Żużel. Po bandzie: Upokorzenie Śledzia, czyli paradoksy PGE Ekstraligi [FELIETON]

WP SportoweFakty / Katarzyna Łapczyńska / Na zdjęciu: Dariusz Śledź.
WP SportoweFakty / Katarzyna Łapczyńska / Na zdjęciu: Dariusz Śledź.

- Nie wiem, czemu ma służyć to okazanie przez środowisko braku szacunku czy wręcz upokorzenie człowieka, którego ekipa w cuglach wygrała rundę zasadniczą PGE Ekstraligi - pisze w swoim felietonie Wojciech Koerber.

"Po bandzie" to cykl felietonów Wojciecha Koerbera, współautora książki "Pół wieku na czarno", laureata Złotego Pióra, odznaczonego brązowym medalem PKOl-u za zasługi dla Polskiego Ruchu Olimpijskiego.

***

W minioną niedzielę wrocławianie przenieśli obchody okrągłych, 70. urodzin Andrzeja Rusko do Leszna. Właśnie odnieśli 12. kolejne zwycięstwo, co jest rekordowym osiągnięciem w historii klubu. Tymczasem jak wynika z dochodzenia kapituły Gali PGE Ekstraligi, dokonał tego zespół jadący... bez trenera czy też menedżera.

Plebiscyty w sporcie to rzecz najmniej ważna z ważnych. Owszem, z ważnych, bo jednak sportowcy mają rywalizację zapisaną w duszy i wielu lubi brylować na każdym polu. Taka choroba zawodowa. I zabawa bardzo niewymierna, niemająca nic wspólnego z walką o tytuł IMŚ na przestrzeni iluś rund czy też z biegiem na setkę. Nie da się bowiem zważyć, czy mistrz Europy w zapasach klasycznych to coś więcej niż brązowy medalista mistrzostw świata w judo.

ZOBACZ WIDEO Kontrowersja w nominacjach do Szczakieli. Marcin Majewski komentuje

Gdy chodzi o nadchodzącą Galę PGE Ekstraligi, do tytułu w kategorii trener roku nominowano aż pięć nazwisk. Na osiem. Mimo to pominięto Dariusza Śledzia. I nie bardzo rozumiem, czemu ma służyć to okazanie przez środowisko braku szacunku czy wręcz upokorzenie człowieka, którego ekipa w cuglach wygrała rundę zasadniczą Ekstraligi. A w fazie play-off może swoją dominację potwierdzić. W końcu nie przegrała od kwietnia.

Z Dariuszem Śledziem piwa wspólnie nie pijemy. Owszem, ma zespół niezwykle wdzięczny do prowadzenia, bo jedzie sobie zgodnie z programem i wystarczy mu nie przeszkadzać. Niemniej trenera zawsze bronią, lub nie, wyniki. Pewnie, że w przedmeczowych wywiadach Śledź, bez wątpienia inteligentny człowiek, nie przekazał jeszcze pół grama treści. Szkoda, bo jakąś złotą myślą można ocieplić swój wizerunek, zyskać czyjąś sympatię.

Ale z drugiej strony - pokażcie mi menedżera, który przed spotkaniem, przed pójściem na wojnę, sypie żartami i wchodzi do szatni swojego wojska, nie zamykając za sobą drzwi. Przecież musi być wobec swoich współpracowników lojalny. Chyba każdy traktuje te przedmeczowe ustawki przed kamerą jako punkt programu, który trzeba po prostu odbębnić. Bo co można powiedzieć ludziom przed bitwą? Obiecasz zwycięstwo, którego nie odniesiesz i z miejsca stajesz się memem.

To jasne, że każdy ma zespół skrojony pod inne cele. Tomasz Bajerski miał na szóste miejsce, a Śledź na pierwsze i, póki co, trzyma się planu. Przecież nie trzeba by na niego głosować, ale zasłużył chyba na to, by stać się chociaż dla kibiców, np. wrocławskich, jedną z opcji. Jedną z pięciu...

Nie wiem czemu akurat Śledzia potraktowano w ten sposób, natomiast wiem, jaką może zadać najlepszą ripostę. Złotą. I jemu akurat tego życzę, by wpadł na galę jako opiekun mistrzów kraju. Grunt, że nikt mu nie odbierze niepodważalnego wkładu, który wniósł w trzy tytuły DMP dla spartan jako zawodnik (1993-95).

A więc te plebiscyty różnej maści to niby tylko zabawa, jednak świetnie wiemy, ile burzliwych debat inspirują. Zresztą, pamiętam bodajże pierwszy sezon menedżera Piotra Barona we Wrocławiu, lub jeden z pierwszych, i tradycyjny Plebiscyt "Gazety Wrocławskiej", dla której przelewałem wówczas atrament na papier. A czasem i krew. Gdy ogłosiliśmy nominacje, w tym na trenera roku, zadzwoniła taka groźna, zadziorna pani z WTS-u. I sugerująco zapytała:

- Wojtek, ale Piotrka nie chcecie chyba umieścić gdzieś wysoko?

I to był dla mnie jasny sygnał, że Piotrka trzeba... umieścić gdzieś wysoko. Bo, oczywiście, liczyły się głosy czytelników, ale też zdanie kapituły, który to zapis osobiście do regulaminu plebiscytu wprowadziłem. By uniknąć niezręcznej sytuacji, że zwycięzcą okazuje się nikomu nieznany płetwonurek, któremu rodzina chce pomóc wypłynąć na powierzchnię i wydaje fortunę na smsy. Bo czasy są, niestety, takie, że regionalne gazety potrafią teraz nominować każdego trenera personalnego z klubu fitness i każdego, kto goniąc tramwaj przebiegł chyżo pięćdziesiąt metrów. Tacy ludzie są często łasi na laury, w mediach społecznościowych zachęcają cały swój świat do głosowania i interes się kręci. Bo każdy sms to konkretna kwota. Zatem byleby głosowali.

Wracając do speedwaya - jak widzicie, władzom klubu nie zawsze jest na rękę marketingowy sukces ich reprezentantów. Zawodników czy trenerów. Mianowicie szefowie niekiedy się obawiają, że bilans strat przeważy bilans zysków. Że co prawda klub zostanie zauważony, jednak akcje wyróżnionych niebezpiecznie wzrosną. Mogą się oni poczuć zbyt silni i zbyt pewni, bardziej niezależni.

We Wrocławiu Andrzej Rusko we właściwym momencie ogłosił, że Śledź, do pomocy z Gregiem Hancockiem, pozostanie na kolejny sezon u steru drużyny. Nie dlatego, by bronić dobrego imienia Śledzia, lecz dobrego imienia klubu. Otóż chwilę wcześniej wypłynęło, że dyrektor Krzysztof Gałańdziuk kończy po sezonie swoją misję i rozpoczyna nową w Toruniu. A najpewniej zabiera też ze sobą toromistrza.

Żeby zatem uniknąć spekulacji na temat napiętych relacji wewnątrz klubu, stworzył prezes parę Śledź - Hancock. Bo nie myślcie sobie, że rynek transferowy dotyczy wyłącznie zawodników i trenerów. Np. szefowie WTS-u znów próbują namówić na powrót do Wrocławia rodzinę Chorosiów. Firma Choroś i Syn (Jan i Hubert) od 2017 roku rosi jednak w Lesznie, a przy okazji też w Rawiczu i taki stan rzeczy zapewne się utrzyma.

Paradoksów PGE Ekstraligi jest nieco więcej, nie tylko wykluczenie menedżera ekipy, która, w momencie ogłaszania nominacji, kompletnie ją zdominowała. Mianowicie wąski rynek i brak na nim zamienników sprawia, że przy stole karty rozdają również gwiazdy zaliczające marny sezon. Półfinałowe starcie Fogo Unii z Betard Spartą to był papierek lakmusowy tegorocznej postawy Piotra Pawlickiego. Poza kilkoma wyskokami - mizeria. A jednak przedłużając umowę z Bykami mógł kapitan uznać, że należy mu się solidna podwyżka. Bo to rynek reguluje ceny, nie statystyki. Jest to system mało motywujący, ale prawdziwy. A najbardziej niepokojąca statystyka Piotra to nie średnia domowa czy też z ostatniego spotkania, lecz z minionego miesiąca - zdaje się, dwa oficjalne występy w sierpniu.

A dla Fogo Unii, niezależnie od końcówki sezonu, brawa za całokształt. Niech dalej przybudówką zawodowego klubu pozostanie coś na kształt UKS-u - Uczniowskiego Klubu Sportowego.

Wreszcie ostatni paradoks to zdobycz gorzowian w starciu z Motorem. Mianowicie jeden zawodnik wywalczył na swoim torze blisko połowę punktów zespołu. I akurat ten zawodnik wart jest każdych pieniędzy. Zwłaszcza nad Wartą.

Wojciech Koerber

Zobacz także: 
Będą kolejne duże inwestycje na stadionie w Krośnie
Nieoczekiwane problemy w USA. Drużyna Krakowiaka blisko finału

Źródło artykułu: