Nie miał pojęcia o alpinizmie. Marzenia o zdobyciu Mount Everest przypłacił śmiercią

Chciał przejść do historii. Maurice Wilson wziął się ostro do realizacji swoich planów, ale zamiast wynająć profesjonalistów, uwierzył w swoją szczęśliwą gwiazdę i zginął. Himalaje zabijały lepszych od niego.

Krzysztof Gieszczyk
Krzysztof Gieszczyk
Maurice Wilson w swoim samolocie Facebook / Na zdjęciu: Maurice Wilson w swoim samolocie.

Maurice Wilson nasłuchał się o wyprawach George'a Mallory'ego. Czytelnikom prozy Alisteira McLeana to nazwisko kojarzy się z książkami "Działa Nawarony" oraz "Komandosi z Nawarony". Aliancką grupą dowodził Keith Mallory. Pisarz zrobił ze swojego bohatera Nowozelandczyka i legendę alpinizmu, a jego nazwisko robiło wrażenie nawet na niemieckich żołnierzach, którzy go aresztowali. W rzeczywistości wspinacz o tym nazwisku pochodził z Wielkiej Brytanii, ale reszta była już prawdą: był legendą górskich wypraw organizowanych tuż po I wojnie światowej.

George Mallory, urodzony w 1886 roku, mocno angażował się w zdobycie Mount Everest. On i jego partner wspinaczkowy, Andrew Irvine, udali się w 1924 roku w Himalaje. Dotarli do Przełęczy Północnej na wysokość nieco ponad 7000 m. Ruszyli do ataku szczytowego, widziano ich (prawdopodobnie, bo nie jest to wersja potwierdzona) jakieś 400 m od szczytu, po czym zniknęli w śniegu i mgle. Ciało Mallory'ego odnaleziono w 1999 roku na wysokości 8230 m na północnym zboczu góry. Nie wiadomo, czy kiedykolwiek dotarł na szczyt. Jake Norton, uczestnik wyprawy sprzed 19 lat, kiedy odnaleziono ciało brytyjskiego himalaisty, wierzy, że im się udało, jednak nie ma na to dowodów. Spory o losy wyprawy z 1924 roku trwają do dzisiaj.

Spadochron i samolot

Wilson wiedział o legendarnych wyczynach Mallory'ego. Wierzył, że jeśli sobie coś założy, to osiągnie cel. Widział siebie jako współczesne wcielenie Kolumba, który wytacza nowe granice ludzkości. W roku zakończenia I wojny światowej miał 20 lat i służbę wojskową za sobą. Długo nie umiał znaleźć miejsca na ziemi, aż w końcu trafił na relacje z wyprawy na Mount Everest. Wiedział już, że chce zadziwić świat i dokonać tego, czego nikt przed nim nie dokonał.

ZOBACZ WIDEO: Włodzimierz Zientarski: Powrót Kubicy to w pewnym sensie medyczny cud

Spieszyło mu się, a nie miał kompletnie pojęcia o wspinaczce. Obecnie klienci wypraw komercyjnych muszą mieć (przynajmniej powinni) jakieś doświadczenie, kondycję, mają lepszy sprzęt i mnóstwo ludzi do pomocy. Wilson, zupełny nowicjusz, wymyślił, że zdobędzie Mount Everest sam. Żadne zakładanie obozów i aklimatyzacja, o której zresztą wtedy jeszcze zbyt wiele nie wiedziano, tylko wyjazd w Himalaje, marsz w stronę najwyższej góry świata, wejście i zejście.

Miał plan, żeby wszystko potoczyło się szybciej. Chciał zabrać się z ekipą pilotów planujących przelecieć nad Mount Everest i wyskoczyć na spadochronie w okolicach szczytu, skąd miałby już blisko do celu. Zmienił wkrótce zdanie i postanowił sam poprowadzić maszynę, aby posadzić ją na lodowcu i ruszyć w górę. Gorzej, że nie potrafił pilotować. Kiedy bliscy zwracali mu na to uwagę, odpowiadał że się nauczy, tak samo jak wspinaczki i przeżycia w wysokich Himalajach.

Kupił używany dwupłatowiec, namalował na jego boku napis "Ever Wrest". W wymowie miało przypominać nazwę najwyższej góry świata, a w wolnym tłumaczeniu znaczy mniej więcej "ciągle do celu". Podczas pierwszej lekcji pilotażu prawie się rozbił. Nigdy nie był dobrym uczniem, ale był uparty i owładnięty fobią dotarcia jako pierwszy na szczyt Mount Everest nawet kosztem życia.

Wilson kupił wyposażenie do wspinaczki i rozpoczął równocześnie trening alpinistyczny. Nie chciał nikogo mieć przy sobie, nie wiedział więc nic o asekuracji, linach, technice, używaniu raków. Zamiast tego wędrował po angielskich płaskowyżach z ciężkim plecakiem na plecach i gwoździami wbitymi w podeszwy, co miało imitować buty do wspinaczki.

Przebrany za mnicha

21 kwietnia 1933 roku, w dniu swoich 35. urodzin, wystartował z lotniska koło Bradford na wschód. Od razu doszło do wypadku, cudem nie zginął, ale nie zgodził się na odwołanie wyprawy. Przez Morze Śródziemne dotarł do Egiptu, gdzie nie dostał pozwolenia na zatankowanie samolotu. Kupił paliwo na czarnym rynku, więc próba zatrzymania szaleńca - jak określała go brytyjska prasa - spełzła na niczym. Doleciał do Indii, co już było wyczynem, ale jemu było mało. Miał przecież swój cel, jednak nie mógł zdobyć pozwolenia na przejście pod Mount Everest. Po kilku próbach w marcu 1934 roku ruszył z Tybetu z obładowanym koniem i dwoma Szerpami. Wilson poruszał się przebrany za mnicha, bał się bowiem zdemaskowania i kłopotów w dalszej wędrówce. W połowie kwietnia w pamiętniku zanotował, że zobaczył najwyższą górę świata.

Z jego słów wynika, że kiedy wreszcie ruszył sam w stronę lodowca na drodze na Mount Everest, szybko przekonał się, że czytanie o górskich wyprawach i wędrówki w Anglii różnią się od koszmarnych warunków w Himalajach. Nie miał raków, przed nim widać było lodowe głazy i ogromne szczeliny. Przerażony dotarł na wysokość 6000 m i po nocy ruszył dalej. Doszedł jeszcze 300 m w górę, po czym zawrócił. Ledwie żywy ze zmęczenia i na granicy ślepoty śnieżnej dotarł do Rongbuk, miejscowości będącej miejscem wypadowym wypraw na Mount Everest. Wracał do zdrowia 2 tygodnie pod opieką tybetańskich mnichów.

Ponownie w górę ruszył w połowie maja, wraz z dwoma Szerpami. Wymusił na nich obietnicę, że w razie jego śmierci dostarczą władzom w Tybecie list, w którym brał pełną odpowiedzialność za wyprawę, zaś jego pomocnicy nie powinni zostać w jakikolwiek sposób ukarani.

Ciało bez buta

Wkrótce huragan unieruchomił ich na 5 dni w namiocie. Potem Szerpowie, z powodu ciężkich warunków, opuścili Wilsona, ale Brytyjczyk się nie poddawał. Odnalazł pożywienie i ślady pozostawione przez Hugha Ruttledge'a, brytyjskiego himalaistę, którego wyprawa doszła rok wcześniej na 8500 m. Niemal dotarł na pole przed Przełęczą Północną, ale nie był w stanie pokonać niewielkiej ściany lodowej. Próbował się wspinać, ale spadł z kilku metrów i tylko się potłukł. Miał objawy choroby wysokościowej. Wreszcie zaczął się wycofywać do obozu, gdzie czekali na niego dwaj Szerpowie. Właściwie ześlizgiwał się po lodzie, cudem unikając śmierci. W namiocie leżał przez dwa dni, ledwie żywy z wyczerpania.

Szerpowie próbowali namówić go do porzucenia szalonych planów zdobycia Mount Everest, ale nie dali rady. Anglik 29 maja ruszył sam w stronę szczytu. Wkrótce pogoda się załamała, a zmęczony Wilson nie był w stanie nawet wyjść z namiotu, nie wspominając o zejściu. Wkrótce zmarł na wysokości 6900 m, data śmierci nie jest dokładnie znana. Jego ciało odnaleziono rok później. Leżało w poszarpanym namiocie bez jednego buta. Na podstawie zeznań Szerpów, czekających długo i bezskutecznie na Wilsona, a także pamiętnika znalezionego przy niedoszłym zdobywcy Mount Everest, udało się w miarę dokładnie zrekonstruować przebieg wyprawy.

Thomas Noy, historyk śledzący wyprawy himalajskie, twierdzi od 2003 roku, że Wilson dotarł na szczyt, a zmarł wskutek upadku przy schodzeniu. Dowodem ma być rozmowa, jaką Noy przeprowadził z tybetańskim wspinaczem Gombu, uczestnikiem chińskiej wyprawy z 1960 roku. Gombu twierdził, że znalazł wtedy stary namiot na wysokości ponad 8500 m. Noy upierał się w kolejnych artykułach wydawanych w górskich magazynach, że Wilson osiągnął cel. Jest w tych twierdzeniach jednak odosobniony. Inni badacze historii najwyższej góry świata podważają słowa Gombu i sugerują, że Tybetańczyk pomylił się co do wysokości odnalezionego namiotu. Padały przypuszczenia, że Gombu odnalazł szczątki sprzętu pozostawionego przez wyprawę himalaistów z ZSRR w 1952 roku. Z tą ostatnią też jest problem: do dzisiaj nie wiadomo, czy rzeczywiście wyprawa miała miejsce, czy była jedynie sowiecką propagandą.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×