Po bandzie: Granica Kasprzaka i złość Bewleya [FELIETON]

WP SportoweFakty / Krzysztof Konieczny / Na zdjęciu od lewej: Daniel Bewley i Krzysztof Kasprzak
WP SportoweFakty / Krzysztof Konieczny / Na zdjęciu od lewej: Daniel Bewley i Krzysztof Kasprzak

- Zaczynam rozumieć tych, co optują za powiększeniem PGE Ekstraligi. Spójrzmy tylko, ilu zrobiło się chętnych na zapleczu - Rybnik, Ostrów, Bydgoszcz, Krosno, Gdańsk, Łódź. Jest z kogo wybierać - pisze w swoim felietonie Wojciech Koerber.

"Po bandzie" to cykl felietonów Wojciecha Koerbera, współautora książki "Pół wieku na czarno", laureata Złotego Pióra, odznaczonego brązowym medalem PKOl-u za zasługi dla Polskiego Ruchu Olimpijskiego.

***

Między definicją zwycięstwa a wyobrażeniem o porażce mieści się niezwykle cienka granica, którą w niedzielny wieczór przekroczyli m.in. Krzysztof Kasprzak i Przemysław Pawlicki. Gdybyśmy żyli w dawnych czasach, nieco bardziej romantycznych, obaj mogliby przez całą zimę pić w Grudziądzu na koszt miasta bądź karczmarza. Niemniej obaj pofrunęli w górę i obaj się stali lokalnymi bohaterami. Zamiast wygnania, prędzej ich czeka honorowe obywatelstwo miasta, a nawet wizja długoletniego kontraktu. A wszystko to dzięki jednemu spotkaniu. Czy nawet - dzięki jednemu wyścigowi, temu ostatniemu. Bo gdyby nie zakończył się on po myśli gospodarzy, mielibyśmy piękną katastrofę i przegranych, a nie zwycięzców.

Nie da się ukryć, że przed minioną niedzielą bliżej było grudziądzanom do rysopisu przegranych właśnie. Mowa przecież o drużynie, która w trzynastu kolejkach odniosła komplet sromotnych, wyjazdowych klęsk. Na własnym torze natomiast nie zdobyła nigdy więcej punktów już 45 oczek. A mimo to zachowała szanse na utrzymanie ekstraligowego statusu. Co więcej - zachowała prawo do osobistego decydowania o swoim losie, nie wypuszczając tego przywileju z rąk. I wreszcie jeden jedyny raz tę magiczną granicę przekroczyła. Co ciekawe, z drużyną groźniejszą na obczyźnie niż na własnych śmieciach. Ale też z drużyną, bez żadnych podtekstów, zdeterminowaną na tyle, na ile może być zdeterminowana drużyna bez celu.

Spójrzcie na takiego Fredrika Lindgrena - w imię własnych korzyści jest w stanie utoczyć mnóstwo krwi, niekoniecznie swojej. Podczas jednego tylko weekendu lubelskiej Grand Prix wysłał na stół operacyjny Vaculika, a miał też na widelcu Janowskiego. Ten jednak na tyle potrafi antycypować torowe wydarzenia, że się urwał z haczyka.

ZOBACZ WIDEO Czy do kadry Stali dołączy nowy zawodnik? Prezes Grzyb otrzymał pytanie o niego!

Bohater Grudziądza? Pod "nieobecność" juniorów absolutnie cała formacja seniorska zapracowała w niedzielę na sukces. Cała bez wyjątku. Osobiście jestem jednak pod wrażeniem Kasprzaka, który momentami wyglądał jak... Zmarzlik. Choćby wtedy, gdy odbijał się deflektorem od bandy, zyskując cenny dystans. Nie zamierzam byłego wicemistrza świata gloryfikować, bo, generalnie, sezon położył, niemniej cieszę się jego chwilami szczęścia. Bo przeżywał też chwile paskudne. A gdy został odstawiony od składu, zareagował właściwie. Schował dumę do kieszeni, nie zabrał zabawek do domu, tylko zakupił kolejne. I wrócił z nimi do grudziądzkiej piaskownicy, by sprawdzić jak działają. Zakasał rękawy i dostał drugie życie, przy wsparciu Flemminga Graversena. A do tego przed kamerą stał się jakiś taki sympatyczny.

Marwis.pl Falubaz? Przywołane wyżej statystyki, dotyczące marnych dokonań ZOOleszcz DPV Logistic GKM-u w trzynastu ligowych kolejkach, pokazują, jak niewiele dokonała również w tym czasie Myszka Miki. I, co gorsza, swój los powierzyła w ręce osób trzecich. W przeciwieństwie do grudziądzan. Owszem, więcej szczęścia miała być może drużyna Janusza Ślączki, której dwa duże punkty podarowała Betard Sparta, nie chcąc się bawić w taktyczne podchody i nie dając sobie możliwości na podwójną rezerwę taktyczną Maciej Janowski - Artiom Łaguta w biegach nominowanych. Zatem dziś możemy postawić tezę, że to, pośrednio, Rosjanin ocalił swój były klub. Ale gdybać można teraz na różne sposoby - gdzie zabrakło zielonogórzanom 30 centymetrów, a gdzie pół metra.

