Diagnoza zwaliła wszystkich z nóg. "Z każdym dniem jestem słabsza"

Trzy piekielnie silne ciosy. Nowotwór, choroba Leśniowskiego-Crohna, endometrioza. Kiedy poprzednie nie wystarczają, los zsyła kolejny. - Człowiek musi się zmęczyć, żeby zrozumieć, co naprawdę warte jest życie - tłumaczy Sylwia Zajda.

Dawid Góra
Dawid Góra
Sylwia Zajda Archiwum prywatne / Na zdjęciu: Sylwia Zajda
2013. U Sylwii wykryto raka jelita grubego. Nowotwór jest złośliwy. Operacja, wymagające leczenie.

Zwycięstwo. Ale tylko połowiczne.

Lekarze zauważają zrosty jelit. Do tego woda w brzuchu. Laparotomia. Ta medyczna nazwa zostanie z Sylwią już na zawsze. Lekarz, żeby dostać się do właściwego miejsca, musi przeciąć skórę, potem mięśnie, wreszcie otrzewną. Aby układ pokarmowy funkcjonował prawidłowo, Sylwia będzie przechodzić dwie, trzy takie operacje rocznie.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: "Rośniemy". Wyjątkowe chwile w życiu reprezentantki Polski

2021. Biegunki, ciągłe mdłości, wymioty. Sylwia od kilku miesięcy jest osłabiona, szybko chudnie. Diagnoza - choroba Leśniowskiego-Crohna. Przypadłość autoimmunologiczna polegająca na utrzymywaniu się przewlekłego stanu zapalnego. Silne lekarstwa, kolejne operacje.

2023. Wysoka gorączka, uporczywy ból. Diagnoza - endometrioza. To rozrost błony śluzowej macicy poza miejscem jej typowego występowania. Lekarze decydują o wycięciu macicy i jajników. Pięć operacji, jedna po drugiej. Ostatnią przeprowadzono pod koniec sierpnia.

To wtedy Sylwia była najbliżej śmierci.
OIOM

Sylwia się budzi. Przez wpół zamknięte powieki widzi salę szpitalną. Ale nie taką, do jakiej zdążyła przywyknąć.

Monitory, skomplikowana aparatura. Bezduszny jednostajny dźwięk urządzenia monitorującego funkcje życiowe. To Oddział Intensywnej Opieki Medycznej.

Sylwia unosi głowę. Z niemałym wysiłkiem rozgląda się po pomieszczeniu. Wreszcie patrzy w dół - na swoje ciało. Widok sprawia, że powieki podnoszą się błyskawicznie, puls przyspiesza. Kobieta przytomnieje w sekundzie.

Część wnętrzności Sylwii jest na wierzchu.

Podczas operacji musiało się stać coś strasznego. Pierwsza z tysiąca wylanych potem łez nie zdążyła jeszcze spłynąć po policzku, a na salę wszedł lekarz.

- Wszystko jest w porządku, udało nam się panią uratować - chirurg mówi cicho, łagodnie. Tak, aby nie nadawać sytuacji jeszcze większego dramatyzmu.

Doszło do pęknięcia aorty, tętnicy głównej w brzuchu. Sylwii wycięto jelita. Pozostawiono tylko kilka centymetrów cienkiego. Sylwia pozostaje na sztucznym żywieniu, bez którego nie przeżyłaby dłużej niż trzy dni.

- Podchodziłam do tego tak spokojnie, jak potrafiłam, choć łzy płynęły nieustannie - wspomina 41-latka.


On macza w tym palce

Grudzień 2023. Do dziś Sylwia przeszła już dwadzieścia dwie laparotomie. Była też ileostomia - część jelita cienkiego obecnie znajduje się na zewnątrz jamy brzusznej. Leki są podawane przez broviak, czyli cewnik połączony z centralną żyłą wchodzącą do serca.

Wszelkie leki, choćby te na ból głowy, muszą być podawane w szpitalu. Kilka centymetrów jelita cienkiego nie jest w stanie wchłonąć skutecznej dawki. Sylwia odżywia się przez kroplówkę i worek żywieniowy.

Niedawno przeprowadzone badania wykazały zaburzenia w pracy wątroby, która powoli przestaje dawać sobie radę ze sztucznym pożywieniem.

- Moje życie jest teraz jedną wielką niewiadomą - wyznaje beznamiętnie Sylwia. - Z każdym dniem jestem słabsza. Dużym zagrożeniem jest Sepsa, na którą cierpi duża część osób w podobnej sytuacji. Broviak niesie ze sobą ryzyko zakażenia, trzeba bardzo uważać. W domu mamy praktycznie sterylne warunki.

I to wszystko, co Sylwia mówi o swoim stanie zdrowia. Żadne z wypowiadanych przez nią zdań nie brzmi, jak część wyroku, a raczej chłodna analiza stanu rzeczy. Nie słychać płaczu, beznadziei. Ton głosu przypomina raczej chorego na grypę, przekonanego, że za kilka dni poczuje się lepiej.

