Od początku wojny zawodnik z przerażeniem nasłuchiwał kolejnych informacji odnośnie wojny w Ukrainie i dość szybko postanowił zaangażować się w pomoc ofiarom. Były uczestnik Grand Prix i czterokrotny mistrz świata na długim torze mieszka wraz z żoną Polką w Andorze, ale dystans wcale nie sprawia, że odczuwa ten konflikt inaczej niż większość Polaków, czy mieszkańców innych państw Europy Wschodniej.
Zresztą inni mieszkańcy Andory też mocno zaangażowali się w pomoc, a dzięki temu już w pierwszych dniach wojny wyruszyło stamtąd sześć busów pełnych darów. Wszystkie trafiły do potrzebujących Ukraińców na granicę z Polską i Rumunią.
- W organizację pomocy zaangażował się Czerwony Krzyż, ale także lokalna społeczność. W naszej okolicy dary zbierały dwie panie, z których jedna jest Ukrainką, a druga Rosjanką. Wojna je połączyła i postanowiły przeciwdziałać skutkom inwazji. Ogólnie cała społeczność jest bardzo poruszona, bo mieszkają tu obywatele wielu narodów i nikt nie pozostaje obojętny - mówi nam Sandra Kylmäkorpi, żona byłego żużlowca.
Pojechali na granicę pełnym busem
Co ciekawe, pomoc mieszkańców Andory jest wyjątkowo ważna, bo jest to jedno z niewielu państw w Europie, w którym antybiotyki są dostępne bez recepty. To właśnie z tego powodu proszono, by jak najwięcej osób kupowało leki. W Ukrainie są one obecnie niezbędne, a mieszkańcy innych krajów nie mają możliwości, by przekazać je w paczkach z darami.
ZOBACZ WIDEO Motor Lublin pomaga potrzebującym Ukraińcom
Wysyłanie darów za pośrednictwem innych osób szybko przestało im wystarczać i oboje chcieli mocniej wesprzeć Ukraińców. Wtedy właśnie do Joonasa zadzwonił jeden z kolegów ze Szwecji, który zaproponował zorganizowanie zrzutki pieniężnej, z której cały dochód miałby być przekazany na dary, które później zostałyby przekazane bezpośrednio na granicy polsko-ukraińskiej.
- Joonas nie zastanawiał się długo i postanowił ruszyć z Andory wprost do Warszawy. Hojność Szwedów była na tyle duża, że w Polsce udało im się wynająć dużego busa i niemal do pełna wypakować go najpotrzebniejszymi produktami. Na miejscu Joonas spotkał się ze swoim kolegą ze Szwecji i obaj ruszyli busem wprost do punktu recepcyjnego, do którego trafiają Ukraińcy tuż po przekroczeniu granicy – relacjonuje Sandra Kylmäkorpi.
Fin z Andory nie był jedynym obcokrajowcem
Na miejscu okazało się, że w pomoc zaangażowało się nie tylko mnóstwo Polaków, ale także przedstawicieli innych krajów. Fin mieszkający w Andorze, który pokonał aż 2,5 tysiąca kilometrów wcale nie był odosobnionym przypadkiem.
- Spędziłem tam dwa dni i nie zapomnę ich nigdy. Jestem pod wrażeniem zaangażowania zwykłych Polaków, którzy rzucili wszystko i od rana do nocy pracują jako wolontariusze. Wszystko jest zorganizowane bardzo dobrze i strasznie cieszę się, że mogłem pomóc. Nie wyobrażałem sobie, by w takich chwilach przyglądać się wszystkiemu z daleka - mówi były żużlowiec, który po dwóch trudnych dniach, w poniedziałek wrócił już samolotem do domu w Andorze.
- Nie robimy nic wyjątkowo. Joonas jest Finem, a ja Polką, więc doskonale zdajemy sobie sprawę z zagrożenia ze strony Rosji. Z drugiej strony jestem pewna, że nawet gdyby nie to, to i tak chcielibyśmy pomóc potrzebującym. Wojna to coś strasznego i trzeba robić wszystko, by jak najszybciej się skończyła - dodaje Sandra Kylmäkorpi.
Środowisko nie zachowuje się odpowiednio
Jednocześnie małżeństwo jest załamane, że środowisko żużlowe zamiast zjednoczyć się i zaangażować w pomoc Ukrainie, więcej czasu spędza na rozmyślaniach, jak rozwiązać problem nieobecności Rosjan w naszej lidze.
– Życzyłabym sobie, żeby osoby ze środowiska żużlowego wykorzystywały swój autorytet i zasięgi w mediach społecznościowych na dzielenie się informacjami o tym, jak pomóc. Z przykrością patrzymy na medialne przepychanki i publicystykę z użyciem mowy nienawiści. Nienawiść rodzi nienawiść. Chciałabym, aby więcej osób skupiło się na tym, jak pomóc i w rzeczywisty sposób dokonać zmiany, aniżeli wylewać swoje frustracje na klawiaturę - wyjaśnia na zakończenie Sandra Kylmäkorpi.
Jej mąż do dziś pozostaje najbardziej utytułowanym fińskim żużlowcem w historii. Po wielu latach jazdy w polskiej lidze, Joonas Kylmäkorpi w 2017 roku zdecydował się zakończyć karierę. Decyzję przyspieszyła fatalna kontuzja złamania kości udowej i miednicy. Uraz jest tak poważny, że do dziś nie pozwala zawodnikowi na wykonywanie niektórych aktywności. Fin skupił się więc na działalności biznesowej, a w wolnych chwilach jeździ na motocyklu trialowym. Chwilę po skończeniu kariery doradzał Fredrikowi Lindgrenowi podczas zawodów Grand Prix, a obecnie żużel ogląda już tylko sporadycznie w telewizji. - Patrząc na to, co dzieje się w polskim żużlu, niespecjalnie żałujemy, że to już skończony rozdział w naszym życiu - mówi żona zawodnika.
Zobacz także:
Sawina mówi o zastąpieniu Sajfutdinowa
Bomba transferowa ogłoszona