Kwietniowy "Świat Wiedzy" w artykule pt. "Jak przeżyć w strefie śmierci" przytacza sytuację czterech brytyjskich lekarzy himalaistów. Gdy pobrali sobie oni krew pod szczytem Mount Everest (8848 m n. p. m.), ciśnienie tlenu w niej zawartego było rekordowe niskie - od 2,5 do 4 kilopaskali.
To ekstremalny wynik. Na poziomie morza norma to ok. 13 kPa. Jeśli u pacjenta przebywającego na oddziale intensywnej terapii wartość ta spada do 6 kPa, oznacza to niemal pewną śmierć.
Właśnie niedotlenienie organizmu to największe niebezpieczeństwo dla człowieka na dużych wysokościach. Bywają osoby, którym ta przypadłość doskwiera już na 1500 m n. p. m. Zazwyczaj zaczyna się ona jednak od 2500 m, a warunki ekstremalne panują od 5500 m wzwyż.
8000 m n. p. m. i wyżej to już tzw. strefa śmierci. Zawartość tlenu w powietrzu to wprawdzie wciąż 21 proc., lecz ciśnienie spada trzykrotnie (do 300 hPa), a to oznacza, że każdy oddech dostarcza organizmowi trzy razy mniej tlenu niż na dole. Doskonale obrazuje to przykład podany przez członka Międzynarodowego Towarzystwa Medycyny Górskiej, Roberta Szymczaka. - To tak, jakby nałożyć sobie na głowę foliowy worek - mówi lekarz.
Niedotlenienie organizmu niesie ze sobą mnóstwo niebezpieczeństw. Bardzo groźny jest obrzęk płuc. W takiej sytuacji pomogłoby podanie tlenu, tyle że sporo himalaistów nie nosi go przy sobie podczas ataków szczytowych.
Obrzęk mózgu z kolei wywołuje dolegliwości podobne jak u osoby będącej pod wpływem alkoholu - zawroty głowy, zaburzenia równowagi, a także problemy z mówieniem i koordynacją.
Dlatego w tzw. strefie śmierci (powyżej 8000 m n. p. m.) trzeba działać szybko. Po udanym ataku szczytowym przebywanie na wierzchołku powinno trwać maksymalnie kilka minut, potem należy zacząć schodzenie w dół. W przeciwnym wypadku rośnie ryzyko wyniszczenia organizmu spowodowane niedotlenieniem, odwodnieniem, wychłodzeniem i zmęczeniem. Aż 30 proc. zgonów w Himalajach spowodowane jest właśnie wyczerpaniem podczas schodzenia.
ZOBACZ WIDEO Legia Honorowa dla Adama Bieleckiego i Denisa Urubki? "Jesteśmy tym trochę zawstydzeni"