Dostał drugie życie. Cudem ocalał z koszmarnego wypadku

Archiwum prywatne / Na zdjęciu: Tomasz Kroll z synem. Pierwsze wyjście na dwór po wypadku
Archiwum prywatne / Na zdjęciu: Tomasz Kroll z synem. Pierwsze wyjście na dwór po wypadku

- Byłem tak pokiereszowany, że nie mogłem się ruszyć. Miałem złamane obie nogi, obie ręce, kręgosłup. Generalnie była miazga. Totalna masakra - wspomina Tomasz Kroll, były dyrektor zarządzający GLS Poland, który trzy lata temu przeżył koszmar.

W tym artykule dowiesz się o:

W kwietniu miną trzy lata od dnia, który odmienił życie prężnego dyrektora zarządzającego GLS Polska, mecenasa żużlowej reprezentacji Polski, Tomasza Krolla. - To był drugi dzień Świąt Wielkanocnych. Jechałem motorem razem z moją dziewczyną. Pusta droga pomiędzy Środą Wielkopolską a Wrześnią. Piękna pogoda. Świeciło słońce. Nagle uderzył w nas samochód, który wyjechał z drogi podporządkowanej. Nie było szansy, by się uratować - wspomina.

Totalna masakra

Z samego wypadku Tomasz Kroll niewiele pamięta. - Wszystko działo się tak szybko i nagle. Ocknąłem się, kiedy wokół pojawili się już różni ludzie. Byłem tak pokiereszowany, że nie mogłem się ruszyć. Miałem złamane obie nogi, obie ręce, kręgosłup. Generalnie była miazga. Totalna masakra - zawiesza głos nasz rozmówca.

Na cud zakrawa, że Tomasz Kroll przeżył ten wypadek. - Dostałem drugie życie. Po zdarzeniu było fatalnie. Moja dziewczyna była w dużo lepszym stanie. Tak się wtedy wydawało. Została przetransportowana helikopterem do szpitala w Poznaniu. Mnie z kolei karetka zabrała do Wrześni. Dość długo na nią czekałem. Najpierw na miejscu wypadku była straż, później policja, a na końcu przyjechała karetka - wspomina traumatyczne przeżycia.

Jakby mało było obrażeń po wypadku, w momencie wkładania poszkodowanego do karetki, doznał on udaru. - Miałem pomiażdżone kości. Było fatalnie. Czułem, że dzieje się coś złego ze mną. Powiedziałem ratownikowi, że chyba mam udar. Kiedy dowieźli mnie do szpitala we Wrześni, nie mogłem już mówić. Lekarzy na dyżurze z racji świąt wielu nie było. Wypadek wydarzył się około godziny 18, a ja do 2 w nocy czekałem na lekarza. Leżałem bez ruchu - opisuje swoją sytuację po wypadku.

Kości się zrosły - udar zostawił ślad w organizmie

Kolejnego dnia przeszedł zabiegi. Został wprowadzony w stan śpiączki farmakologicznej. - Lekarze obawiali się czy przeżyję. Pierwsze operacje miałem ogólne, żeby opatrzyć złamane nogi i lewą rękę. Prawą rękę miałem tak pokiereszowaną, że lekarza bali się ją ruszać  - wspomina.

Trzy tygodnie po wypadku jeden z profesorów z Poznania podjął się operacji prawej ręki, która była w bardzo złym stanie. - W szpitalu we Wrześni przebywałem do końca maja. Następnie trafiłem do szpitala w Piaskach, gdzie przechodziłem rehabilitację. Wcześniej leżałem bez ruchu. Nie mogłem ruszyć ani nogą, ani ręką. Obie ręce miałem w gipsie. Na dodatek po udarze nie mówiłem. W Piaskach uczyłem się wszystkiego od nowa - dodaje.

Udar niestety zostawił ślad w organizmie. - Złamane kości się zrosły. W zasadzie po roku czułem się już w miarę, zważywszy na to, co było wcześniej. Skutki udaru niestety pozostały. Prawą ręką mam jednak niesprawną. Muszę poddać się kolejnej operacji. Po czasie okazało się, że nie wszystko udało się zrobić podczas pierwszego zabiegu, tak jak zakładali lekarze. Czekam na termin. Mam nadzieję, że może w marcu pójdę na tę operację. Samo zdjęcie rentgenowskie nie pokazuje dokładnie, jak ta moja ręka wygląda. Rezonansu nie mogę wykonać, bo mam w sobie pełno blach zarówno w rękach, jak i nogach - wyjaśnia.