W przyrodzie nic nie ginie i, koniec końców, bilans musi wyjść na zero. W sobotę Patryk Dudek uzależnił się m.in. do Andrzeja Lebiediewa i Janusza Kołodzieja. Obaj poszli mu jednak na rękę i opuszczał Żarnowicę jako uczestnik GP 2022. Nazajutrz też musiał liczyć na innych, nie na siebie. I tu już przyroda wyrównała rachunki. Trzymcie się, Falubazy, do zobaczenia!

Nawiasem mówiąc, zaczynam rozumieć tych, co optują za powiększeniem PGE Ekstraligi. Rzecz jasna, nie chodzi o ratowanie Falubazu, bo mleko się rozlało. Jednak od kolejnych rozgrywek - czemu nie. Spójrzmy tylko, ilu zrobiło się chętnych na zapleczu - Rybnik, Ostrów, Bydgoszcz, Krosno, Gdańsk, Łódź. Jest z kogo wybierać. Natomiast nigdy się nie przekonam ani do sztucznych regulacji KSM-em (to ograbianie pracowitych i obrotnych z ich pracy i obrotności), ani do zamykania ligi. Otóż przy braku spadków i awansów niedzielny mecz w Grudziądzu nie przeszedłby do historii. Byłby do zapomnienia przed rozpoczęciem.

Co ciekawe, twierdzę, że w przyszłorocznych rozgrywkach najwspanialszej ligi świata GKM znów może przeżyć. I to niewiele zmieniając. Relatywnie tanim kosztem. Wystarczy, że zostawi za plecami beniaminka. Może liczyć, że znów jakoś to będzie. Tak jak przed rokiem liczył Falubaz...

Teraz jednak czas na play-offy. Tu każda drużyna ma swoje atuty, ale też żadna nie jest tak świetnie zbilansowana jak Fogo Unia w latach 2017-2020. Każda ma dziury lub dziurki. Lublinianie dysponują silnymi młodzieżowcami, za to brak im top-liderów. Mimo to wydają się u schyłku sezonu mocniejsi niż u jego progu. W Lesznie szwankuje pozycja juniorska, ale też forma Sajfutdinowa nie jest optymalna. O formie Pawlickiego nie wspominając. W Gorzowie jeden z juniorów to obecnie kevlar, a i pozycja U-24 nie przekonuje. No i poszczególne ogniwa muszą zdążyć na czas - wrócić z gabinetów odnowy, z sanatoriów, z zaświatów.

I wreszcie Betard Sparta. Swoją moc zaakcentowała zasłużonym wygraniem rundy zasadniczej. Klub wydaje się być w najlepszym momencie swojej historii, co nie znaczy, że jest kompletny. Juniorów ma stabilnych, ale nie wybitnych. Poza tym w drużynie panuje hierarchia, o czym ostatnio przekonał się Daniel Bewley. Mianowicie w ostatnim spotkaniu z Falubazem nie starczyło dlań miejsca na wyścigi nominowane, mimo że zdobycz miał o niebo lepszą niż Woffinden i Czugunow. No ale klub uznał, że należy postawić na dwóch ostatnich. Pierwszemu należało się i z wieku, i z urzędu, natomiast drugiego trzeba było - jak się zwykło mówić - zbudować przed play-offami.

Bewley nie był tym zachwycony i, prawdę mówiąc, w takim momencie prawdziwy sportowiec ma prawo pokazać światu, że jest zawiedziony. Inna sprawa, że z trenerem lepiej nie zadzierać, o czym przekonał się za czasów wielkiego Widzewa Franza Smudy Piotr Szarpak.

Jak głosi anegdota, przed jednym z meczów Smuda rozpisał na tablicy skład. Na którego widok odzywa się rozbawiony Szarpak właśnie:
- Trenerze, dzisiaj to na pewno wygramy.
- Dlaczego? - pyta szkoleniowiec.
- Bo wpisał pan dwunastu!

Więc Smuda chwycił za gąbkę i zdecydowanym pociągnięciem wymazał nazwisko Szarpaka. Co z kolei rozbawiło jego kolegów.

No ale Żużel to zupełnie inna bajka. Tu nikogo skreślić nie można, bo rezerwowych brak. Trzeba zatem założyć, że Czugunowa się zbudowało, natomiast w Bewleyu wzbudziło jednocześnie sportową złość. Taki misterny plan. Jeśli wyjdzie, taka właśnie może być mistrzowska narracja. A jeśli się nie powiedzie, wtedy łatwo znajdziemy całą gamę popełnionych po drodze błędów. O czym może zdecydować jeden jedyny wyścig, ta cieniutka granica, nierzadko na grubość lakieru. Jak w Grudziądzu.

Wojciech Koerber

Zobacz także:
Nie pozwala o sobie zapomnieć! Była gwiazda polskiej ligi weźmie udział w reality show
Krzysztof Jabłoński buduje pozycję na rynku tunerów. Na razie zdominował klasę 250 cc

Źródło artykułu: