tytułów IMP (4).

Ci, którzy twierdzą, że testują, są podobno na porównywalnym poziomie. Jednak niewiele do tej pory zdobyli.

Wojciech Koerber

Zobacz także:
Gortat mówi o Unii Tarnów i przyszłości Tungate'a
Trener GKM-u miał wypadek

Źródło artykułu: