"Po bandzie" to cykl felietonów Wojciecha Koerbera, współautora książki "Pół wieku na czarno", laureata Złotego Pióra, odznaczonego brązowym medalem PKOl-u za zasługi dla Polskiego Ruchu Olimpijskiego.
***
Naród zawiedziony, padają mocne słowa, bo oto znów nie zdobyliśmy złota Speedway of Nations. Frajerzy, kompromitacja - to akurat pojęcia, dla których w moim sportowym słowniku miejsca nie było, nie ma i nigdy nie będzie. Bo w sporcie można wygrać, przegrać bądź zremisować. I nie przegrać po frajersku, tylko nieznacznie. Nie w sposób kompromitujący, a zdecydowany. Ktoś, kto nazywa frajerem Zmarzlika czy Janowskiego, nie powinien funkcjonować w sporcie, bo zupełnie nic o nim nie wie.
Ja, prawdę mówiąc, spoglądałem na te zawody dość beznamiętnie. Bo czym się tu podniecać? Obrońcy tytułu już na wakacjach, a połowa stawki to polska druga liga (Łotwa, Francja, Szwecja). Swoje wiem i nie jest mi potrzebne do szczęścia złoto SoN-u, bym nabrał pewności, że to Polska jest pępkiem żużlowego świata. No jest, bo jako jedyna czyni z zawodników milionerów. To przecież nie przypadek, że Woffinden, Lindgren, Łaguta, Sajfutdinow i orkiestra pobudowali się w Polsce i tu sprowadzili całe swoje rodziny.
ZOBACZ WIDEO Jakub Miśkowiak: Wejdziemy do czwórki i pokażemy jacy jesteśmy silni
To Polska jest żużlową ziemią obiecaną, w której zgromadzenie przez klub kilkunastomilionowego budżetu nie jest obecnie żadną filozofią. Spójrzmy na drużynowego mistrza Polski z Wrocławia i fundusz, jakim winien dysponować w nowym roku. 6,5 mln zł z PGE Ekstraligi. 3,2 mln jako miejska subwencja plus milionowa dotacja na rundę Grand Prix. Do tego, załóżmy, 1,5 mln od sponsora tytularnego. A więc mamy już 12,2 mln zł. Jeśli w Betard Sparcie obliczają, że zyski z pełnych trybun przynoszą około 35-38 procent całości budżetu, to mamy już, bagatela, 16-17 mln zł. I, co ciekawe, są to pieniądze, za którymi nie trzeba się specjalnie nachodzić. De facto same wpadają do kieszeni. Są wynikiem podpisanych umów czy też wieloletniej współpracy. A przecież powszechnie wiadomo, że lista sponsorów wrocławskiego żużla krótka nie jest. Widać zatem gołym okiem, że przyszłoroczny budżet mistrzów kraju winien wynieść około 20 mln zł. Czyli starczy dla wszystkich.
Z jednej strony złorzeczymy, że świat został w tyle, a z drugiej - że znów zostaliśmy bez złota Bękarta Narodów, czyli SoN-u. Mnie tam tytuł dla Brytoli specjalnie nie przeszkadza, niech go spożytkują najlepiej jak potrafią. Niech im służy. Jeszcze nie tak dawno jawili się nam jako wyspy wiecznej żużlowej szczęśliwości, nieosiągalne szczytu profesjonalizmu. A dziś się o nich martwimy jak o każdą inną nację. Ale złota oddać nie chcemy, bo przecież należy się nam. Otóż po to ten SoN został stworzony, by się zakończyła nasza złota seria, a zaczęła seria bez złota.
Zresztą, nie wiem jak budować prestiż imprezy, która, po prawdzie, odbywa się już po sezonie. Całe szczęście, że trafiło chociaż na atrakcyjny tor, wymagający od zawodników męstwa i odwagi, a nawet cyrkowych umiejętności. Tor, na którym można uzyskać certyfikat herosa jeżdżącego po bandzie. W 2005 roku wyprostowanym motocyklem pod samym płotem, w stercie luźnego materiału, przejechał się po pierwszym łuku Tony Rickardsson, a był to finałowy wyścig Grand Prix Wielkiej Brytanii w Cardiff. Z kolei przed dwoma laty w Częstochowie jeszcze większego cudu dokonał Emil Sajfutdinow, decydując się na podobne manewry na obu łukach. Które również przyniosły mu powodzenie.
A teraz, raz na jakiś czas, oglądamy walecznych naśladowców, którzy też chcą przeżyć podobnie ekstatyczne momenty, niczym skoczek narciarski podczas lotu na mamucie w Planicy. W Lublinie próbował Dan Bewley, a w Manchesterze m.in. Philip Hellstroem-Baengs i w obu przypadkach był to balans na granicy życia i śmierci. Podobne próby zgubiły w weekend Taia Woffindena i Macieja Janowskiego.
A skoro złoto zostało na wyspach, to trzeba znaleźć winnego i znów stworzyć dwa obozy - Zmarzlika i Janowskiego. Niepotrzebnie, obaj chcieli dobrze i dali z siebie wszystko. Pewnie, że byłoby lepiej, gdyby po wejściu w drugi łuk Bartosz utrzymał się przy krawężniku. No ale w takich właśnie wyścigach jedzie się na limicie. Na maksa. Więc jeśli wchodzisz w zakręt na pełnej prędkości, to zgodnie z prawami fizyki wychodzisz pod deskami. No i weszli sobie panowie w paradę.
A Maciej? Nieco przewrotnie rzecz ujmując, zgubiła go, paradoksalnie, ta wyjątkowa zdolność antycypacji torowych zagrożeń. Gdyby nie zauważył tak szybko, że Bartek robi się coraz większy, może też nie wjechałby mu na plecy albo jeszcze objechał... po szerokiej. No ale trzeba by już popuścić wodze fantazji niemające wiele wspólnego ze zdrowym rozsądkiem.
Wyszło kiepsko, jednak nie zamierzam rozsądzać, czyjej winy było więcej w momencie, gdy obaj nasi reprezentanci włożyli w ten wyścig całe serce. I obaj starali się funkcjonować jak w zespole. Już w sobotę na dzień dobry Zmarzlik próbował pokazać światu, że ma pełną świadomość, iż bierze udział w mistrzostwach świata par. Oglądając się za Janowskim zaprzeczał prawom fizjologii, wykręcając głowę to w lewo, to w prawo o 180 stopni. I wtedy również przydarzyła się nam skucha, gdy nie udało się upilnować Maksa Fricke'a.
We wioślarstwie funkcjonuje powiedzenie, że "kto ma ósemkę, ten ma wiosła". Bo to znaczy, że jest z czego wybierać. A jak jest w speedwayu? Brytyjczycy mają złoto, a my mamy żużel.
Wojciech Koerber
Zobacz także:
- Były prezes mówi o jawnym skandalu w PGE Ekstralidze. "Takie pytanie nie miało prawa paść"
- Legenda kibckboxingu: Wspólnym mianownikiem jest adrenalina