- Największą siłę daje mi wiara i moi bliscy, znajomi, rodzina. Dostaję ogromne wsparcie. Mam męża i dwie córki w wieku dwudziestu i piętnastu lat. Wszyscy mi pomagają, są blisko. Staram się jednak, aby córki miały swoje życie, aby nie musiały poświęcać mi za dużo czasu. Są młode, potrzebują radości, spokoju. Przykro mi tylko, gdy patrzę na zmęczoną twarz męża - moja choroba go załamuje. Robi co może, aby tego po sobie nie pokazywać, ale widzę, że psychicznie jest mu bardzo ciężko. Tymczasem ja jestem przekonana, że Bóg macza w tym wszystkim palce. Widocznie chce, żebym nadal była na tym świecie. Może po prostu mam trwać przy moich dzieciach tak długo, jak to możliwe? Znam przypadki, kiedy ludzie cierpiący odwracali się od wiary, a ja, im więcej spada na moje barki, czuję większą moc do pokonywania przeciwności - podkreśla Sylwia.

Ta siła ma jednak jeszcze jedno źródło. Jak mówi Sylwia - niepodważalne - niezależnie od wszystkiego, w co wierzymy i poglądów, jakimi kierujemy się w życiu.

To sport.
Co naprawdę warte jest życie

Sylwia z rodziną mieszkają w Skawinie koło Krakowa. Stąd ma blisko w ukochane góry, które zawsze były dla niej katalizatorem nadziei i energii.

- Nigdy nie można wątpić. Kiedy czuję się gorzej, patrzę na zdjęcia z moich wędrówek po górach, z czasu spędzonego w kajaku - przyznaje Sylwia.

W polskich górach była niemal wszędzie. Rok temu, tydzień przed kolejną operacją, weszła na Gerlach, najwyższy szczyt Tatr, położony na Słowacji.

- Pomyślałam, że nie wiadomo, co wydarzy się w szpitalu, a chciałam jeszcze zobaczyć coś pięknego. Dałam radę. Jestem z tego dumna. W zeszłym roku pojechałam jeszcze ze znajomymi do Austrii. Oni weszli na Grossglockner, ja nie byłam w stanie, ale doszłam do pewnego momentu, całkiem wysoko. To już dało mi dużą radość - opowiada Sylwia.

Ponadto weszła na Rysy zimą, zaliczyła kilkanaście spływów kajakowych, tysiące kilometrów przejechała na rowerze. Kiedy już wiedziała, że cierpi na chorobę Leśniowskiego-Crohna przeszła Camino de Santiago - z Porto do Santiago de Compostela, a potem do Fatimy.

- Zawsze miałam przeświadczenie, że powinnam coś wycisnąć z tego życia. I teraz wiem, że było warto, bo powrót do tych chwil daje mi ukojenie. Sport to coś, co sprawia, że żyje się w pełni, bez reszty. Pamiętam, jak ciężko mi było, kiedy zimą wchodziłam na Rysy. Ale nie żałowałam ani chwili. Człowiek musi się zmęczyć, żeby zrozumieć, co naprawdę warte jest życie - wyznaje Sylwia.
"Mam w sobie siłę"

Zbiórkę na pomoc finansową dla Sylwii założyła jej sąsiadka z osiedla. Znaczną część utraconej niezależności może odzyskać dzięki pompie żywieniowej z plecakiem. Umożliwia ona podaż żywienia poza domem, podczas poruszania się. Pompa dodatkowo monitoruje jakość podaży i wychwytuje niebezpieczne zdarzenia. Pozwala oderwać się od metalowego stojaka przy łóżku.

Sam zakup pompy z plecakiem, koszty, które trzeba ponieść, aby go uruchomić i obsługiwać, to wydatek blisko 10 tys. zł. Rurka do żywienia kosztuje 39 zł, co przy zużyciu tylko jednej sztuki dziennie, daje wydatek 15 tys. rocznie. Do tego dochodzą wykraczające poza refundację koszty worków stomijnych, których zapotrzebowanie nie jest możliwe do przewidzenia. Środki higieniczne są wręcz niepoliczalne, a także konieczne.

- Dziś żyję nadzieją, że góry, kajaki, podróże jeszcze kiedyś wrócą. Sport daje odskocznię od rzeczywistości, więc być może kiedyś będę mogła pojechać z bliskimi i przyjaciółmi na którąś z górskich polanek i położyć się w trawie. Skoro nie mogę iść w góry, chcę je podziwiać z tej perspektywy. A może jeszcze wsiądę do kajaka i popływam samodzielnie? Choćby kilkadziesiąt metrów - zastanawia się Sylwia.

I dodaje, że ma wokół siebie tylu wspaniałych ludzi, że nie może się poddać. To by było nie w porządku.

Sylwia Zajda: - Ja naprawdę mam w sobie mnóstwo energii. Nawet kiedy ciało nie do końca się z tym zgadza. Mam ogromną ochotę porozmawiać z każdym z osobna, kto cierpi na depresję lub jest w okresie przygnębienia - nic nie jest w stanie nas złamać! Jeśli tylko mogłabym tych ludzi jakoś przekonać do tego, że warto żyć, dałabym wiele, aby tak się stało. Nie jestem aniołem, siostrą miłosierdzia, lecz zwykłym człowiekiem, który ma w sobie siłę, aby przetrwać wszystko, co stanęło na mojej drodze. Życie po prostu jest tego warte.

Dawid Góra, WP SportoweFakty

Dramat legendy Pogoni. "Według Google zostało mi maksymalnie 5 lat życia" >>
92-latek zachwyca. Jedyny taki przypadek >>

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×