Z pewnością nie tak wyobrażali sobie kibice i działacze OK Bedmet Kolejarza zakończenie sezonu 2021. Drużyna z Opola miała bowiem awansować do eWinner 1. Ligi, jednak ostatecznie w finale rozgrywek uległa Trans MF Landshut Devils i kolejny sezon spędzi w 2. Lidze Żużlowej.
Opolanie przez rundę zasadniczą przeszli jak burza. Na czternaście spotkań przegrali tylko jedno. Miało to miejsce w wyjazdowym meczu z Metalika Recycling Kolejarzem Rawicz, jednak wtedy OK Bedmet Kolejarz musiał sobie radzić bez kontuzjowanego lidera - Jacoba Thorssella.
Porażka w Rawiczu nie przeszkodziła jednak w tym, aby zespół Piotra Mikołajczaka wygrał rundę zasadniczą. W półfinale fazy play-off bez problemów pokonał Optibet Lokomotiv Daugavpils i wydawało się, że jest na najlepszej drodze do tego, by w przyszłym sezonie ścigać się na zapleczu PGE Ekstraligi.
ZOBACZ WIDEO Dominik Kubera mówi, dlaczego odejście z Unii Leszno było dobrą decyzją
W finale lepsza okazała się jednak drużyna Trans MF Landshut Devils. Oznacza to, że kolejny sezon OK Bedmet Kolejarz Opole spędzi na najniższym szczeblu rozgrywkowym w Polsce.
Wzmocnienia na rundę play-off
Przed decydującymi meczami sternicy klubu jeszcze wzmocnili zespół. Na zasadach "gościa" startowali Mateusz Świdnicki oraz Mateusz Tonder, który zastąpił Kamila Brzozowskiego. Ponadto z Eltrox Włókniarza Częstochowa udało się wypożyczyć Bartłomieja Kowalskiego, o którego zabiega przed nowym sezonem kilka klubów z PGE Ekstraligi. Jak to jest zatem możliwe, że drużyna, która miała w swoich szeregach trzech zawodników z najlepszej żużlowej ligi świata, nie zdołała wygrać drugoligowych rozgrywek?
- To jest dobre pytanie - mówi nam Jacek Frątczak, po czym dodaje: - Pamiętajmy, że to są młodzi zawodnicy. Mateusz Tonder nie jest po rewelacyjnym sezonie. Wchodził w sezon z ciężką kontuzją. Dwa mecze zrobiły dobre wrażenie i one zamazały obraz w kontekście tego zawodnika. On, podobnie jak Bartek Kowalski, był pozbawiony czegoś, co jest kluczowe. Chodzi o rytm meczowy.
- Tak naprawdę z tej trójki tylko Mateusz Świdnicki cały czas jeździł. Uważam jednak, że on mógł i powinien jeździć więcej, jeśli chodzi o Włókniarza. Ta trójka traktowała klub w Opolu, chcąc nie chcąc, jako uzupełnienie startów, a nie jako główną drużynę - przyznaje Frątczak w rozmowie z portalem WP SportoweFakty.
- Powiedzmy sobie szczerze, nie jeździ się w charakterze "gościa" po to, żeby zdobywać tytuły mistrzowskie, bo w drugiej lidze trudno o to. Natomiast startowali w PGE Ekstralidze, w związku z czym z całą pewnością to był priorytet. Prawda jest jednak taka, że oni nie odrywali tam większych ról, oprócz momentów Mateusza Świdnickiego, który miał naprawdę kilka fajnych występów, ale z drugiej strony nie był do końca wykorzystany - kontynuuje zielonogórzanin.
- Mateusz Tonder i Bartłomiej Kowalski częściej siedzieli na ławce, niż jeździli. Nie oczekujmy od tych zawodników, że ich potencjał, który mają, miał się przełożyć na gigantyczne zdobycze punktowe. To są zawodnicy, którzy w trakcie sezonu przeżywali turbulencje czy to zdrowotne, czy to z nieregularnymi startami. To się bardzo mocno odbiło na ich skuteczności - mówi Frątczak.
Zginęli od własnej broni?
Nie było obok OK Bedmet Kolejarza drugiego takiego klubu, który do granic możliwości wykorzystywałby przepis dotyczący startów "gości" w 2. Lidze Żużlowej. Dla porównania zespół Trans MF Landshut Devils w trakcie trwania rozgrywek dokonał tylko jednego transferu. Z Abramczyk Polonii Bydgoszcz wypożyczono Dimitriego Berge, co okazało się strzałem w dziesiątkę.
Czy zatem działacze Kolejarza popełnili błąd, że postawił na "gości", zamiast na swoich zawodników? - Tego bym nie powiedział. To są bardzo ciekawi zawodnicy i każdy z nich ma duży potencjał. Nie oczekujmy od nich tego, że w każdym meczu będą zdobywać dwucyfrówki, bo to druga liga. Problem polega na tym, że my trochę stygmatyzujemy drugą ligę i niższe rozgrywki, aniżeli PGE Ekstraligę. Uważamy, że skoro ktoś potrafi zdobywać 5-6 punktów w PGE Ekstralidze, to w 2. lidze będzie zdobywać 12 punktów. To tak nie działa - zwracał uwagę Frątczak.
- Niezależnie od poziomu i rangi rozgrywek, trzeba być cały czas w formie. A w przypadku Mateusza Tondera i Bartka Kowalskiego jest pytanie, kiedy oni mieli do tej formy dojść, skoro praktycznie nie jeździli? - zastanawia się były menadżer drużyn z Zielonej Góry i Torunia.
- Oni starty w Kolejarzu traktowali jako szansę na to, żeby się rozjeździć. Takie są fakty i nie próbujmy tej rzeczywistości zamazywać. Było im stosunkowo trudniej. Jak policzymy liczbę biegów, to mam wrażenie, że więcej jeździli w Kolejarzu niż w swoich klubach ekstraligowych. Tu jest ten problem. Gdyby częściej startowali w PGE Ekstralidze, byli podstawowymi zawodnikami i jeździli regularnie, to z całą pewnością byliby większą wartością dla Kolejarza Opole - stwierdza.
Informacje o odejściu menadżera nie pomagały
Jeszcze przed dwumeczem finałowym w mediach pojawiły się informację, że po zakończeniu sezonu z Kolejarza odejdzie Piotr Mikołajczak, który ma być już dogadany z innym klubem. Zdaniem Jacka Frątczaka takie informacje mogły negatywnie wpłynąć na postawę całej drużyny.
- Trzeba również zwrócić uwagę, że ryba psuje się od głowy. Myślę, że tutaj został popełniony jeden zasadniczy błąd. Mianowicie wyszła informacja, że Piotr Mikołajczak, którego uważam za bardzo solidnego człowieka, odejdzie po tym sezonie z Opola. Rola lidera, a w tym przypadku menadżera, jest kluczowa. Jeżeli lider już wie, że go tutaj już nie będzie, to nie czarujmy się, to wpływa na pozostałą część ekipy - przyznaje Jacek Frątczak.
- Oskar Polis po meczu finałowym w Landshut powiedział, że nie byli drużyną w kontekście komunikacji. Piotr Mikołajczak był już wtedy mentalnie poza tą organizacją. Taka informacja o odejściu menadżera w ogóle nie powinna wychodzić do mediów. Ona fatalnie wpływa na zespół - komentuje ekspert naszego portalu.
- Ja się zastanawiam, czy błąd nie został popełniony na poziomie chociażby decyzji związanej z zatrudnieniem takiego menadżera. Czy tutaj umowa nie powinna zostać podpisana na dwa lata. Musi być gwarancja. W tym przypadku trzeba było postawić wszystko na jedną kartę i albo dogadać się z Piotrem Mikołajczakiem na dwa lata, albo wcale. Błąd popełniono, że umówiono się z nim tylko na rok. Można było przewidzieć, że w następnym roku będzie zapotrzebowanie w PGE Ekstralidze na takich właśnie ludzi - podsumowuje Frątczak.
Zobacz także:
- Kolejarz O. - Devils. Kapitalny Smolinski zapewnił swojej drużynie awans na zaplecze PGE Ekstraligi [NOTY]
- Przewodniczący GKSŻ: Beniaminek PGE Ekstraligi może mieć problem. Falubaz doda jakości w eWinner 1. Lidze