Konrad Mazur, WP Sportowefakty: Nazwisko Karlsson jest znane prawie każdemu kibicowi żużla. Niech pan przypomni, jak to się stało, że wybrał pan czarny sport.
Mikael Max (dawniej Karlsson) były szwedzki żużlowiec, uczestnik cyklu Grand Prix: To kwestia rodzinna. Przede mną jeździł cztery lata starszy brat Peter, a jeszcze wcześniej tata Gunnar. Pochodzimy Gullspang koło Mariestad. Tata jeździł tak naprawdę dla zabawy. To była końcówka lat sześćdziesiątych albo początek siedemdziesiątych. Miał 27 lat gdy zaczynał.
Dlaczego żużel? Wydawało mi się to interesujące. Jeszcze w przeszłości tata pracował przy budowie dróg. W firmie miał grono kolegów, którzy powiedzieli "chcemy jeździć na żużlu''. Zbudowali tor i zaczęło się. Jeszcze zanim wsiedliśmy z Peterem na żużlowe motocykle, to bawiliśmy się w speedrower. Ja byłem Michaelem Lee, a on Peterem Collinsem. Żużel był dla mnie czymś naturalnym. Całe życie kręciło się i nadal jest wokół tego sportu.
ZOBACZ WIDEO Żużel. "Bezstresowe wychowanie" Stanisława Chomskiego. Sprawdziło się u Zmarzlika, zadziała na Palucha?
Jak wyglądały pana początki na żużlu?
Pierwszym klubem była Ornarna Mariestad, ale ścigałem się także w Vetlandzie. W klasie 80ccm ścigałem się w 1985 roku. W wieku 15 lat zaczynałem jeździć na "dorosłych" motocyklach. Swój pierwszy mecz odjechałem w Sztokholmie, gdzie byłem jednym najlepiej punktujących w zespole.
Wspomniał pan byłych mistrzów świata, Petera Collinsa i Michaela Lee. Kto był dla pana wzorem? Ulubionym żużlowcem z początków kariery?
Pamiętam początek lat osiemdziesiątych, gdy tata zbierał gazety żużlowe. Bruce Penhall był wtedy na topie i oglądałem jego zdjęcia. Później był czas Lance'a Kinga, a potem duńska dominacja. Podobała mi się jazda Erika Gundersena i Hansa Nielsena. Kilka lat później spotykaliśmy się na torach i musiałem go pokonać (śmiech).
Trzy lata od debiutu zawiesił pan na szyi swój pierwszy złoty medal. Został pan najlepszym juniorem w Szwecji. Pokonał pan wówczas kilku wyróżniających się żużlowców, takich jak Niklas Klingberg czy Stefan Andersson. Co pan pamięta z tamtych zawodów?
Dość gładko przeszedłem przez początki na pięćsetkach. I znalazłem się w czubie najbardziej wyróżniających się. Kilka razy startowałem w finałach. Chciałem szybko wygrać te zawody. I prawie mi się to udało. W finale w Vastervik miałem komplet punktów, ale miałem też upadek. Ostatecznie skończyłem trzeci. Rok później dopiąłem swego. W Linkoping wszystko działało od początku do końca.
Na pewno był taki moment, że zaczęto was porównywać z Peterem, który z braci jest lepszy i ma szanse na międzynarodową karierę.
Ludzie nie rozmawiali zbyt dużo ze mną czy moim bratem na ten temat. Myślę, że było dużo dyskusji na nasz temat, który się lepiej prezentuje, ale nie obchodziło mnie to. Zawsze myślałem o mistrzostwach. Na pewno są rzeczy, z których nigdy nie byłem zadowolony, ale są też takie, z których jestem dumny.
Posiadanie kogoś bliskiego, kto uprawia tę samą dyscyplinę, jest pomocne? Korzystał pan w trakcie kariery z tego, że Peter także jeździ na żużlu?
Na początku byliśmy bardzo złączeni ze sobą. Zarówno w Szwecji, w Mariestad, a potem w Anglii. To działało, bo byliśmy konkurencyjni. On był dobry i dzieliliśmy się wiedzą. Przyszedł czas, że nasze drogi się rozeszły. Natomiast na torze nie mieliśmy dla siebie taryfy ulgowej, zawsze jechaliśmy jak przeciwko każdemu przeciwnikowi.
W 1993 roku pokazał się pan na arenie międzynarodowej. Pojechał pan fantastycznie w finale Indywidualnych Mistrzostw Świata Juniorów w Pardubicach, ale złoty medal przegrał pan w dodatkowym biegu z Joe Screenem.
Zawsze wspominam te zawody bardzo miło. Niestety straciłem jeden punkt, w głupi sposób. Starliśmy się w barażu. Szczerze? On był bardziej zdeterminowany by wygrać. Miałem super zawody, ale w dodatkowym biegu on zasługiwał na złoty medal. Nie mogłem nic więcej zrobić. Należą mu się gratulacje.
Co się odwlecze to nie uciecze. Następny rok był dla pana bardzo ważny. Złoty medal i pokonanie takich zawodników jak Rune Holta czy Jason Crump. To było największe osiągnięcie w początkach kariery. Jak pan odbiera ten sukces?
Indywidualnie to wielka sprawa. Oczywiście jazda w IMŚJ, to nie to samo co u seniorów, ale jestem z tego dumny. Ten sezon i droga do tego finału nie szła po mojej myśli. Jednak na treningu czułem się bardzo dobrze. Zwietrzyłem swoją szansę. Wcześniejsza porażka w barażu siedziała mi w głowie. Wiedziałem, że tylko brak błędów da mi złoty medal.
Liga angielska. Jakiś czas temu najważniejsza w całym sporcie żużlowym. Podpisał pan kontrakt w Wolverhampton Wolves. Jak wyglądały te początki, negocjacje i oferty z brytyjskich klubów?
Było wiele klubów, które chciały ze mną rozmawiać czy podpisać umowę. Jednak nie czułem się jeszcze gotowy do jazdy na wyspach. Tak jak powiedziałeś. Wtedy żużel był tam na właściwym miejscu. Wolverhampton to wielki klub, z wspaniałymi działaczami i gwiazdami. Peter Adams czy Chris Van Straaten. Jazda z Samem Ermolenką była czymś niezwykłym. Dołączyłem do zespołu w połowie sezonu. Trafiłem akurat na derby. Coś podobnego jak u was Bydgoszcz i Toruń. Wolverhampton przeciwko Cradley Heath na wyjeździe, a tam Billy Hamill czy Greg Hancock.
Zaliczyłem rewelacyjny początek. Do czwartego startu miałem komplet punktów, a potem przydarzył mi się wypadek. Nie odniosłem żadnej kontuzji, ale wyglądało to bardzo poważnie. Miałem naprawdę wiele szczęścia. Muszę przyznać, że to zostało ze mną na dłużej. Mogłem wtedy zginąć albo ponieść poważne konsekwencje. Czułem się przyblokowany. Właśnie w tym roku miałem wiele wypadków, ale po tym ostatnim coś się ze mną stało.
Bagaż doświadczeń i wiele punktów zgromadzonych dla Wilków robią wrażenie. Z pewnością czuł się pan tam bardzo komfortowo i ścigał się pan tam najdłużej, jak się dało. Mam rację?
Tak. Wtedy był trochę inny system. Kiedy podpisujesz kontrakt w Anglii, to promotorzy chcą cię mieć na zawsze albo na bardzo długi czas. Promotorzy decydowali czy dalej jesteś im potrzebny. Po części traktują cię jak inwestycję. Jestem dumny, że tam startowałem. Nie miałem żadnego powodu, żeby odejść stamtąd. To klub z wielką historią i ścigało się tam wielu świetnych żużlowców jak Ole Olsen, Bobby Schwartz, Ronnie Correy, Sam Ermolenko, mój brat i ja, a później już Tai Woffinden czy Freddie Lindgren.
Chcę zapytać o Petera Adamsa. Menedżer Wolverhampton, który wypracował sobie markę dzięki współpracy z wieloma zawodnikami, chociażby z Brucem Penhallem czy Erikiem Gundersenem. Potem po jego rady sięgał Tai Woffinden. Jakby pan go opisał? Co ma takiego wyjątkowego?
Zarówno dla mnie jak i mojego brata współpraca z nim była bardzo ważna. Relacje z Adamsem wpłynęły na nasze dalsze kariery. Tak jak wspomniałeś, miał do czynienia z wieloma znakomitymi zawodnikami. Nigdy nie próbował nas uczyć jak jeździć na żużlu. Bardzo dobrze zna się na wszelkich liczbach czy statystykach. Świetnie sprawdzał się jako menedżer drużyny. Jego rolą jest pomoc w sferze mentalnej. Nie ważne było, przegrywasz czy wygrywasz. Nigdy nie okazywał emocji i zawsze miał ten sam wyraz twarzy. Potrafił cię odpowiednio nastawić i podnieść na duchu w trudnej chwili.
Z pewnością przez tych wiele lat startów marzył pan by zostać Indywidualnym Mistrzem Szwecji. Pana brat Peter tego dokonał, ale pan nie. Jeśli spojrzeć albo wymienić znanych szwedzkich żużlowców, to tego złotego medalu panu brakuje. Którego z tych finałów najbardziej pan żałuje?
Szczególnie tych zawodów z 2000 roku. To było jedno z największych niepowodzeń mojej kariery. Bez wątpienia to miał być mój dzień, wtedy tytuł powinien trafić w moje ręce. Byłem wielokrotnie blisko złota, ale wtedy najbliżej. Miałem naprawdę dobry występ. Porównałbym to do finału IMŚJ wspomnianego wcześniej. Wygrałem trzy pierwsze biegi z dużą łatwością. W kolejnym miałem świetny start i prowadziłem przez trzy okrążenia, wtedy pękł mi łańcuch. Skończyłem zawody z dwunastoma punktami.
Potem był baraż, ale czy dojadę drugi czy trzeci nie miało dla mnie znaczenia. Byłem strasznie zawiedziony, bo szczerze chciałem to wygrać. Na pocieszenie pozostał mi fakt, że kończyłem mistrzostwa osiem lat z rzędu na podium. Niewielu to się udało. Bycie medalistą to dobra sprawa, ale tylko w cieniu złota. Pragnąłem by pokonać Tony'ego Rickardssona w mistrzostwach, on był niesamowity.
W roku 1995 pojawił się pan na polskich torach. Krótko, bo na dwa spotkania w barwach Polonii Piła.
Dużo nie pamiętam. To jednak nie zadziałało dobrze. Dlaczego? Nie wiem. Wydaje mi się, że nie byłem gotowy ze sprzętem na polskie tory, które znacznie się różniły od angielskich, przede wszystkim wielkością.
Pierwszy pełny sezon w naszym kraju pojechał pan dopiero pięć lat później. Dlaczego nie ścigał się pan w Polsce przez tyle czasu?
Ścigałem się wtedy w Anglii i miałem wiele startów. 50 albo więcej zawodów w trakcie sezonu. Byłem bardzo zajęty, a telefony też się nie urywały. Nie miałem zresztą szerokich kontaktów z polskimi działaczami.
Nie uważa pan, że to był błąd, że zabrakło startów w Polsce?
Może. Prawda jest taka, że miałem napięty terminarz startów. To w Anglii, to w Szwecji, do tego zawody rangi mistrzowskiej. Potem sytuacja się zmieniła, bo w Polsce podnosił się poziom, aż doszliśmy do takiego momentu, kiedy mówiło się: musisz jeździć w polskiej lidze. Potem to był naturalny krok w dalszej karierze.
Lata 2000-2002 spędził pan w Rybniku. To były znakomite występy i wysokie średnie. Był sezon, gdzie osiągnął pan niewiarygodną średnią bieg 2,8. Jak pan wspomina ten czas?
Peter jeździł w Rybniku i powiedział: "to miejsce będzie właściwe dla ciebie". Pewnie polecił mnie działaczom i doszliśmy do porozumienia. Nie ukrywam, że byłem tam bardzo szczęśliwy. W porównaniu do tego, co było pięć lat wcześniej, to miałem świetny sprzęt, na którym osiągałem duże prędkości. Większość spotkań miałem chyba z maksymalną liczbą punktów. Wszystko mi się wtedy podobało. Ci ludzie szalejący na trybunach. Byłem bardzo szczęśliwy w tamtym czasie. To była bardzo dobra decyzja.
Jakie są pana najlepsze wspomnienia z żużlowych torów? Jakiś mecz czy spotkanie, jeśli takie jest, to dlaczego właśnie to?
Wiele osób mnie o to nie pytało (śmiech). Na pewno zostało wiele istotnych wyścigów w mojej pamięci. Jednym z nich będzie wyścig, który był bardzo ważny. To był półfinał w lidze angielskiej. Jechaliśmy przeciwko Ipswich. Spotkanie było bardzo wyrównane. Każdy punkt w tym meczu miał ogromne znaczenie. W tym biegu znalazł się Scott Nicholls. Niestety znalazłem się z tyłu stawki. Mój motocykl się zepsuł, ale chwilę później problemy ze sprzętem miał Nicholls. I nagle zjechał poza tor. Nie widział, że ja też zdefektowałem. To było na trzecim okrążeniu. Mogłem dzięki temu dobiec z maszyną do mety i zdobyłem punkt, który zmienił bieg pojedynku i dostaliśmy się do finału.
Pamiętam też mecz przeciwko Eastbourne. Jechałem w wyścigu, który musiałem wygrać. To nam dawało mistrzostwo ligi. Wtedy był mój brat, Mark Loram i ktoś jeszcze. Uciekłem z czwartego pola i zrobiłem to, co musiałem. To było świetne.
Lata dziewięćdziesiąte i pierwsza dekada XXI wieku, to był fantastyczny czas dla szwedzkiego żużla.
Rzeczywiście, tak jak powiedziałeś. Wcześniej byliśmy potęgą, mieliśmy wielu wspaniałych zawodników. W latach osiemdziesiątych pojawili się Per Jonsson i Jimmy Nilsen. Był też Jan Andersson, ale on w mistrzostwach świata był w sumie sam. Pojawiło się wielu świetnych zawodników. Gdy patrzy się na to, co jest dzisiaj, to smutne, że to się wszystko osłabiło.
Gdy patrzy pan na to, co dzieje się w dzisiejszym żużlu szwedzkim, to tęskni pan za tymi czasami? To była złota era żużla w Szwecji. Dziś jest tylko Fredrik Lindgren.
Wiele rzeczy zmieniło się na przestrzeni tych lat. W żużlu jest bardzo trudny start. Młodzi ludzie mają olbrzymi wybór, mogą związać swoją przyszłość z czym chcą. Największą przyczyną stał się rozwój komputerów, telefonów itp. Inną kwestią jest to, że żużel wymaga naprawdę ciężkiej pracy i cierpliwości. To nie jest tylko jazda dla samej zabawy. 80-90 proc. twoich zdobyczy punktowych w spotkaniach to plany i praca jaką wcześniej wykonasz. Doskonały motocykl, mechanicy, doradcy. Odnoszę wrażenie, że młodzi chcą mieć wszystko gotowe na już, na wyciągnięcie ręki. Żużel jest trudną szkołą.
Rozmawiałem jakiś czas temu z Arntem Forlandem, norweskim żużlowcem. Był w zespole z Tonym Rickardssonem w Valsarnie. Zapamiętał go jako silną osobowość. Ciekaw jestem jakie były pana relacje z Tonym. Co sześciokrotny mistrz świata miał w sobie wyjątkowego? Jakby go pan opisał?
On był naprawdę unikatowy. Jako żużlowiec miał zdolność wyciągania wszystkiego, co najlepsze w momentach, kiedy presja i oczekiwania rosną do maksimum. Nie każdy sobie z tym radził. Jego w ogóle to nie ruszało. Był w pełni skupiony. Taka osoba rodzi się raz na milion. Był indywidualistą, ale pomógł każdemu Szwedowi w ten sposób, że podniósł żużel, który zyskał na popularności. Musimy być mu za to wdzięczni. Nie pomagał mi personalnie (śmiech). Toczyliśmy świetną walkę w mistrzostwach Szwecji czy świata. Poza torem był bezproblemową i przezabawną osobą, z którą mogłeś zwyczajnie pogadać.
Porozmawiajmy o pana występach w mistrzostwach świata. W 2001 roku skończył pan sezon w czołowej ósemce. Jakie wspomnienia się panu nasuwają?
Uważam, że przed tym sezonem miałem trudny czas. Początek nie ułożył się najlepiej, źle zaczynałem zawody i szybko z nich odpadałem. Znalazłem się na dnie i wiedziałem, że muszę nad tym popracować. W Danii było całkiem przyzwoicie. Potem znalazłem przyczynę w swoich silnikach i było widać efekty. W Polsce i Szwecji skończyłem z miejscem na podium. To była wielka radość w sercu i satysfakcja, z tego co robisz.
Następny sezon był najlepszy w karierze, oczywiście pod względem SGP. Trzykrotnie znalazł się pan na podium. W wyjątkowych miejscach, to trzeba przyznać. Najpierw w Hamar, w hali. Co pan pamięta z tamtych zawodów?
Tor był bardzo problematyczny. Na szczęście miałem dobre ustawienia i nie narzekałem na sprzęt. Dobrze się to dla mnie skończyło.
Następne było Cardiff. Wielu żużlowców myśli o jeździe i wygrywaniu przed wielką publicznością. Trzecie miejsce było w porządku, prawda?
To był fantastyczny wieczór dla mnie. Naprawdę sprawiło mi to wiele radości. To nie był zawód, ale pamiętam, że mogłem wygrać ten finał i wierzyłem w to. Tak się złożyło, że finał był bez wielkich gwiazd, tj. Rickardssona, Golloba czy Crumpa. Patrząc na obsadę mogłem mieć pewne oczekiwania. Oczywiście, gdy jeździsz na żużlu to nigdy nie jest łatwo, ale pojawiła się u mnie pewna nadzieja, że zgarnę wygraną. Popełniłem błąd i przyjechałem na trzecim miejscu za Sullivanem i Whiltshirem.
Było jeszcze podium na Stadionie Śląskim. Ostatecznie zajął pan piąte miejsce. Jak pan odbiera ten wynik po blisko dwudziestu latach. Najlepszy rok w Grand Prix. Oczekiwał pan więcej?
Szczerze? Jestem dość zadowolony z tego, co wtedy zrobiłem. Jedynie co, to mogłem poprawić swoją jazdę w Sydney. Przeszkodził mi w tym upadek z Lukasem Drymlem. Myślę, że gdyby nie to, to mógłbym to wygrać, bo wtedy czułem się naprawdę szybki. Gorsze było to, co zrobiłem przed następnym sezonem. W mojej głowie wciąż krążyła myśl, że będę mistrzem świata. Zmieniłem wszystko, silniki, sprzęt. Wracając do tego, po tylu latach, wiedziałem, że to będzie dobry ruch. Prawda jest taka, że popełniłem największy błąd. Wszystko działało dobrze, a ja to zmieniłem. Nie wiemy jaka będzie przyszłość, a potem pewnych rzeczy żałujemy.
Wrócił pan na dobre tory w 2005 roku. Kontrakt w Rzeszowie, fantastyczne występy na zapleczu Ekstraligi i średnia 2,8 na bieg. Niestety skończył pan sezon przed czasem z powodu kontuzji.
Nie było mnie wtedy w Grand Prix i w pełni oddałem się jeździe w ligach. Uważam, że to był najlepszy sezon w całej mojej karierze. Miałem nieprawdopodobnie szybkie silniki, a na torze czułem się super. Przygotowywał mi je człowiek, zupełnie nieznany w żużlu i pracował tylko dla mnie. Współpracowałem z nim też w 1996 roku. Zajmował się motocyklami do jazdy szosowej. Kontuzja? Nigdy później nie czułem się tak dobrze jak przed tym, co się stało. Miałem duże problemy z moimi biodrami. Zmagałem się z tym do końca kariery. Potem zaczęły się kłopoty z lewą nogą. Nigdy nie wróciłem do żużla tak silny, jak byłem w 2005 roku.
Potem podpisał pan kontrakt z klubem z Ostrowa Wielkopolskiego. Znów jeździliście wspólnie z bratem.
Popełniłem wielki błąd, że po upadku wróciłem do jazdy tak szybko. Wypadek był w lipcu i nie pojawiłem się na torze do końca sezonu, ale podpisałem kontrakt w Polsce i chcieli, żebym jeździł. W nodze miałem stalowe elementy i pozbyłem się tego dopiero w kwietniu w 2006 roku. 7-8 dni później znów byłem na motocyklu. Do jazdy w lidze przystąpiłem nieprzygotowany. Ta noga nie była gotowa, ale pojechałem. Efekty było widać, bo w pierwszym meczu zrobiłem raptem dwa punkty. Miałem kilka dobrych meczów, ale to nie był szczyt moich możliwości. W jednym meczu pobiłem rekord toru. Jazda przypominała bardziej wzloty i upadki.
Karierę skończył pan w 2016 roku. Jakby ją pan podsumował?
Czuję satysfakcję z tego, co osiągnąłem. Z jednej rzeczy jestem naprawdę dumny. Pewnego razu Darek Śledź powiedział mi, że nikt tak nie jeździ na torze w Rzeszowie, co ja. To były jedne z najpiękniejszych słów o mnie jakie słyszałem.
Jeśli miałby pan szansę zmienić cokolwiek w swoim żużlowym życiu, co by to było?
Na pewno nie powinienem wracać do żużla przed 2007 roku. Ten czas trzeba było wykorzystać na powrót do zdrowia. To było bardzo nieodpowiedzialne co zrobiłem.
Po skończonej karierze, czym pan się zajął? Jak wygląda pana obecne życie?
Tak od 2012 roku przygotowywałem silniki, głównie dla zawodników z Alsvenskan. Po skończonej karierze żużlowca, nie miałem już motywacji do tego. Trzeba było być bardzo cierpliwym i skrupulatnym, poświęcałem na to dużo czasu. Pracuję w klubie z Malilli, tam pomagam w przygotowaniu nawierzchni do zawodów. Nowe zajęcie sprawia mi pewną frajdę. Nadal jestem w żużlu, na szczęście wiem jak ważne jest, by nawierzchnia była dobra. Ponadto udzielam się trochę podczas polowań.
A jaka jest pana opinia na temat obecnego żużla w Szwecji? Jaka przyszłość rysuje się przed czarnym sportem w Szwecji?
Nie wygląda to dobrze. Niestety nie potrafię znaleźć odpowiedzi, co powinno być zrobione, by żużel wrócił na swoje miejsce. Sytuacja jest poważna i trzeba działać. Na pewno potrzebujemy więcej żużlowców. Koszty są ogromnym problemem. Dla zwykłych ludzi to może być po prostu za dużo. Jednak problemów jest więcej, o których już wspominałem.
Pana brat Peter był przez pewien czas w teamie Taia Woffindena. Czy pan nie myślał by zostać doradcą jakiegoś żużlowca, może miał pan takie oferty?
Nie miałem. Nikt mnie nie pytał. To co się wydarzyło w żużlu jest już za mną. Nie rozmawiam zbyt często na temat żużla. Prawdopodobnie jesteś pierwszym dziennikarzem, który rozmawia ze mną od momentu zakończenia kariery. Może popadłem w zapomnienie (śmiech). Zawsze służę pomocą, ale doradzanie jest odpowiedzialną kwestią. Każdy zawodnik musi znaleźć swój styl i jak poprowadzi swoją karierę.
Zobacz także:
Musiał odsunąć się od sportu, bo nie chciał wstąpić do partii
Jego życie kręciło się wokół dwóch kółek. Wicemistrz świata, który tworzył konstrukcje dla czołowych kolarzy