Andrzej Bargiel ustanowił rekord Śnieżnej Pantery: to było zupełnie nowe doświadczenie

Polski skialpinista Andrzej Bargiel ukończył w sierpniu wyścig po Śnieżną Panterę. Zdobywając 5 siedmiotysięczników leżących na terenie byłego ZSRR pobił nowy, imponujący rekord szybkości wejścia.

Michał Bugno
Michał Bugno

Śnieżna Pantera to pięć siedmiotysięczników leżących na terenie Kirgistanu, Kazachstanu i Tadżykistanu: Chan Tengri (7010 m), Pik Pobiedy (7439 m), Pik Korżeniewskiej (7105 m), Pik Kommunizma (7495 m) i Pik Lenina (7134 m).

Do tej pory rekord szybkości wejścia na wszystkie 5 siedmiotysięczników należał do Denisa Urubko i Andrieja Mołotowa, którzy w 1999 roku zdobyli je w ciągu 42 dni.
Andrzej Bargiel, który z górskich szczytów zjeżdża na nartach, poprawił go aż o 12 dni.

O Bargielu zrobiło się głośno w październiku 2013 roku, kiedy jako pierwszy Polak zjechał na nartach do bazy ze szczytu ośmiotysięcznika - ze środkowego wierzchołka Sziszapangmy. Rok później zjechał z Manaslu, a w 2015 roku dokonał zjazdu z Broad Peak.

Teraz 28-letni Polak zdecydował się na całkowicie inne wyzwanie - Śnieżną Panterę.

- To było dla mnie zupełnie nowe doświadczenie. Po pierwsze - tereny były dla mnie całkiem nowe. Po drugie - chodziło o pięć szczytów. To zupełnie inne przygotowania i logistyka, bo na miejscu musieliśmy się dużo przemieszczać - wyjaśnia Andrzej Bargiel w rozmowie z WP SportoweFakty.

- Pobiliśmy nowy rekord, bo Śnieżną Panterę ukończyłem w 30 dni. A może nawet w 29 dni. Mamy dylemat, który wynika z tego, że nie wiemy, czy liczyć czas od pierwszego wyjścia z bazy czy od zdobycia pierwszego szczytu. To dobry wynik, choć liczyłem, że zrobię to jeszcze szybciej. Nawet w dwa tygodnie - przekonuje.

W tym celu Bargiel musiałby jednak dysponować własnym śmigłowcem, który pozwoliłby na sprawne przemieszczenie się z bazy do bazy.

- To całkiem realny czas. I nie byłoby to dla mnie wycieńczające. Dużo czasu straciliśmy, oczekując na transport i przewożenie sprzętu. Siedziałem na dole w 40-stopniowym upale i traciłem czas, a moja kondycja się pogarszała. Trzeba było czekać na śmigłowiec, bo mógł się pojawić w każdej chwili - wyjaśnia 28-letni skialpinista.

- Najważniejsze jednak, że wszyscy wrócili cali i zdrowi. Przeżyliśmy wspaniałą przygodę. Jest o czym opowiadać. Udało się stworzyć ekipę, z którą w przyszłości będzie można tworzyć fajne rzeczy - przekonuje.

Podczas realizacji projektu skialpiniście towarzyszyła liczna ekipa filmowa, która nagrywała zdjęcia do cyklu dokumentalnego "Andrzej Bargiel - Śnieżna Pantera". Jesienią będzie go można obejrzeć w telewizji Canal + Discovery.

- Zazwyczaj na ośmiotysięczniki ruszałem z ekipą 3-4 ludzi. Tym razem łącznie było nas aż trzynaście osób. A to i tak mało, bo mieliśmy ze sobą 2,5 tony sprzętu filmowego. Logistyka była bardzo utrudniona. Zwłaszcza, że nie zawsze były śmigłowce i nie zawsze była odpowiednia pogoda - wyjaśnia 28-latek.

- Podczas realizacji zdjęć wykorzystaliśmy m.in. dwa drony. Mój młodszy brat, który był z nami na wyprawie, latał nimi na wysokości 6000 metrów. Mamy super ujęcia i mam nadzieję, że będzie można je zobaczyć. Drony w górach wysokich mogą mieć zresztą różne zastosowanie. Można je wykorzystać np. w celu poszukiwania ludzi w zaginionym terenie - dodaje.

W najbliższym czasie Andrzej Bargiel planuje odpoczynek. Później zajmie się organizacją kolejnych wypraw, w których położy jeszcze większy nacisk na narciarstwo.

- Bardzo chciałbym pojechać do Stanów Zjednoczonych na Alaskę, a także zimą do Japonii. Tam chcę dużo jeździć na nartach, bo jest to dla mnie czysta przyjemność. Z tych miejsc chciałbym tworzyć kolejne materiały filmowe - zapowiada utalentowany skialpinista.

Jednocześnie myśli o tym, żeby dokonać kolejnych zjazdów na nartach z ośmiotysięczników.

- Po głowie chodzi mi Mount Everest. Chciałbym spróbować zjechać stamtąd bez użycia tlenu i na pewno byłoby to bardzo duże wyzwanie, bo jest to wysokość 8850 metrów. Poza tym jest K2, z którego nikt jeszcze nie zjechał. Jest Makalu i Annapurna. Tych celów jest bardzo dużo - nie ukrywa Bargiel.

- W najbliższych latach czeka mnie kilka dużych wypraw, a później chcę potraktować to bardziej jako przygodę. Pojechać do Ameryki Południowej, przebijać się przez dżunglę, a potem zjeżdżać z kumplami z jakichś fajnych szczytów. Mam nadzieję, że tak to kiedyś będzie wyglądało - kończy.

Michał Bugno

Autor na Twitterze:

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×