Bartosz Zmarzlik: Wygrywanie pomogło mi być gotowym na porażki [WYWIAD]

WP SportoweFakty / Maciej Stanik / Na zdjęciu: Bartosz Zmarzlik z nagrodą za wygranie Plebiscytu WP SportoweFakty
WP SportoweFakty / Maciej Stanik / Na zdjęciu: Bartosz Zmarzlik z nagrodą za wygranie Plebiscytu WP SportoweFakty

- Gdyby ktoś powiedział, że w sześć lat zdobędę pięć medali i dwa razy będę mistrzem świata, to uznałbym, że to jakiś kosmos. Dlatego ten sezon nie jest dla mnie porażką - mówi Bartosz Zmarzlik, zwycięzca Plebiscytu WP SportoweFakty.

Przypominamy najlepsze materiały żużlowe mijającego roku.

***

Jarosław Galewski, Maciej Kmiecik, WP SportoweFakty: Drugi raz z rzędu wygrywa pan Plebiscyt WP SportoweFakty. Rok temu po zdobyciu drugiego tytułu mistrza świata zapewne mógł się pan tego spodziewać. A teraz?

Bartosz Zmarzlik, wicemistrz świata, żużlowiec Moje Bermudy Stali Gorzów: Kiedy odebrałem od was telefon z informacją o zwycięstwie, byłem naprawdę mile zaskoczony. Od razu dziękuję wszystkim osobom, które oddały na mnie głos i przyczyniły się do tego, że mogę znowu odebrać tę nagrodę. Wielkie podziękowania należą się także mojemu teamowi, całej rodzinie i wszystkim sponsorom. Cieszę się, że wygrałem po raz drugi z rzędu, bo z doświadczenia wiem, że trudno powtórzyć pewne sukcesy i zwyciężać seryjnie. Tym bardziej doceniam, że w oczach kibiców byłem numerem jeden.

Po dwóch z rzędu tytułach mistrzowskich został pan wicemistrzem świata, ale także po raz pierwszy w karierze indywidualnym mistrzem Polski. W jakich kategoriach postrzega pan ten sezon?

Od dziecka najważniejszym celem było dla mnie wejście na najwyższy poziom. Kiedy już to zrobiłem, od razu wyznaczyłem sobie nowy plan: jak najdłużej się na nim utrzymać. W związku z tym sezon 2021 na pewno mogę zaliczyć do udanych. Wiem, że niektórzy kibice chcieliby tylko zwycięstw, ale zdobywanie rok po roku medali Indywidualnych Mistrzostw Świata nie jest taką prostą sprawą. Pewnie, że ambicje sportowe są takie, by co roku wygrywać tytuł mistrzowski i dokładać do kolekcji następne złoto. Też marzyłem o tym mistrzowskim hat-tricku, ale nie zawsze uda się być numerem jeden. Taki jest po prostu sport. Szczególnie żużel, w którym o sukcesie decydują takie szczegóły, o których kibic nawet nie zdaje sobie sprawy. Czasami granica pomiędzy pierwszym a czwartym miejscem w wyścigu jest naprawdę cienka. Poza tym w ostatnich latach nauczyłem się jednej bardzo ważnej rzeczy.

ZOBACZ WIDEO Osobista tragedia go ukształtowała. Tomasz Lorek o swoich początkach w dziennikarstwie

Jakiej?

W wygrywaniu i przegrywaniu ważna jest perspektywa, z której człowiek ocenia swoje wyniki. Gdyby ktoś sześć lat temu powiedział mi, że w ciągu najbliższych sześciu sezonów zdobędę pięć medali Grand Prix, w tym dwa mistrzostwa świata, pomyślałbym, że to jakiś kosmos. Taki wynik wziąłbym od razu w ciemno, bo to przecież wielki sukces. Ilu zawodników na świecie może powiedzieć, że czegoś takiego dokonało? Dlatego ważna jest ta perspektywa, ona pozwala - i to nie na siłę - spojrzeć na mój tegoroczny srebrny medal nie w kategoriach rozczarowania, choć wiem, że niektórzy tak to postrzegają. Zdobyłem wicemistrzostwo świata, a z Artiomem Łagutą stoczyłem pasjonujący bój o złoto do ostatniej rundy.

W którym momencie poczuł pan, że to Artiom Łaguta może być pana głównym rywalem i że może mu się udać?

To dobre pytanie, ale w sumie nie wiem. Na początku w ogóle nie zaprzątałem sobie głowy tym, kto może być moim najgroźniejszym rywalem. Pierwsze rundy pokazały, że stawka jest wyrównana. Później rzeczywiście Artiom Łaguta urósł do miana głównego kandydata do złota. Jechał równo przez cały sezon i praktycznie się nie mylił, dlatego zasłużenie wygrał. Ale nie wiem, kiedy uświadomiłem sobie, że to może być jego rok.

Który moment był zatem kluczowy w walce o tytuł mistrza świata?

Kiedy byliście u mnie rok temu, opowiadałem, jak ważną rolę odegrały w moim przypadku turnieje w Pradze. Wtedy mówiłem, że wcześniej jeździłem tam jak "ogórek", ale w końcu udało mi się przełamać. Mam wrażenie, że teraz Praga znowu była bardzo istotna. Błędy popełnione na inaugurację cyklu podczas Grand Prix Czech sprawiły, że ograniczyłem sobie do minimum margines błędu. Kto wie, gdybym lepiej pojechał w Czechach, może wpadka w pierwszym turnieju w Toruniu nie miałaby takich konsekwencji? A może wtedy wcale nie wygrałbym w sobotę? Nieważne, mam srebrny medal i się z niego cieszę.

Nie uwierzymy jednak, że nie poczuł pan krwi, kiedy Artiom Łaguta zaczął się mylić w ostatnim turnieju?

Pewnie, że poczułem. Nie chodziło nawet tylko o to, że tracił punkty. We wcześniejszych sezonach to ja byłem w jego butach. Zdawałem sobie sprawę, jak on się czuje. Wiedziałem, że niekomfortowo jedzie się w sytuacji, gdy ten tytuł mistrza świata ma się na wyciągnięcie ręki. Świadomość, że jednocześnie jest tak blisko i tak daleko, sprawia, że w głowie pojawia się tysiąc myśli, które trzeba okiełznać. Artiom, tak jak ja, musiał zmierzyć się z tymi emocjami. Udało mu się jednak wygrać tę bitwę i to też dowodzi, że zasłużył na złoto. Mogę też wam zdradzić, że tegoroczna rywalizacja z Artiomem była dla mnie szczególna. Inna niż te w poprzednich latach.

Dlaczego?

Mam wrażenie, że przez cały ten czas między nami nie było żadnego napięcia. Nawet w Toruniu, gdzie odbywały się decydujące o złocie rundy. We wcześniejszych sezonach było inaczej. Może nie aż tak, że w parku maszyn mijaliśmy się szerokim łukiem, ale jednak każdy chodził swoimi ścieżkami. Teraz przez cały czas mieliśmy z Artiomem serdeczny kontakt. Dużo ze sobą rozmawialiśmy i to naprawdę nie było udawane. Kibice chyba widzieli, że wszystko odbywało się naturalnie, że się do tego nie zmuszaliśmy. To naprawdę super doświadczenie. Może nie wiecie, ale za chwilę spotkamy się też na gali FIM w Monako, na którą przyjeżdżają wszyscy mistrzowie świata sportów motorowych. Fajnie się złożyło. Ja lecę jako mistrz z 2020 roku, bo wówczas nie było gali z uwagi na pandemię, a Artiom jako tegoroczny najlepszy żużlowiec na świecie.

Mówił pan Artiomowi Łagucie, żeby cieszył się pierwszym tytułem mistrza świata, bo jest on inny, wyjątkowy. Czym różni się zdobycie pierwszego złota od kolejnych?

Pierwszy raz smakuje najlepiej. W moim przypadku pożądałem tego od dziecka. Marzyłem o tym od najmłodszych lat. To dlatego, kiedy zdobywasz ten tytuł, czujesz maksymalne spełnienie. Trudno to nawet wytłumaczyć słowami. Kiedy już masz ten złoty medal na szyi, wydaje ci się, że wcale aż tak trudno nie było go zdobyć. Z drugiej strony, myślisz sobie: ale musiałem się napracować na ten tytuł. Tylu innych zawodników go chciało mieć, a to jednak ja okazałem się najlepszy. Wtedy przypominasz sobie wszystkie trudne biegi czy decyzje, które musiałeś podjąć, zanim ustawiłeś się pod taśmą.

Przez cały rok powtarzał pan, że ma dwa tytuły i teraz jedzie na luzie. Nie narzucał sobie pan presji trzeciego tytułu. Czy z perspektywy czasu zmieniłby pan coś w swoim podejściu mentalnym?

Myślę, że w kwestii mentalnej podejścia do kolejnych zawodów nie popełniłem żadnego błędu. Nie udało się wygrać trzy razy z rzędu z różnych przyczyn. Podjęliśmy złe decyzje w piątek w Toruniu, mieliśmy błędne przemyślenia i skończyłem ze srebrem. W Pradze w drugim turnieju popełniłem ewidentny błąd jeździecki w półfinale. Takie pomyłki bolą najbardziej, aczkolwiek w ostatnich latach trochę się zmieniłem i sobie z tym radzę. Najpierw musiałem przejść długą drogę, żeby nauczyć się wygrywać, a wygrywanie, pomogło mi być gotowym na porażki.

Kiedyś nie potrafił pan przegrywać?

W życiu człowiek wszystkiego musi się nauczyć i wszystko przeżyć. Zarówno te piękne chwile zwycięstwa jak i gorzkie momenty porażek. Wiele zależy także od okoliczności i tego, jak sobie pewne rzeczy wytłumaczysz. Gdybym stracił swój pierwszy tytuł mistrzowski na ostatniej prostej, to pewnie byłbym na maksa wkurzony i rozczarowany. Na pewno inaczej bym to odczuwał i przeżywał niż teraz, gdy nie udało mi się wygrać trzeci raz z rzędu.

Pamiętam, że po pierwszym brązowym medalu przyszedł gorszy sezon 2017, w którym zająłem miejsce poza podium. Wydawało się, że jestem o rok starszy, bardziej doświadczony, a było gorzej. Musiałem to przełknąć, a wierzcie mi, że łatwe to nie było. To było jednak cenne doświadczenie. Nie chciałbym też, żeby to zabrzmiało jak brak ambicji. To nie tak. Jestem nadal szalenie zmotywowany, ale porażka nie wywołuje u mnie już takich nerwów. Etap, kiedy podchodziłem do tego zbyt emocjonalnie, mam za sobą. I całe szczęście, bo wiem, że to było dla mnie złe.

Bartosz Zmarzlik z nagrodą za zwycięstwo w Plebiscycie WP SportoweFakty / fot. Maciej Stanik
Bartosz Zmarzlik z nagrodą za zwycięstwo w Plebiscycie WP SportoweFakty / fot. Maciej Stanik

Zastanawiał się pan, w czym Artiom Łaguta był lepszy od pana?
 
Zdecydowanie lepiej startował na wszystkich nawierzchniach cyklu Grand Prix. Miał na to dobry patent i wygrał. To wynikało z lepszej regulacji sprzętu. Team Artioma Łaguty miał to wszystko dobrze przemyślane. Byli do bólu skuteczni. Warto też od razu jedną rzecz wyjaśnić. Sporo czytałem, że Artiom wygrał, bo górował nade mną w kwestiach sprzętowych. To jednak nie do końca prawda. Ja naprawdę przez cały rok byłem zadowolony ze swoich silników. One były bardzo szybkie. Artiom wygrał ze mną detalami, lepszą regulacją. To też jest ważna umiejętność i dlatego nie należy tego tak upraszczać.

Chcielibyśmy poruszyć jeszcze temat Speedway of Nations. Jak pan przyjął srebrny medal w tej rywalizacji? Co pan myśli, gdy ludzie w Polsce mówią, że to porażka?

Wystarczy spojrzeć na inne dyscypliny sportu. W wielu z nich Polacy marzyliby o zdobyciu srebrnego medalu i tytule wicemistrzów świata. Skłamałbym, gdybym powiedział, że nie mierzyliśmy w złoto. Nie udało się. Los chciał inaczej. Mamy srebro, z którego trzeba się cieszyć. Zawsze powtarzam, że każdy medal to sukces. One nie spadają z nieba. Rodzą się w pocie czoła, w ciężkiej pracy i wymagają wielu wyrzeczeń. To jest zdecydowanie trudniejsze, niż się wszystkim wydaje. Pewnie, że polski żużel jest na topie i każdy inny wynik niż zwycięstwo odbierane jest jako porażka, ale ja widzę to inaczej.

Jak wyglądała wasza współpraca z Maciejem Janowskim w Manchesterze, o którą było tyle obaw po zgrzycie, do którego doszło w czasie dekoracji finału Indywidualnych Mistrzostw Polski? Zawodnik Betard Sparty opuścił wtedy przedwcześnie podium, co zdaniem wielu kibiców było wyrazem braku szacunku wobec pana jako zwycięzcy tych zawodów.

Wzorowo. Rozmawialiśmy, komunikowaliśmy się, jak za dobrych starych czasów. Mógłbym nawet powiedzieć, że współpraca przebiegała lepiej, niż wyglądało to w telewizji. Nasze relacje zarówno w parku maszyn czy w hotelu były bardzo przyjemne i normalne.

Czy była potrzeba wyjaśnienia między wami tego, co stało się w Lesznie?

Myślę, że czas najlepiej zagoił tę sprawę. Nie było nawet sensu ruszać czegoś, co zostało już zamknięte. Nasze relacje są teraz naprawdę normalne, co nie oznacza, że wcześniej odbiegały od normy. Był po drodze jeden krótki moment, kiedy pojawiła się drobna rysa, ale to już przeszłość.

Gościmy w Kinicach, pana miejscu na ziemi. Czy w trakcie wymagającego sezonu jest pan tutaj gościem? Czy z racji tego, że został pan w tym roku ojcem, starał się pan częściej bywać w domu?

Jak wiecie, jestem typem domatora. Cenię sobie czas, który mogę spędzić w domu z najbliższymi. W trakcie sezonu czasami 10-15 minut więcej, które mogę być z nimi, jest dla mnie ważne. Po prostu lubię przebywać w domu, tutaj jest maja oaza. Tu odpoczywam, bywają chwile, że nie myślę w ogóle o żużlu, bo czasami też trzeba od tego odetchnąć. Z pewnością, gdy na świecie pojawił się mój syn Antek, ciągnęło mnie jeszcze bardziej do domu. Bywało tak, że wsiadłem do busa i udawałem się na trening czy zawody do Szwecji, a tuż po wyjeździe z Kinic już za nim tęskniłem.

Czy z racji częstych wyjazdów ominęło pana coś ważnego z życia syna Antosia? Pierwsze słowa, pierwsze kroki?

Na szczęście nie. Antek już mówi "tata", ale to akurat zaczął już po sezonie, kiedy byłem w domu. Raczej nic szczególnego mnie nie ominęło. Moja narzeczona Sandra wszystko mi na bieżąco wysyłała. Tak jak wspomniałem, podczas wyjazdów włączała mi się większa tęsknota za synem, ale obecna technologia pozwalała na stały kontakt z najbliższymi. Pamiętam nawet, że gdy wygrałem pierwszy w tym roku turniej Kryterium Asów w Bydgoszczy, dostałem zaraz po nim zdjęcie, jak Antek spał z rączką do góry niczym w geście triumfu. Musielibyście wtedy zobaczyć moją reakcję, bo tego nie da się opisać słowami. To są takie piękne chwile i momenty, które tylko ja pamiętam i rodzina. "Żółwik" przed Grand Prix od syna też był motorem napędowym do dobrej jazdy. Kiedy pierwszy raz złapałem go w ręce, to poczułem się, jakby co najmniej zdobył trzy tytuły mistrza świata na raz.

Czy zmiany w życiu prywatnym zmieniły pana w jakiś sposób jako sportowca?

Myślę, że nie, bo zawsze starałem się mocno rozgraniczać sprawy prywatne i sportowe. Żużel jest moją pracą i jednocześnie pasją, którą kocham od dziecka. Nie samym sportem jednak się żyje. Gdy człowiek wraca do domu, to musi się także zająć się normalnymi życiowymi obowiązkami, które też sprawiają frajdę, a może wcześniej, przed narodzinami syna, tak ich nie dostrzegałem. Zmieniłem się natomiast pewnie jako człowiek. Przed narodzinami byłem pełen obaw, czy będę potrafił zrobić pewne rzeczy przy dziecku. Teraz myślę sobie: czego ty się bałeś. To właśnie jest piękne w ojcostwie, że człowiek poznaje samego siebie, odkrywa w sobie wcześniej nieznane umiejętności. Gdy trzymasz na rękach swoje dziecko, pewne czynności wykonuje się niejako z automatu. Przed narodzinami mogłoby się wydawać, że z tym sobie nie poradzisz, że tego się nie nauczysz, a tu nagle okazuje się, że świetnie się odnajdujesz w nowej roli. Ojcostwo zmienia, ale zdecydowanie na plus.

W jakim sensie?

Inaczej człowiek patrzy na świat, postrzega życie. Antek wprowadził we mnie więcej spokoju. Wcześniej brałem sobie zbyt dużo na głowę. Chciałem robić wszystko na raz. Wiecznie mówiłem, że nie mam czasu. A teraz już tak nie robię. Jestem zdecydowanie lepiej zorganizowany. Dziecko pokazuje, że jak wszystko sobie dobrze poukładasz w ciągu dnia, to i znajdziesz czas dla niego. Nie tylko, że musisz, ale przede wszystkim, bo chcesz. Pojawia się tęsknota i chęć przebywania z synem, pobawienia się z nim, czerpania z tej radości, którą daje posiadania potomka. Teraz łapię się na tym, że robię wszystko to, co kiedyś, a znajduję więcej czasu dla rodziny. Jestem jeszcze lepiej poukładany.

W 2019 roku podczas wakacji w Dubaju oświadczył się pan swojej narzeczonej. Czy macie już plany, żeby sformalizować związek?

Za dużo wam nie powiem, bo nie mogę, ale zdradzę, że wszystko w zasadzie jest już dograne i postanowione. W odpowiednim momencie o wszystkim poinformujemy, ale teraz naprawdę nie ciągnijcie mnie za język. Jeszcze chwila cierpliwości i wszystko będzie jasne.

Zobacz także:
Senator, który zbudował magiczny klub
Ward: Zmarzlik jest wyjątkowy

Źródło artykułu: