Uczestnik akcji ratunkowej na Nanga Parbat udzielił wywiadu "Gazecie Wyborczej", w którym opowiedział o wydarzeniach sprzed kilku dni. - Gdybyśmy zostawili Eli i poszli po Tomka, ona by umarła. Nie mogliśmy jej zostawić, nie przeżyłaby nocy. Nie była w stanie schodzić sama, a nie mieliśmy namiotu, śpiwora, niczego - poza maszynką do gotowania - co moglibyśmy jej zostawić. A Eli nie byłaby w stanie obsłużyć kuchenki zamarzniętymi dłońmi. Wyruszenie po Tomka skazałoby Eli na śmierć - powiedział Adam Bielecki.
Członkowie ekipy ratunkowej spotkali Revol na wysokości 6000 metrów. Na sprowadzenie Tomasza Mackiewicza, który pozostał znacznie wyżej nie było szans.
- Pogoda się pogarszała. Nawet przy optymistycznym założeniu, że prognoza by się nie sprawdziła, wiatr by zelżał, a z Denisem mielibyśmy siły, by pokonać 1300 metrów przewyższenia, co zrobilibyśmy po dotarciu do Tomka? A przecież te 1300 metrów przewyższenia to drugie tyle, ile zrobiliśmy, tylko na większej wysokości, przy dużo silniejszym wietrze, w większym zimnie, bez lin poręczowych, których wyżej nie ma. Dochodzimy do Tomka i co dalej? Musielibyśmy go znosić. A dwie osoby bez zasobów nie są w stanie tego zrobić. To fizycznie niewykonalne. Nikt w tych warunkach i okolicznościach nie dałby rady - wyjaśnił Bielecki.
Mackiewicz pozostał na wysokości 7300 metrów i obecnie ma status zaginionego.
ZOBACZ WIDEO Paweł Kapusta z Francji: Revol nie chce rozmawiać z dziennikarzami
A gdy już dotarli do Franc Czytaj całość