Mówili, że to "czub", a okazał się cwaniakiem. Kariera Janusza Ślączki nabiera rozpędu

Mateusz Lampart
Mateusz Lampart

Związki Ślączki z Węgrami to temat na osobną historię. Dla trenera jest to druga ojczyzna. Był on przecież szkoleniowcem Speedway Miskolc, ale z tamtejszym klubem współpracował jeszcze zanim objął stery w drużynie. Jeśli chodzi o węgierski speedway, były trener Stali Rzeszów to prawdziwa kopalnia wiedzy.

- Co słychać u Sandora Tihanyi'ego? - zapytaliśmy kiedyś.
- Pracuje w więzieniu - zaspokoił naszą ciekawość.

Zresztą temat żużla nie jest jedynym, o którym ze Ślączką można rozmawiać godzinami, jeśli chodzi o Węgry. "Jancsi", jak mawiają na niego Madziarzy, nieraz służył radą. Bo jeśli ktoś z jego znajomych zamierza wybrać się na baseny termalne lub dobrze zjeść w ojczyźnie Ferenca Puskasa, to wie, że trzeba dzwonić do Ślączki.

- Gdybyśmy mówili o działalności biznesowej na Węgrzech, to Janusz Ślączka doskonale potrafiłby się tam odnaleźć. On bardzo łatwo wchodzi w konkretne środowisko. On nauczył się przecież języka węgierskiego, którego nie uważa się za łatwego - podkreśla Marta Półtorak. Wynika to z faktu, iż węgierski należy do językowej podrodziny ugrofińskiej. W żaden sposób nie jest on spokrewniony z rodziną języków indoeuropejskich, do której należy polski. Oznacza to, że władać węgierskim jest niezwykle trudno.

ZOBACZ WIDEO Witold Skrzydlewski: Myślę, że mamy skład, który pozwoli nam się utrzymać

- Chapeau bas dla niego za te umiejętności. Znam zawodników, którzy będąc w Polsce przez kilkanaście lat nie potrafią powiedzieć nawet "dzień dobry". Janusz szanował to, że współpracuje z ludźmi i nauczył się ich ojczystego języka. Należy mu się za to bardzo duży szacunek - twierdzi była prezes klubu znad Wisłoka.

Wszyscy mają w pamięci sytuację, kiedy Janusz Ślączka gnał na złamanie karku do słowackiego Preszowa, aby zabrać do samochodu Grigorija Łagutę i dowieźć go na mecz ligowy do Tarnowa. Samochód Rosjanina zepsuł się na autostradzie pod Budapesztem. A że Ślączka posługuje się językiem węgierskim, to padło na niego i on musiał pomóc. Menedżer klubu z Częstochowy Jarosław Dymek wiedział, że trener mu nie odmówi. Wziął do ręki telefon, zadzwonił i wszystko załatwił.

Ślączka wdepnął pedał gazu i zrobił swoje. - "Grisza" potem wracał ze mną do Rzeszowa i mówił, że musimy pójść do cerkwi, aby podziękować, że wszystko się dobrze skończyło - mówił 45-latek "Super Nowościom", którym wtedy udzielił długiego wywiadu.

A takich Ślączka udziela stosunkowo rzadko. Dziennikarze nie mają z nim łatwo, bo nie jest on osobą, która da sobie w kaszę dmuchać. Można mu się łatwo narazić. Kolegom po fachu też zdarza mu się wbijać szpile. W ostatnim sezonie przekonał się o tym Michał Finfa. Wystarczyła jedna iskra, aby wzniecić pożar.

Podobnie było na innym spotkaniu z mediami. Po meczu Stali BETAD Leasing Rzeszów z Renault Zdunek Wybrzeżem Gdańsk (30:59), w którym gospodarze na torze wyglądali jak dzieci we mgle, usiłowaliśmy zapytać Ślączkę o przygotowanie owalu.

- Przyzwyczailiśmy się, że tor w Rzeszowie...
- A skąd pan to wie? Zna się pan na torze? - przerwał w pół zdania z pianą w ustach.
- Dlaczego były problemy z jego przygotowaniem? - nie odpuściliśmy, mając świadomość, że Ślączka nasze pytanie traktuje jak prawy podbródkowy i koniecznie chce skontrować.
- Jeżeli pan wie, to dlaczego ja mam mówić? No były problemy - zaskakująco łagodnie przyznał rację, wyjątkowo chowając się za gardą.

Ślączka ma charakter i nie lubi, jak ktoś wchodzi mu w drogę. Pójście na rękę? On woli rozpychać się łokciami. W nerwach wielokrotnie zdarzało mu się palnąć głupstwo. Żużel to jednak nie są szachy. Żużel, to również emocje i życie.

A życie to rozstania. - Było mi przykro, kiedy odchodził do Rzeszowa - mówi Witold Skrzydlewski, który wtedy rozumiał decyzję przyjaciela i nie żywił do niego urazy. Ślączka mieszka w Borku Starym, oddalonym o 15 kilometrów od Rzeszowa. - To było naturalne, że odszedł. Zresztą będąc trenerem Stali kilkakrotnie spuścił nam lanie, choć wcale nie miał lepszej drużyny - twierdzi.

Czy w żużlu łatwo jest wygrać, nie mając lepszej drużyny? - Załatwił nas wtedy tylko swoim cwaniactwem. Za to trzeba chylić czoła. Tak samo jest z trenerem Cieślakiem, który również ma nosa, kiedy zrobić zmianę i kogo wpuścić na tor - uważa prezes Orła, którego celem na sezon 2017 jest utrzymanie w lidze, ale wiadomo, że z jego strony to tylko kokieteria.

- Skład jest dobry, przynajmniej na awans do play-offów - mówi Ślączka. A finały to już są różne mecze. Na pewno zrobimy wszystko, żeby w Łodzi były dobre widowiska i żebyśmy wygrywali. Jeśli będziemy to robić, to na pewno awans też przyjdzie.

A co, jeśli Orzeł znów zacznie lać wszystkich dookoła? - Może szefowi trzeba zrobić czasem na złość, żeby wydał trochę więcej tych pieniążków? - uśmiecha się Ślączka, którego jako trenera przymierzały również kluby PGE Ekstraligi. - Brałem pod uwagę pracę w niej, ale zdecydowałem się na Orła Łódź - mówi nowy opiekun zespołu z miasta włókniarzy. - Wybrał Orła, ale ja już teraz widziałbym go w klubie z Ekstraligi - uważa Sławomir Kryjom.

Ambicje w Orle są ogromne, a plan długofalowy i klarowny. - Trener musi wprowadzić drużynę do Ekstraligi. Nie mówię, że w najbliższym sezonie. Po wprowadzeniu musi ją zostawić na pudle. Dopiero jak to zrobi, możemy powiedzieć mu "bye-bye" - deklaruje Witold Skrzydlewski.

"Pudło" w Ekstralidze dla Orła Łódź to póki co sfera marzeń. Jak będzie, czas pokaże. Jedno jest pewne - papiery na wielką karierę trenerską Ślączka ma. I to wcale nie żółte, jak kilka lat temu sugerował Mariusz Fierlej.



KUP BILET NA 2024 ORLEN FIM Speedway Grand Prix of Poland - Warsaw -->>

Czy Janusz Ślączka wprowadzi Orła Łódź do PGE Ekstraligi?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×