W tym artykule dowiesz się o:
Podopieczni Janusza Ślączki, trenera i prezesa w jednej osobie, spisywali się w tym roku w kratkę. Wygrali aż trzy z sześciu meczów wyjazdowych, ale też dość niespodziewanie ponieśli dwie porażki na swoim torze. Taka jazda, wobec bardzo wyrównanego poziomu w przypadku kilku drużyn skutkowała tym, że niemal do końca nie było wiadomo czy Orzeł spadnie do II ligi, awansuje do rundy finałowej, czy może po prostu skończy sezon na piątej pozycji, która gwarantuje utrzymanie, ale oznacza też zakończenie sezonu ligowego początkiem sierpnia. Ostatecznie padło właśnie na tę ostatnią opcję.
- Apetyty mieliśmy większe, ale po ostatnim meczu cieszyliśmy się z tego piątego miejsca. Chcieliśmy pojechać w tym roku w pierwszej czwórce, ale wydarzyło się tak a nie inaczej i równie dobrze mogliśmy być z powodzeniem na miejscu ostrowian. Czy sezon był udany? Na pewno dla kibica tak, bo trudno było cokolwiek przewidzieć. Nawet faworyci przegrywali mecze i wydaje mi się, że to zasługa wprowadzenia instytucji komisarza toru. W rezultacie nie można było preparować torów. Walka była dla wszystkich jednakowa - powiedział w rozmowie ze SportoweFakty.pl Witold Skrzydlewski.
Plastron łódzkiego klubu przywdziewało w tym sezonie w sumie czternastu żużlowców. Pierwsze skrzypce grali obcokrajowcy, bo to oni uzyskali cztery najwyższe średnie biegopunktowe (Kildemand, Larsen, Schlein, Zetterstroem). Spośród krajowych zawodników najskuteczniejszy był wypożyczony w trakcie sezonu z Unii Tarnów Jakub Jamróg. Warto również zaznaczyć, że średnio jedno spotkanie ligowe w Łodzi oglądało ok. 2 tys. osób.
Najlepszy zawodnik: Peter Kildemand
Duńczyk był w tym roku zdecydowanie najlepszym zawodnikiem Orła. W jedenastu spotkaniach osiągnął śr. bieg. 2,271, drugą w całej lidze. Jest to spory progres w porównaniu z wcześniejszym sezonem. Wówczas, również jako zawodnik Orła, średnio w jednym wyścigu zdobywał 1,667 pkt. Wliczając bonusy, 24-latek w każdym spotkaniu notował dwucyfrowe zdobycze punktowe.
Najlepiej spisał w kończącym sezon meczu z Kolejarzem Rawag Rawicz, kiedy wywalczył z bonusem komplet punktów (3,3,3,3,2*). Najgorzej z kolei w domowym starciu z Renault Zdunek Wybrzeżem Gdańsk, kiedy zapisał na swoim koncie 8 "oczek" i 2 bonusy (2,1,-,3,1*,1*).
Dobre wyniki sprawiły, iż Peter Kildemand w przyszłym roku może liczyć na angaż w ENEA Ekstralidze, na którą jak sam uważa, jest już gotowy. - Kilka ostatnich sezonów spędziłem w pierwszej lidze, gdzie dobrze sobie radziłem. Myślę, że będę gotowy do startów w Ekstralidze.
Witold Skrzydlewski zdaje sobie sprawę, że zatrzymać w klubie reprezentanta Danii nie będzie łatwo. - Wydaje mi się, że między chcieć a móc jest zasadnicza różnica. Jesteśmy zainteresowani panem Kildemandem, ale po niego prawdopodobnie sięgną drużyny ekstraligowe. Wielu zawodników, którzy startowali w Łodzi, poszło dalej. Jednym się udało, inni tyle szczęścia nie mieli i nie potrafili zabłysnąć. My nigdy nie robimy nic na siłę, bo jesteśmy biednym klubem, ale wywiązujemy się ze swoich zobowiązań. Są jednak też zespoły bogate, które mogą pozwolić sobie na więcej. My nic na siłę przebijać nie będziemy - wyjaśnia.
Największe rozczarowanie: Emil i Kamil Pulczyńscy
Sytuacja kadrowa Unibaksu Toruń sprawiła, że w składzie meczowym nie było w tym roku miejsca dla obu braci Pulczyńskich. Za każdym razem jeden z nich musiałby usiąść na ławce rezerwowych, w związku z tym sensowym rozwiązaniem stały się ich starty w klubie z niższej klasy rozgrywkowej na zasadzie gościa. Początkowo zawodnicy osiągnęli porozumienie z zespołem z Grudziądza i wydawało się, że na pewno będą bronić jego barw. Później dość nieoczekiwanie do gry włączył się Orzeł Łódź, który złożył lepszą ofertę pod względem finansowym. Była ona na tyle kuszącą, że przekonała obu juniorów do jazdy w Łodzi.
Z pewnością po zawodnikach, dla których był to ostatni sezon w kategorii juniorskiej można było spodziewać się lepszych wyników. Kamil wystartował w sześciu meczach, w których osiągnął średnią biegopunktową 1,217, a Emil w dwóch, w których uzyskał średnią 1,286.
Najlepszy mecz: Lokomotiv Daugavpils - Orzeł Łódź
26 maja Orzeł udał się na wyjazdowe spotkanie z Lokomotivem Daugavpils, który nie zwykł oddawać punktów na swoim torze. Łodzianie nigdy wcześniej nie wygrali na Łotwie, a ponieważ awizowani na to spotkanie zawodnicy nie mieli zbyt wielu kontaktów z tamtejszym torem, mało prawdopodobne wydawało się aby przełamanie miało nastąpić tym razem.
O dziwo jednak, podopieczni trenera Ślączki bardzo dobrze zaczęli ten mecz, a Lokomotiv w trakcie jego trwania stać było jedynie na doprowadzenie do chwilowego remisu. Za wyjątkiem Rafała Konopki na wysokim poziomie pojechali wszyscy zawodnicy, którzy punktowali na poziomie 6-12 "oczek", a zespół ostatecznie triumfował 48:42. - Cała drużyna spisała się bardzo dobrze, do nikogo nie mogę mieć pretensji - komentował po meczu Janusz Ślączka.
- Ciężkie zawody, ale wygraliśmy. Jestem zadowolony, bo Lokomotiv jest mocną drużyną. Dobrze dopasowaliśmy się do toru, ale chcę powiedzieć, że ten tor ma dużo ścieżek. Trzeba go tylko rozgryźć - dodawał z kolei najskuteczniejszy w drużynie (12+1) Peter Kildemand.
Zaskoczenia wynikiem nie krył sponsor klubu. - Bardzo jestem wdzięczny mojej córce. Ona mnie dziś po prostu uratowała, bo chciałem się założyć ze Ślączką o moje BMW, że przegramy w Daugavpils. Byłem pewny, że oni dostaną w d... Całe szczęście, że tego nie zrobiłem, bo wracałbym na piechotę - podsumował w swoim stylu spotkanie w Daugavpils Witold Skrzydlewski.
Wynik tego spotkania wprowadził do łódzkiego środowiska żużlowego sporo optymizmu. Liczono, że Orła być może stać będzie jednak na coś więcej, niż tylko walkę o utrzymanie.
Najgorszy mecz: Orzeł Łódź - Lokomotiv Daugavpils
Już 5 dni po meczu na Łotwie, miało dojść do rewanżu w Łodzi. Po zwycięstwie w Daugavpils mało kto przypuszczał, że Orzeł będzie mógł stracić punkty na swoim torze. Kibice liczyli na przekonywujące zwycięstwo, które tylko umocni ich zespół w ligowej tabeli. Biało-niebiescy nieźle rozpoczęli ten mecz, prowadząc po trzech wyścigach 10:8, ale trzy kolejne biegi to Lokomotiv wygrał i to aż 14:3. Dzięki temu podopieczni trenera Nikołaja Kokina wyszli na prowadzenie, którego nie oddali do końca meczu.
Łotysze nie dość, że zwyciężyli 48:41, to w dodatku w dwumeczu okazali się o punkt lepsi i dzięki temu zainkasowali punkt bonusowy. Jedynymi jeźdźcami Orła, którzy nie zawiedli byli Peter Kildemand (11+1) oraz Kenni Larsen (13). - Jeżeli zawodnicy jadą słabo, to meczu się nie wygrywa. Ciężko wygrać spotkanie, kiedy tylko dwóch zawodników jedzie na dobrym poziomie. Rory Schlein, Daniel Pytel, Kuba Jamróg, czy nasi juniorzy nie pojechali najlepiej. Zdobyliśmy mało punktów i meczu nie wygraliśmy. Trzeba coś pozmieniać. Musimy dać niektórym do myślenia, że są słabi i na kolejną szansę będą musieli poczekać - mówił po meczu niepocieszony trener Ślączka.
Dużo ostrzej wypowiadał się Witold Skrzydlewski. - Nasz trener i toromistrz nie potrafią w odpowiedni sposób przygotować toru. To drugi mecz, który rozgrywamy u nas i tor pasuje bardziej drużynie przyjezdnej. Wcześniej cudem wygraliśmy z Lublinem. Teraz znowu miała miejsce taka sama sytuacja. Co to za drużyna, która nie wygrywa u siebie ani jednego startu? Wygrywają praktycznie jeden bieg, gdzie ktoś ma defekt, a ktoś jest zdyskwalifikowany. To jest porażające - grzmiał po meczu sponsor klubu, dodając: - Pan Ślączka stracił w tym meczu coś więcej niż punkty czy miejsce w tabeli. On zniszczył żużel w Łodzi. Na meczu było wiele poważnych osób i wiele poważnych rzeczy zaczynało się kręcić. A ja? Wyszedłem k... na debila.
Budżet: 1,5 miliona złotych
Orzeł Łódź jest jednym z tych klubów, w których od lat nie mówi się o problemach finansowych. Nie inaczej było w tym roku. Na przedsezonowej konferencji informowano, że budżet klubu w 2013 roku będzie się kształtował na poziomie 1,5 miliona złotych.
- U nas jest budżet na takim poziomie, że nam wystarczy. Jego wysokość jest uzależniona od tego, ile zawodnicy będą zdobywać punktów, jakie będą koszty przyjazdu żużlowców na mecze. Optymalne dla budżetu byłoby zajęcie piątego miejsca, tak jak w zeszłym sezonie - mówił w zimie Witold Skrzydlewski.
Główny sponsor Orła chce, żeby jego drużyna była za rok w pierwszej czwórce, ale nie zamierza na ten cel wydać więcej pieniędzy. Budżet powinien kształtować się na podobnym poziomie co w tym roku. - Więcej pieniędzy nie będziemy mieć na pewno. Mówię to za siebie z pełną świadomością, bo wiem, skąd są jakie pieniądze.
Plany na sezon 2014: Walka o pierwszą czwórkę
Orzeł Łódź może myśleć o przyszłym sezonie, ale najpierw klub musi przejść przez proces licencyjny. Z tym nie powinno być jednak najmniejszego problemu. Witold Skrzydlewski przewidywał, że łodzianie będą jednymi z pierwszych, którzy w stu procentach rozliczą się z zawodnikami i wszystkimi instytucjami za sezon 2013.
- W przyszłym roku nie może być walki o coś więcej. Jeśli spadają trzy drużyny z Ekstraligi, a do tego zostaje ktoś silny z dwójki Grudziądz, Gdańsk, to mamy teoretycznie czwórkę poza zasięgiem. Ja zakładam, że wszyscy spadną w miarę dobrej kondycji finansowej i będą walczyć. Musieliby poodchodzić wszyscy zawodnicy, a część z nich ma długoterminowe kontrakty. Zgadza się, że może spełnić się też czarny scenariusz i niektórzy zacznę od drugiej ligi. Tak już się wcześniej zdarzało. Naszym celem będzie na przyszły rok będzie ta "dobra czwórka". Nie chcemy martwić się o baraże i spadek. Chcemy się utrzymać bez większych nerwowości. Jak będzie, to się okaże. Wiele będzie zależeć, od tego czy inni zaszaleją i jakie kontrakty podpiszą prezesi. U nas na pewno dużych kontraktów nie będzie, bo nas na to nie stać - przekonuje Skrzydlewski.
Mało prawdopodobnie wydaje się pozostanie w drużynie Kildemanda. Kontrakt za to przedłużyć może Jakub Jamróg. - Jestem już po pierwszych rozmowach z kierownictwem Orła Łódź i niewykluczone, że nadal będę startował w tym klubie - przyznał niedawno wychowanek Unii Tarnów w rozmowie z Dziennikiem Polskim.