Tomasz Kroll po wypadku dużo czasu spędził w szpitalu. Fot. archiwum prywatne
Tomasz Kroll po wypadku dużo czasu spędził w szpitalu. Fot. archiwum prywatne

Nie wiedział, że ukochana nie żyje

Tomasz Kroll przeżył koszmarny wypadek. Jego partnerka zmarła na stole operacyjnym. - Dowiedziałem się o tym dużo później. Nie powiedziano mi o tym od razu. Nie potrafiłem mówić, więc nie pytałem. Kiedy w Piaskach dzięki rehabilitacji powoli zaczęła mi wracać mowa. Gdy potrafiłem już wymówić pierwsze słowa, zadałem pytanie, co z Marzeną? W drugiej połowie czerwca przyjechali do mnie jej rodzice wraz z jej córkami. Był także mój syn. Wówczas dowiedziałem się, że Marzena zmarła tego samego dnia, w którym wydarzył się wypadek. To był duży szok. Nie docierało to do mnie - przyznaje.

Te wszystkie dramatyczne przeżycia stały się dla Tomasza Krolla inspiracją do walki o wyjście z koszmaru, który stał się jego udziałem. - Pomyślałem, że dla Marzeny nie mogę się poddać. Powiedziałem sobie, że muszę walczyć o powrót do sprawności. Tłumaczyłem to sobie, że moja partnerka nie chciałaby tego, abym leżał i użalał się nad swoim losem. Wiedziałem, że muszę się wziąć za siebie. Wiadomość o śmierci ukochanej osoby dała mi paradoksalnie kopa, by walczyć. Jestem typem fightera. To całe zło przekuło się na dodatkową motywację - nie kryje.

W jednym momencie życie biznesmena zmieniło się diametralnie. Człowiek pełen życia, werwy i zaangażowany zawodowo, nagle wypadł zupełnie z obiegu. - To była totalna zmiana. Jestem wyłączony z pracy zawodowej. Dzień w dzień się rehabilituję. Masaże, zabiegi, ciągła praca nad tym, by stać się w miarę samodzielny - wyjaśnia.
- To, co mi najbardziej doskwiera, to prawa ręka. Jest bardzo słaba. To efekt udaru. Kości nie są tak zrośnięte, jak powinny być. Kolejna operacja pewnie trochę pomoże. Nie liczę, że będzie jakiś diametralny postęp, ale "naprawienie" tej ręki pozwoli mi przejść w dalsze etapy rehabilitacji - wierzy nasz rozmówca.

Jego celem jest odzyskanie sprawności, na ile tylko to się da. Poprzedniego życia nikt mu już nie wróci, tak samo jak ukochanej, ale wiara i siły nie opuszczają Tomasza Krolla. - Czuję się dużo lepiej niż to było jakiś czas temu. Nadal jednak muszę wiele pracować, by wyjść z tego koszmaru na tyle, by w miarę normalnie funkcjonować w codziennym życiu - podkreśla.

Tomasz Kroll z partnerką podczas DPŚ w 2017 roku. Fot. archiwum prywatne
Tomasz Kroll z partnerką podczas DPŚ w 2017 roku. Fot. archiwum prywatne

Fan motocykli i kibic żużla

Motocykle i sport żużlowy były pasją pana Tomasza od najmłodszych lat. - Od dziecka z tatą jeździłem na żużel w Gnieźnie i w Lesznie. Tata zawsze miał motory. Ta pasja wzięła się pewnie też z tego, że miałem do nich dostęp. Na motocyklu zwiedziłem całą Europę. Byłem na Bałkanach, w Grecji, we Francji, dużo jeździłem po górach. Byłem doświadczonym motocyklistą, a ironią losu jest to, że wypadek wydarzył się można powiedzieć, pod domem - dodaje.

Firma, którą zarządzał, wspierała żużlową reprezentację Polski. Środowisko nie pozostało obojętne na dramat mecenasa tego sportu. - Mam kontakt z Piotrem Szymańskim. Przewodniczący GKSŻ był u mnie z trenerem Cieślakiem. Odwiedzili mnie w szpitalu. Pozostajemy w kontakcie - mówi.

Leczenie i rehabilitacja generują duże koszty. - Na operację ręki na NFZ musiałbym czekać minimum trzy lata. Staram się ją zrobić prywatnie. Koszt takiej operacji to mniej więcej 20-30 tysięcy złotych. Rehabilitacja miesięcznie kosztuje mnie około 5 tysięcy złotych. Wszystkie oszczędności życia poszły na ten cel. Po co pieniądze, skoro nie mogę normalnie funkcjonować? - pyta retorycznie Tomasz Kroll.

Pomóc poszkodowanemu można przekazując 1% podatku na rzecz Fundacji Aktywnego Rozwoju. KRS 0000032645, Tomasz Kroll, konto 1151/21. - Z góry dziękuję za każdy przekazany grosik - podkreśla nasz rozmówca.

Zobacz także:
Przeżył szok, gdy odwiedził Golloba
Perełka Mrozka ma duże problemy

Źródło artykułu: