Turniej w Krośnie zakończył się wygraną Jakuba Miśkowiaka, a na podium stanęli także Mateusz Cierniak i Mads Hansen. Równie dużo co o końcowym rozstrzygnięciach mówi się jednak o koszmarnym stanie krośnieńskiego toru. Jak to możliwe, że w zawodach rangi mistrzostw świata zawodnicy musieli rywalizować w takich warunkach?
Całą sprawę postanowił wyjaśnić nam Krzysztof Gałańdziuk, który w sobotę pełnił funkcję kierownika zawodów. Został do niej oddelegowany przez Polski Związek Motorowy. Jego asystentem był Janusz Ślączka.
Gałańdziuk nie ma wątpliwości, że do takiego stanu toru nie mogły doprowadzić opady deszczu. - W Krośnie byłem już w środę wieczorem, a w czwartek pojawiłem się na stadionie. Nie działo się nic niepokojącego. Nawierzchnia wyglądała naprawdę bardzo przyzwoicie, kiedy tego dnia opuszczałem stadion około godziny 16:00. Później stało się coś, czego nie potrafię zrozumieć. Do tej pory nikt nie był mi również w stanie odpowiedzieć na moje pytania - komentuje.
ZOBACZ WIDEO Żużel. Magazyn PGE Ekstraligi. Łaguta, Leśniak i Łopaciński gośćmi Musiała
- Z czwartku na piątek w Krośnie padał deszcz. Kiedy pojawiłem się rano na stadionie, to zastałem coś, czego w życiu bym się nie spodziewał. Na torze były ogromne hałdy błota, zwłaszcza przy krawężniku. Tak naprawdę to było błoto po kolana. Dla mnie to wręcz nieprawdopodobne. Nie wiem, co się stało i nie chcę spekulować, ale z doświadczenia wiem, że przy ubitym torze opady deszczu nie są w stanie doprowadzić do czegoś takiego, co zobaczyłem - podkreśla.
Dodajmy, że Gałańdziuk jako kierownik zawodów nie odpowiadał za przygotowanie toru. Mógł jednak reagować, gdyby zauważył coś niepokojącego. Jak jednak nam tłumaczy, w tym konkretnym przypadku nie dało się zrobić kompletnie nic. – Praktyka jest taka, że tor do zawodów rangi FIM przygotowuje się w dniu zawodów. Owszem, po drodze można zareagować, kiedy wydarzy się coś niepokojącego i zwrócić na pewne rzeczy uwagę. W tym przypadku nie było jednak takiej możliwości, bo zastany w piątek tor był w takim stanie, że nie można było na nim nic zrobić. Było za zimno. Nie mieliśmy warunków, by tor przesychał. Temperatura była niska, trochę pomógł wiatr - przyznaje Gałańdziuk.
Kierownik zawodów dodaje, że w sobotę walka toczyła się już nie o przygotowanie nawierzchni, na której obejrzymy ciekawe widowisko. - Przez 11 godzin trwały pracy, by te zawody mogły w ogóle zostać odjechane. To było tak naprawdę ratowanie turnieju. Zaczęliśmy po 8:00, a skończyliśmy przed 19:00. Trzeba było powyrzucać na zewnątrz błoto, które było przy krawężniku. Nikomu z Krosna jednak nie odbieram zaangażowania, bo ludzie odpowiedzialni za tor byli z nami przez cały ten czas i praktycznie nie wysiadali z ciągników. Jeszcze raz jednak powtarzam, że w nocy z czwartku na piątek wydarzyło się coś nieprawdopodobnego - podsumowuje Gałańdziuk.
Niebawem postaramy się przedstawić komentarz klubu z Krosna.
Zobacz także:
Szalona pogoń dwóch żużlowców
Mocne słowa Piotra Pawlickiego