Nieoszlifowany brylant. Jego tragedia wstrząsnęła Polską

Został mistrzem świata juniorów i wróżono mu wielką karierę. Na pewnym etapie życia wpadł jednak w problemy, które zakończyły się trzema próbami samobójczymi. Ostatnia z nich była skuteczna. Śmierć Roberta Dadosa pogrążyła środowisko w żałobie.

Łukasz Kuczera
Łukasz Kuczera
Robert Dados Newspix / SEBASTIAN PARFJANOWICZ / Na zdjęciu: Robert Dados
Gdyby żył, Robert Dados właśnie świętowałby 45. urodziny. Być może pomagałby właśnie Motorowi Lublin, bo klub z jego rodzinnego miasta przeżywa renesans i w ubiegłym sezonie wywalczył długo wyczekiwany srebrny medal w PGE Ekstralidze. Tyle że Dados odszedł z tego świata przedwcześnie. Czas szybko płynie. Byłego mistrza świata juniorów nie ma już z nami od niemal 18 lat.

Trzeba pamiętać, iż na początku XXI wieku świadomość problemów mentalnych wśród sportowców była znacznie mniejsza niż obecnie. Wielu zawodników nie chciało współpracować z psychologami, aby nie zostać posądzonym o jakiekolwiek problemy. Zakładali maski i udawali na zewnątrz, że jest dobrze. Tymczasem nie było. Przynajmniej w przypadku Dadosa.

Dramat w trzech aktach

Robert Dados targnął się na swoje życie 23 marca 2004 roku. Powiesił się w stodole na rodzinnej posiadłości w Piotrowicach Wielkich. Lekarze przez tydzień walczyli o jego życie, ale przegrali nierówną walkę. Żużlowiec nie pozostawił po sobie listu pożegnalnego, więc tak naprawdę nie wiemy, co skłoniło go do tak desperackiego czynu.

O problemach Dadosa wiedzieli najbliżsi - dwukrotnie próbował on sobie odebrać życie w roku 2003, najpierw poprzez podcięcie żył, a następnie poprzez powieszenie. Wtedy pomoc przychodziła jednak na czas.

"Robert nie chciał sobie pomóc" - napisał w autobiografii "Pół wieku na czarno" trener Marek Cieślak, który miał okazję współpracować z Dadosem we wrocławskim klubie. Żużlowiec trafił na Dolny Śląsk z łatką wielkiego talentu. Miał podbić żużlowe areny na całym świecie. Problemy z kontuzjami i sprzętem sprawiały, że coraz częściej popadał w marazm.

We Wrocławiu zdawali sobie sprawę z problemów Dadosa, dlatego też wierzono, że pomoże mu powrót w rodzinne strony. Wypożyczenie do TŻ Lublin miało mu pomóc. W niższej lidze, z dala od presji, miał się odbudować. On postanowił jednak inaczej.

Wypadek doprowadził do depresji?

Smierć Roberta Dadosa zszokowała środowisko, bo był to pierwszy przypadek samobójstwa w otoczeniu żużlowców. Niestety, później na podobne czyny decydowali się Rafał Kurmański, Łukasz Romanek i Tomasz Jędrzejak. W przypadku każdego z nich znajomi dochodzili później do wniosku, że zmagali się oni z depresją.

W przypadku Dadosa taką diagnozę postawili też lekarze, którzy ratowali go w 2003 i 2004 roku. Kłopoty mentalne żużlowca być może były następstwem wypadku drogowego, który wydarzył się na początku maja 2000 roku. Ówczesny zawodnik GKM-u Grudziądz jechał motocyklem i zderzył się z Polonezem.

- Z przodu stał motocyklista na światłach, nie wiedziałem, że to Robert. Ja jechałem samochodem i byłem chyba siódmy z tyłu. Auta ruszyły, więc nie widziałem samego uderzenia. Zauważyłem tylko jak nasz doktor wyskoczył z samochodu i leżący motocykl. Dojechałem do klubu i dowiedziałem się, że to był wypadek Roberta. Ciarki przeszły - wspominał w rozmowie z WP SportoweFakty Piotr Markuszewski, kolega Dadosa z drużyny.

Dados doznał obrażeń kręgosłupa, złamał dwa żebra, obojczyk, nadgarstek, miał też pękniętą wątrobę i odmę płuc. Lekarze musieli mu usunąć fragment płuca. Na tor wrócił po trzech miesiącach. Fizycznie był cały, psychicznie - rozbity na kawałki.

Kilka miesięcy po tym zdarzeniu, żużlowiec postanowił odejść z Grudziądza. Wpływ na jego decyzję najpewniej miał też fakt, że w kontrakcie z GKM-em posiadał zakaz jazdy motocyklem, a wypadek pogorszył jego relacje z działaczami. Następnie Dados postawił na Wrocław. Miał tam zrobić kolejny krok naprzód w karierze, a przy okazji zarobić większe pieniądze.

- To taki nieoszlifowany brylant. Z dużymi możliwościami, ale bardzo trudny do prowadzenia. Indywidualista lubiący chodzić własnymi drogami. Na torze twardy, ambitny, nieustępliwy, gotowy na wszystko byle osiągnąć sukces. Jako człowiek był pogodny, wesoły i koleżeński. Otwarty na otoczenie i świat. Z drugiej strony trochę roztrzepany, na luzie podchodzący do wielu spraw, lekkoduch, któremu nie zaszkodzi delikatny nadzór - przyznał Andrzej Rusko, prezes wrocławskiego klubu, w książce "Dadi - Przerwany Wyścig".

Coraz częstsze ataki depresyjne

Atakujące Dadosa stany depresyjne lekarze wiązali właśnie z wypadkiem na motocyklu. We Wrocławiu coraz częściej zdawali sobie sprawę z jego problemów. W roku 2003 po turnieju Grand Prix zaginął w Szwecji i nie dawał oznak życia. Okazało się też, że ukradł paliwo ze stacji paliw. Klub nałożył wtedy na niego karę w wysokości 25 tys. zł.

- W tej sprawie przegraliśmy wszyscy, i my, i Dados. Teraz można tylko żałować, że zasugerowaliśmy się tym, co mówili wiosną lekarze. Dziś już wiemy, że nadopiekuńczość w stosunku do Dadosa nie dała żadnego rezultatu. Może te kary zmienią jego podejście - tłumaczył wtedy trener Cieślak.

Gdy postanowiono go wypożyczyć do Lublina, Dados zdążył odbyć szereg treningów w nowej drużynie. Pojawił się nawet na obozie we włoskim Lonigo, gdzie miał okazję pojeździć na tamtejszym torze. Wszyscy wokół widzieli, że to nie jest już ten sam człowiek, jakiego znali wcześniej. Z uśmiechniętego i wesołego kompana zamienił się w zamkniętą postać.

- Po dwóch próbach samobójczych sam przed sobą chciał chyba udawać twardziela! Zrobił się zamknięty w sobie - wspominał w książce autorstwa Macieja Maja "Dadi - Przerwany wyścig" Mariusz Marciniak, przyjaciel i menedżer Roberta Dadosa.

Żużlowiec na obozie w Lonigo snuł plany dotyczące przyszłości, miał konkretny pomysł na ustawienia motocykli i najbliższe występy. - Nie dał po sobie poznać, że coś go gnębi. Toteż ciężko jest mi zrozumieć, co naprawdę popchnęło młodego chłopaka do tak desperackiego kroku - dodał Marciniak.

Złoty chłopiec

Robert Dados obchodziłby właśnie 45. urodziny. Nie dowiemy się już, jak potoczyłaby się jego kariera, gdyby nie feralny wypadek drogowy z 2000 roku i jego następstwa. Jedno jest pewne. Pochodzący spod Lublina żużlowiec miał talent do jazdy w lewo. Licencję zdobył jako 16-latek, dość szybko opuścił rodzinne miasto na rzecz Lublina.

- Żużel był dla syna wielkim światem, do którego chciał się wyrwać z małych Piotrowic. Nie sprzeciwiałem się, sam kiedyś próbowałem jeździć - wspominał Stanisław Dados na łamach książki "Dadi - Przerwany Wyścig".

Największy sukces odniósł w roku 1998, gdy na torze w Pile został mistrzem świata juniorów. To dało mu przepustkę do elitarnego cyklu Speedway Grand Prix, bo tak stanowił wówczas regulamin. Dla tak młodego zawodnika jazda w seniorskich mistrzostwach świata była wyzwaniem, które go pokonało. Dados wierzył jednak, że pewnego dnia wróci do Grand Prix. Tego marzenia nie udało mu się zrealizować.

***

Gdzie szukać pomocy?

Jeśli znajdujesz się w trudnej sytuacji i chcesz porozmawiać z psychologiem, dzwoń pod bezpłatny numer 116 123 lub 22 484 88 01. Listę miejsc, w których możesz szukać pomocy, znajdziesz też TUTAJ .

Czytaj także:
Polonia ma nowego trenera! Ostatnio był komisarzem toru
W szpitalu chcieli mu odciąć nogę

KUP BILET NA 2024 ORLEN FIM Speedway Grand Prix of Poland - Warsaw -->>

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×