Przyczynę tak niskiej (47:43) wygranej lublinian na własnym torze zna prezes KMŻ Redstar - Zbigniew Wojciechowski.
- Jak się wszyscy domyślają, winny jest brak funduszy. Nie dość, że dostaliśmy od miasta mało pieniędzy, to jeszcze dostajemy je w fatalnym terminie. Żużlowcy już kończą rozgrywki, a pieniędzy za drugie półrocze nie dostaliśmy do tej pory, nawet nie wiemy ile to będzie - tłumaczy prezes.
Batalia o pieniądze z miejskiej kasy trwa w Lublinie na dobre. Kiedy KMŻ otrzyma pieniądze i jakie będą to kwoty, nadal nie wiadomo. Wojciechowski boi się, że termin otrzymania pieniędzy od miasta może być zbyt późny.
- Najprawdopodobniej pieniądze dostaniemy pod koniec września, a są nam one potrzebne jak tlen. Nie jestem w stanie sam udźwignąć ciężaru finansowania klubu - mówi prezes.
Problemy z wypłatami dla zawodników sprawiły, że w meczu z ekipą z Miszkolca KMŻ nie mógł wystawić optymalnego składu. Okazuje się jednak, że należy się cieszyć, że mecz w ogóle doszedł do skutku.
- Nie powinienem mówić, że musiałem zaciągnąć pożyczkę, aby ten mecz w ogóle się odbył. To jest zadaniem władz miasta, a jeśli one tego nie czują, to niech powiedzą nam to wprost. Miasto daje nam tyle pieniędzy, żebyśmy nie umarli, ale nie daje tyle, żebyśmy powalczyli. Moglibyśmy na mecz z Miszkolcem zakontraktować kilku nowych zawodników, ale zabrakło nam pieniędzy - mówi Wojciechowski.
W Lublinie niełatwo też o sponsorów. Niektórzy, pomimo obietnic, nie przekazują klubowi funduszy. - Sponsorzy albo całkowicie się wycofali, albo dali o wiele mniej niż obiecywali. Ja i moi przyjaciele nie mamy szans udźwignąć ciężaru finansowania klubu. Żużel to drogi sport i jeżeli władze miasta i województwa nie pomogą nam bardziej, to nie damy rady. Na mecz z Miszkolcem były zaproszone władze miasta. Pojawił się tylko jeden radny. To pokazuje jak władza interesuje się teraz sportem. A przed wyborami przyjdą pewnie wszyscy - denerwuje się prezes.