W tym artykule dowiesz się o:
Kilku szczęśliwców, ale też kilku pechowców
Wygrana w turnieju Grand Prix to zawsze satysfakcja i splendor. Do 2005 roku triumf w pojedynczych zawodach był szczególnie cenny z uwagi na automatyczne zyskanie 25 punktów (w 1995 roku było to 20 "oczek") do klasyfikacji. Odkąd zmodyfikowano system punktowy (w latach 2007-2012 w finale podwojenie zdobyczy, tj. 6-4-2-0, od 2013 klasycznie 3-2-1-0), niekoniecznie zawodnik, który zwycięża w najważniejszym biegu dnia, kończy zawody z największym dorobkiem.
Nie zmienia to faktu, że zajęcie pierwszej pozycji, odsłuchanie hymnu i zyskanie najwyższej premii pieniężnej, to cały czas prestiż i powód do dumy. Zapisać się w historii turniejowym zwycięstwem chciałby każdy. Zdarzało się i tak, że niektórzy wykorzystywali swoją jedyną szansę, wyskakując jak "królik z kapelusza". Tak było z Martinem Dugardem w Coventry w 2000, Adrianem Miedzińskim w Toruniu w 2013 czy Martinem Smolinskim w Auckland w 2014 roku. Nigdy wcześniej ani nigdy później żaden z nich nie awansował już do finału. Inną historię napisał z kolei Tommy Knudsen, który na cztery takie starty triumfował… w trzech.
W historii cyklu jest też kilku "pechowców", czyli takich, którzy niejednokrotnie docierali do ostatniego biegu wieczoru, ale za każdym razem musieli obejść się smakiem i na najwyższy stopień ostatecznie nie wskakiwali. Dwóch z tego grona może mówić o szczególnym niedosycie, skoro przed szansą na wygraną stawali odpowiednio: osiem i dziewięć razy. O tym, kto nie potrafił zwyciężać w finale, mowa na kolejnych stronach. Zapraszamy do lektury.
Sam Ermolenko, Troy Batchelor, Todd Wiltshire, Piotr Protasiewicz - po 3 starty w finale
Z wymienionej czwórki jedynym, który nie tylko nie wygrał pojedynczej rundy, ale i nigdy nie stanął na podium, jest Protasiewicz. Reprezentant Polski meldował się w finale trzykrotnie i za każdym razem dojeżdżał do mety ostatni. "PePe" nigdy nie spełnił do końca pokładanych w nim nadziei w startach w GP i ta mało satysfakcjonująca dla niego statystyka jest tego dowodem. Co ciekawe, każdy z jego startów w finałach miał miejsce w Polsce (Wrocław 1997 i 2004, Bydgoszcz 2003).
Z trójki pozostałych dwukrotnie jako drugi kończył zawody Ermolenko (Vojens i Londyn w 1995), jednak wydaje się, że to Batchelor był najbliżej końcowego triumfu. Australijczyk z Brisbane w 2014 roku w Kopenhadze długo był poza zasięgiem, awansując do finału z kompletem sześciu zwycięstw. W decydującym momencie pokonał go jednak Niels Kristian Iversen. "Batch" na podium stanął jeszcze w kolejnym sezonie w Daugavpils, gdzie był trzeci. Jego starszy rodak, Wiltshire, ma z kolei na swoim koncie trzecią lokatę w Linkoeping w edycji 2000 i drugą dwa lata później w Cardiff.
ZOBACZ WIDEO Falubaz przespał okres transferowy. "Za późno się zorientowali, że trzeba działać"
Henrik Gustafsson - 4 starty w finale
Gustafsson z uwagi na dość hulaszczy styl życia bywał w startach w elicie mocno nieregularny i poza pojedynczymi udanymi występami niczym wielkim się nie wyróżniał. W najbardziej udanym dla siebie roku w GP - 1996 (piąty na koniec) - plasował się w pierwszej trójce w Pocking (trzeci) i Linkoeping (drugi). W wielkim finale znalazł się też na zakończenie edycji w 1995 na Hackney w Londynie, lecz tam dojechał do mety jako ostatni. Status pełnoprawnego uczestnika stracił po sezonie 2000, gdy niepowodzeniem zakończył się dla niego Challenge w Abensbergu.
Okazało się jednak, że czasem nieszczęście jednego bywa szczęściem drugiego. W 2001 roku słynny "Henka" pełnił funkcję pierwszego rezerwowego i wskutek całorocznej kontuzji Joe Screena odjechał jeszcze jeden pełen sezon w cyklu. I zaczął go fenomenalnie. Na dziurawym jak szwajcarski ser owalu w Berlinie (pierwsza w historii GP runda na torze układanym), w deszczu i błocie, zajął drugie miejsce, przegrywając tylko z Tomaszem Gollobem. Dla Gustafssona był to ostatni taki sukces i zarazem trzecie podium w czwartym finale w karierze.
Lukas Dryml - 4 starty w finale
Do ubiegłego sezonu jedyny Czech, który stawał na podium w GP. Po 14 latach ciężar bycia tym jedynym zniósł z Drymla Vaclav Milik, który ukończył finał w Pradze na trzecim miejscu. Będący na początku XXI wieku największą nadzieją naszych południowych sąsiadów młodszy z pardubickich braci wciąż pozostaje jednak najlepszym żużlowcem ze swojego kraju w cyklu. Trafił do niego w 2002 roku. Rozpędzał się dość powoli, przytrafiały mu się słabsze występy, ale w pewnym momencie przełamał się i zaczął zaskakiwać wyżej notowanych rywali.
Dryml upodobał sobie szczególnie rundy w Szwecji. Właśnie w debiutanckim sezonie był drugi w Sztokholmie i trzeci w Goeteborgu. Znakomicie rozpoczął, jak się później okazało pechową, kolejną edycję. Na inaugurację w Chorzowie zajął trzecie miejsce, a już w kolejnych zawodach w szwedzkiej Aveście przegrał tylko z Ryanem Sullivanem. Niestety, w tym samym sezonie w turnieju w Krsko uległ koszmarnemu wypadkowi, który zahamował jego karierę. Czech nigdy później nie powrócił już do dobrej formy i nie zbliżył się do wspomnianych osiągnięć z lat 2002-2003.
Mikael Max - 5 startów w finale
Szwed, który do 2002 roku ścigał się pod nazwiskiem Karlsson, do finału docierał tylko jako… Mikael Karlsson. Odkąd zdecydował się na przyjęcie nazwiska panieńskiego matki, nie zdołał ani razu awansować do decydującej gonitwy. Nie zmienia to faktu, że swego czasu najmłodszy ze znanego szwedzkiego rodzeństwa był jednym z czołowych zawodników w GP. Najlepiej zaprezentował się w latach 2001-2002, gdy zajmował na koniec mistrzostw odpowiednio: siódme i piąte miejsce.
"Cyber Mike" właśnie w tym okresie pięciokrotnie znajdował się w wielkim finale. Szczególnie polubił zajmowanie najniższego stopnia podium, czyniąc to cztery razy. Najpierw w 2001 w Bydgoszczy, a następnie w 2002 roku w Hamar, Cardiff i Chorzowie. Najwyżej sklasyfikowany był natomiast w kończącej sezon 2001 rundzie na swojej ziemi w Sztokholmie. Karlsson prezentował się tamtego dnia znakomicie, ale nie był w stanie poskromić bezbłędnego Jasona Crumpa.
Chris Louis - 6 startów w finale
Podobnie jak Max ma stuprocentową skuteczność stawania na podium względem startów w finałach. Po trzy razy kończył rywalizację na drugim i trzecim miejscu. Po raz pierwszy zasmakował szampana od razu w chwili debiutu nowej formuły we Wrocławiu w 1995 roku, kiedy na Stadionie Olimpijskim w euforię wprawiał kibiców Tomasz Gollob. Louis przegrał wówczas jeszcze z Hansem Nielsenem. Brytyjczyk na kolejne miejsce na podium czekał aż do roku 1998. Tam w Vojens i Linkoeping zajmował drugą pozycję, a całe mistrzostwa kończył na piątej.
Bliski pełni szczęścia był też w Coventry w sezonie 1999, gdy nie znalazł sposobu na zaciekle odrabiającego straty do Golloba arcyszybkiego Tony'ego Rickardssona. Rok później kończył zmagania na trzeciej pozycji w Pradze i Wrocławiu. Wtedy wydawało się, że ponownie stać go na włączenie się do walki o medale (Louis ma w dorobku brąz z 1993 roku z jednodniowego finału w Pocking), jednak znów brakowało mu regularności i ustabilizowania formy, czyli tego samego, co w poprzednich latach.
Jimmy Nilsen - 8 startów w finale
Przez wielu kibiców kojarzony właśnie z powodu braku zwycięstwa w turnieju GP, choć przecież w 1998 roku odniósł niemały sukces, sięgając po wicemistrzostwo świata, gdy w klasyfikacji uległ jedynie swojemu rodakowi, Rickardssonowi. Z uwagi na zamiłowanie do drugich miejsc i minimalnych przegranych Nilsena określało się swego czasu dość lekceważąco "wiecznie drugim". Prezentujący siermiężny, opierający się na atomowych startach, niezbyt przyjazny dla oka żużel Szwed to prawdopodobnie pechowiec numer jeden z wyróżnionego przez nas grona.
Dlaczego? Otóż w dwóch finałach prowadził niemal od startu do mety, jednak ostatecznie dawał się wyprzedzać. W 1999 roku w Linkoeping na czwartym okrążeniu po serii ataków minął go Mark Loram, z kolei w kolejnych zawodach we Wrocławiu, w bodaj najsłynniejszym wyścigu i zarazem pościgu w historii GP, na samej mecie o błysk szprychy lepszy był Tomasz Gollob. Nilsen ocierał się też o wygrane rok wcześniej w Pocking i Coventry, dokładając do tego trzecie miejsce w Pradze i Bydgoszczy. Na najniższym stopniu był jeszcze w sezonie 1997 w Bradford.
Scott Nicholls - 9 startów w finale
Po Louisie drugi z reprezentantów Wielkiej Brytanii, który był blisko chwały, ale ostatecznie również nie zdołał odsłuchać "God Save the Queen". Ongiś numer jeden speedwaya na Wyspach spędził w światowej elicie sporo czasu (stały uczestnik w latach 2002-2009), momentami potrafił błyszczeć, lecz zawsze czegoś brakowało, by móc dołączyć do Marka Lorama, Martina Dugarda i Chrisa Harrisa i wpisać się na listę zwycięzców. Słowem uzupełnienia, po latach jako ostatni do tego grona dołączył oczywiście Tai Woffinden.
Nicholls czterokrotnie znajdywał zaledwie jednego pogromcę. Centymetry od triumfu był w swoim debiucie w decydującym wyścigu. W Sydney w 2002 roku do samej mety gnał za prowadzącym Gregiem Hancockiem, ale ostatecznie to Amerykanin wpadł na kreskę szybciej. Brytyjczyk w kolejnych latach drugą lokatę zajmował jeszcze w Goeteborgu (2003), Lonigo (2006) i Krsko (2007). W Słowenii też zajął jedyny raz pozycję trzecią (2006). "Hot Scott" na łącznie dziewięć finałów w czterech wypadał poza trójkę. Taka sytuacja miała miejsce m.in. przed własną publicznością w Cardiff (2008).