Kobe Bryant - w blasku purpury i złota cz. XIII

Ziemowit Ochapski
Ziemowit Ochapski
Reprezentacja USA nie zdążyła rozegrać w Londynie nawet jednego spotkania, a spór pomiędzy jej zwolennikami, a fanami oryginalnego "Dream Teamu" trwał w najlepsze. Włączył się do niego nawet Charles Barkley, który jak łatwo się domyślić, forsował teorię, iż drużyna z 1992 roku była bezdyskusyjnie lepsza od tej z 2012. "Sir Charles" z miejsca wyśmiał zarzuty "Black Mamby" dotyczące zaawansowanego wieku zawodników barcelońskiej drużyny, a także nie zgodził się z zachwytami części ekspertów nad wielkim tercetem rozgrywających w ekipie Mike'a Krzyzewskiego. - Nie znaleźliby również odpowiedzi na takich graczy jak David Robinson czy Patrick Ewing - komentował. - Pokonalibyśmy ich dwucyfrową liczbą punktów i to nie jest żaden brak szacunku. Nie chcę ich dyskredytować, ale dajcie spokój z tymi rozgrywającymi. Oni nas by nie pokonali i nie ma nawet nad czym się tu zastanawiać. Tak to czasem jest, że jedno nieuważne stwierdzenie wywołuje lawinę nieprzychylnych komentarzy. "Dream Team" z igrzysk olimpijskich w Barcelonie stanowi dla wielu ludzi więcej niż świętość, dlatego czasem lepiej nie mówić o tym zespole nic, niż powiedzieć coś kontrowersyjnego. Kobe Bryant nigdy nie należał jednak do konformistów, więc w ogniu krytyki starał się przekonać swoich oponentów, iż jego wcześniejsza wypowiedź została zrozumiana nieco na opak: - Nigdy nie powiedziałem, że jesteśmy lepszą drużyną. Jeśli jednak ktoś myśli, że nie bylibyśmy w stanie pokonać ich chociaż raz, to uważam, że nie ma racji. Oni są lepszą drużyną. Zapytany o to, czy moglibyśmy z nimi wygrać, odpowiadam jednak twierdząco.
Kiedy nadchodzi czas rywalizacji, wszelkie statystyki i rozważania tak naprawdę przestają się liczyć, gdyż każdy mecz trzeba wygrać na parkiecie, a nie na papierze. Będąc zawodnikiem reprezentacji USA w koszykówce i wiedząc jaką siłą rażenia dysponuje twoja drużyna, bardzo ciężko utrzymać pełną koncentrację przez cały turniej olimpijski. Przekonała się o tym ekipa rywalizująca w 2004 roku w Atenach, której grzechy odkupił dopiero "Redeem Team". Będąc w Londynie niektórzy nie pamiętali już wydarzeń mających miejsce w stolicy Grecji, ale "Black Mamba" cały czas starał się zachowywać czujność. Koledzy z drużyny czasem byli aż przerażeni tym jak Bryant podchodził do swoich obowiązków. "Black Mamba" miał swoje dziwactwa, a wie coś o tym Tyson Chandler, który pewnego dnia siedział z Kobem w stołówce, kiedy do środka weszła reprezentacja Nigerii, czyli grupowy rywal Stanów Zjednoczonych. - Ustawili się w kolejce po jedzenie, podczas gdy my okupowaliśmy już miejsca przy stoliku - wspomina. - Wtedy Bryant wypalił: "Muszę już iść". "Co ty gadasz?", odparłem. "Muszę spadać, bo ciśnienie mi skoczyło", kontynuował. "O czym ty w ogóle mówisz?!", zapytałem zdziwiony. "Stary, pełno tu innych zawodników. Nie mogę na nich patrzeć", tłumaczył. "Bracie, jesteśmy w stołówce. Nie wiem, gdzie ty teraz jesteś, ale ja jestem w stołówce i mam zamiar coś zjeść", powiedziałem. Dla niego ta sytuacja była jednak sygnałem do opuszczenia lokalu. Nigdy wcześniej nie miałem do czynienia z takim sportowcem. Jedliśmy, a on z nikim nie rozmawiał. Kiedy zbieraliśmy się do wyjścia, to wszyscy wokół prosili go o wspólne zdjęcia, lecz on nie chciał o tym słyszeć. W jego głowie turniej już się zaczął. ZOBACZ WIDEO Marcin Krukowski: Nie chodzi o wyniki, a o mocną głowę (źródło TVP)
W fazie grupowej londyńskich zmagań Amerykanie zmierzyli się kolejno z Francją, Tunezją, Nigerią, Litwą oraz Argentyną. Realny opór napotkali jednak tylko ze strony przedostatniej ekipy z tej listy, pokonując ją zaledwie 99:94. Pozostali przeciwnicy zostali rozniesieni w pył, a rozbicie Nigerii 156:73 przywoływało wspomnienie demolki, jaką "Dream Team" zafundował w 1992 roku Angoli. Co ciekawe, Amerykanie wygrywali mecze, lecz dyspozycja Kobego Bryanta daleka była od optymalnej. "Black Mamba" na parkiecie przebywał krótko i miał problem ze skutecznością rzutów. Podczas meczów grupowych jego najlepszy dorobek to 11 punktów zdobytych przeciwko Litwie, lecz dokonanie tego w ciągu 21 minut oraz przy celności 3/10 z pola chwały mu nie przynosiło. Doświadczeni zawodnicy doskonale jednak wiedzą, kiedy mogą odpuścić, a kiedy muszą dawać z siebie sto procent. Uczy ich tego niezwykle napięty kalendarz ligi NBA, który z biegiem czasu coraz bardziej daje się we znaki. Dlatego właśnie w fazie play-off turnieju olimpijskiego kibice mogli podziwiać zupełnie innego Kobego Bryanta. To on bowiem inkasując 20 "oczek" poprowadził reprezentację USA do ćwierćfinałowego triumfu nad Australią 119:86, a w półfinale dołożył 13 punktów przy skuteczności 5/10, co pomogło Amerykanom pokonać Argentynę 109:83. Po drugiej stronie drabinki górowała natomiast Hiszpania z Pauem Gasolem, więc 10 sierpnia stało się jasne, że dwa dni później w meczu o złoty medal dojdzie do rewanżu pomiędzy wielkimi kolegami z Los Angeles Lakers.
Kiedy naprzeciw ciebie stają tacy zawodnicy jak Pau Gasol, Juan Carlos Navarro, Marc Gasol, Rudy Fernandez, Serge Ibaka, Sergio Rodriguez, Sergio Llull czy Jose Manuel Calderon, to nie możesz się zdekoncentrować nawet na moment. Za chwilę nieuwagi możesz zapłacić naprawdę wysoką cenę. W olimpijskim finale przekonali się o tym Amerykanie, kiedy po wygraniu pierwszej kwarty różnicą 8 "oczek", w drugiej odsłonie zatracili skuteczność, zaczęli mieć problemy z faulami i zbyt często wdawali się w dyskusje z sędziami. W efekcie tego reprezentacja USA prowadziła do przerwy zaledwie 58:57, co uskrzydliło team z Półwyspu Iberyjskiego na tyle, że po trzeciej kwarcie obie drużyny nadal dzielił tylko jeden punkt. Dopiero znakomita postawa Chrisa Paula, Kevina Duranta oraz Kobego Bryanta w ostatniej odsłonie dała koszykarzom Mike'a Krzyzewskiego bezpieczną przewagę i ostateczny triumf 107:100. - W takich chwilach zdajesz sobie sprawę, że czas jest ulotny, dlatego strasznie się cieszę, że mogę tu być na tym etapie swojej kariery - mówił rzucający obrońca Los Angeles Lakers po finale turnieju olimpijskiego, w którym uzyskał 17 "oczek". Ateńska kompromitacja została definitywnie odkupiona, a "Black Mamba" miał na koncie tyle samo olimpijskich złot, co Michael Jordan.

Koniec części trzynastej. Kolejna (ostatnia) już w najbliższy poniedziałek.

Bibliografia: Los Angeles Times, USA Today, azcentral.com, espn.go.com, gotemcoach.com, nba.com, yahoo.com, basketball-reference.com.

Poprzednie części:
Kobe Bryant - w blasku purpury i złota cz. I
Kobe Bryant - w blasku purpury i złota cz. II
Kobe Bryant - w blasku purpury i złota cz. III
Kobe Bryant - w blasku purpury i złota cz. IV
Kobe Bryant - w blasku purpury i złota cz. V
Kobe Bryant - w blasku purpury i złota cz. VI
Kobe Bryant - w blasku purpury i złota cz. VII
Kobe Bryant - w blasku purpury i złota cz. VIII
Kobe Bryant - w blasku purpury i złota cz. IX
Kobe Bryant - w blasku purpury i złota cz. X
Kobe Bryant - w blasku purpury i złota cz. XI
Kobe Bryant - w blasku purpury i złota cz. XII

Pomóż nam ulepszać nasze serwisy - odpowiedz na kilka pytań.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×