"Po bandzie" to cykl felietonów Wojciecha Koerbera, współautora książki "Pół wieku na czarno", laureata Złotego Pióra, odznaczonego brązowym medalem PKOl-u za zasługi dla Polskiego Ruchu Olimpijskiego.
***
Zimą ktoś niefrasobliwie nazwał Michała Świącika "królem polowania", na co - nie ukrywam - zwróciłem uwagę. Nie bardzo mi to stwierdzenie pasowało do całości ekstraligowego obrazu. Nie myślcie sobie jednak, że trafna przedsezonowa ocena sytuacji wprawia mnie teraz w samozachwyt. Bo Włókniarza w fazie play-off będzie mi zwyczajnie brakować. Mimo wszystko, ciekawy zespół z silnym liderem i wyjątkowym duetem juniorów.
Gdy chodzi o niedzielne spotkanie we Wrocławiu, stawiali się częstochowianie dzielnie. Inna sprawa, że innego scenariusza nie można się było spodziewać. Nie można bowiem oczekiwać, że w pierwszej fazie spotkania drużyna z marną formacją młodzieżową zdominuje rywala silnego siłą zawodników do lat 21. Raczej można się spodziewać sytuacji odwrotnej.
ZOBACZ WIDEO Lindgren wbija szpilę Madsenowi. Rozmowa ze Świderskim? Bez komentarza
Częstochowianie wciąż mają prawo marzyć, na co pozwala im nauka zwana matematyką. Zatem nie zamierzam już teraz kończyć im sezonu ani wystawiać ostatecznych cenzurek. Choć nad jednym z pewnością ubolewam - że wyraźnego kroku wprzód nie wykonał Bartek Smektała. Bo to chłopak o mocnej psychice, który, przypominam, nie pękał nawet przed 50-tysiączną widownią na Stadionie Narodowym. Dwa lata temu potrafił uzbierać 10 punktów w fazie zasadniczej stołecznej rundy Grand Prix. Z drugiej strony pozostał Bartek zawodnikiem jeżdżącym nazbyt delikatnie na realia najlepszej, ale też najtwardszej ligi świata. W niedzielny wieczór na Olimpijskim, nawet gdy dostawał prezent od losu, jak choćby w biegu z Taiem Woffindenem, oddawał pole, i pozycję, na dystansie jednego zakrętu. Za łatwo. Za szybko. Nawet jeśli prędkość nie pomagała szczęściu. Jest tu przestrzeń do przemyśleń i poprawy, bo predyspozycje, powtórzę, ten zawodnik ma. Powodzenia, Smyku!
Żużlową Polskę po raz kolejny podzieliła też sytuacja wyścigowa. No więc moim zdaniem to nie Woryna była sprawcą wypadku Liszki, tylko mizerne umiejętności Liszki. Nie jest to po prostu zawodnik gotowy do udziału w torowych operacjach pustynna burza i do heroicznych ataków w tumanach kurzu. To wyższa szkoła jazdy.
Zatem żużlowe spory, mimo igrzysk, nie ustają. A są to igrzyska mające iść z duchem czasu i przyciągać również uwagę młodszych generacji z dużych miast. Stąd m.in. gry uliczne - w koszykówkę i na deskorolce. Nie wiem czy wiecie, że w skateboardingu, konkurencja street, medalistki liczą sobie 42 lata. Dodam tylko - 42 łącznie (13+13+16)! Taka olimpiada młodzieży. No bo kto dostaje deskorolkę na urodziny? Nie dziadkowe, nie rodzice, tylko dzieci. Poza tym taka jest specyfika dyscyplin młodych - że uprawiają je ludzie młodzi. Kiedy w programie igrzysk debiutował młot kobiet, a miało to miejsce dwie dekady temu w Sydney, po złoto sięgnęła niespełna 18-letnia wówczas Kamila Skolimowska, do dziś najmłodsza polska mistrzyni olimpijska. Zresztą, mistrzynią i rekordzistką kraju została przed ukończeniem 14. roku życia.
My natomiast utyskujemy, że w ligowych rozgrywkach nie mogli bądź wciąż nie mogą brać udziału tak utalentowani 15-latkowie jak Paluch, Trześniewski, Ratajczak czy Przyjemski. Za to wysyłamy na pole bitwy chłopaków o tak marnych umiejętnościach, że przed każdym ich wyjazdem pozostaje tylko zmówić paciorek. No ale ja się przy zmianie przepisów nie upieram, bo jednak 15 lat to mają jeszcze dzieci. A dzieci lepiej trzymać z dala od Nickiego Pedersena i innych czarnych charakterów. Powtórzę - to najlepsza, ale i najbardziej brutalna liga świata. Bo tam gdzie gruba forsa do podziału, tam nie ma miękkiej gry i oglądania się na dzieci.
Chyba faktycznie lepiej, by przez pierwszy sezon z licencją w ręku dzieci bawiły się jeszcze w osobnej piaskownicy. I tak się adaptowały. Pamiętajmy, że ktoś bierze za nie odpowiedzialność. Przed rodzicami i własnym sumieniem.
Wracając do igrzysk - wciąż pozostają też jednak imprezą dla marzycieli. Takich jak choćby łucznik Sławomir Napłoszek, który swego czasu rywalizował w Barcelonie (1992), a teraz wywalczył paszport do Tokio. W czwartek, 29 lipca, będzie obchodził 53. urodziny. Wciąż mu jednak daleko do Oscara Swahna, szwedzkiego strzelca, który w 1908 roku w Londynie, licząc sobie 61 wiosen, wystrzelał dwa złota i brąz. Cztery lata później w Sztokholmie dorzucił złoto i brąz. Wreszcie w 1920 roku w Antwerpii, mając 73 lata i długą siwą brodę sięgającą niemal pasa, pożegnał się z igrzyskami srebrnym krążkiem. A na kartach historii do dziś widnieje jako najstarszy medalista olimpijski.
Należy też wiedzieć, że 73-letni Swahn wystrzelał ostatni olimpijski krążek w konkurencji drużynowego strzelania do sylwetki jelenia. Dziś na taki format rywalizacji z pewnością nie pozwoliliby zieloni. To by było nieetyczne.
Wojciech Koerber
Zobacz także:
- Jaimon Lidsey przeszedł w Poznaniu badania. Znamy diagnozę
- Mateusz Jabłoński obiektem westchnień ekstraligowców